Leżałam dokładnie w tym samym miejscu. Tylko, że nie
otaczały mnie drzewa lub krzaki. Wokół mnie, wszędzie stały płomienie. Ale to
nie rośliny się paliły. To stosy wykrwawionych ciał ludzkich. Żadnej z twarzy
nie potrafiłam rozpoznać, ale widok był.. szokujący. Maska! Spojrzałam na
miejsce gdzie jeszcze chwilę temu była. Była i jest. Leży tu jakby nigdy nic.
Jakby wokół nie działo się nic złego. No coś ty… przecież to wcale nie o nią i
o mnie toczy się walka. A gdzie jest tajemniczy facet, który w tak uroczy
sposób przekazał mi wiadomość o mojej niedalekiej przyszłości. Zaraz… co on
powiedział? „Musisz umrzeć”? Coś w tym stylu… No nie powiem… oryginalne. No… to
gdzie on jest? Ah.. no tak. Już został zabity. Nawet nie wiem kiedy ktoś
rozerwał go na strzępy… To co? Ja będę następna? Ok. Proszę bardzo. Wstałam na
chwiejnych nogach, ale jak zwykle nikt nie zwracał na mnie uwagi. O ironio…
zawsze gdy chcę by ktokolwiek chociaż spojrzał na mnie to jak na złość nikt
mnie nie zauważa. Zobaczmy czy magiczna tarcza dalej działa. Podeszłam do maski
i wyciągnęłam rękę w jej stronę spodziewając się ciepła. Nic jednak takiego nie
odczułam. Tak! Nareszcie wszystko się skończy. Gdy podchodziłam do maski obok
mnie padło parę osób trupem. Tak bardzo źle się czułam, że nie mogę im pomóc…
chociaż… część z nich to ludzie szkła, inni niczemu nie winni obywatele tego
miasta, a jeszcze inni to moi strażnicy w zielonych mundurach. Uklękłam obok
maski i lekko drżącymi rękami podniosłam z brudnej ziemi. Dotykając jej
wszystko jakby się zmieniło. Ludzie, otoczenie, świat. A mnie przeszył dziwny
dreszcz. Co ja powinnam z tą maską zrobić? Założyć? Będę wyglądać idiotycznie.
No ale cóż… nie mam gdzie indziej jej dać. Włożyłam ją sobie ostrożnie na twarz
i zawiązałam złotą kokardę z tyłu głowy. Jej konsystencja była tak lekka, że w
ogóle jej nie czułam na sobie. Taa.. teraz tylko muszę się dostać do naszej
siedziby, która szczerze nie mam pojęcia gdzie jest. I tak zastanawiając się nad tym, w którą stronę powinnam się udać jak zwykle przyleciał niespodziewany
samolot. Najpierw zaczął zrzucać nową
porcję ognia, następnie zaczął wyć alarm, a jeszcze później zobaczyłam całą
chmarę samolocików, z których zwisają drabinki z ludźmi. Nie jest dobrze.
Spodziewam się, że przybyli tu w jasnym celu. Odnaleźć mnie, zabrać maskę i
zabić. Zaczęłam biec. Byle dalej od parku pełnego ludzkich flaków i krwi bo zaczęło
robić mi się słabo. A może to przez bliską obecność ognia? Nie ważne. W każdym bądź
razie biegłam, aż do ostatniego drzewa po przeciwnej stronie parku. Tam się
chciałam zatrzymać, obmyśleć jakąś strategię i biec dalej, jednak okazało się,
że kilka punktów w moim planie musiało ulec zmianie. Na przykład nie mogę się
tu zatrzymać, bo wokół jest pełno ludzi w szklanych maskach. Po drugie, nie
wyjdę z parku ponieważ został cały ogrodzony drucianą siatką, która na milion
procent jest pod napięciem. Cudownie. To koniec. Wygrali. Nie mam szans. Ciekawe
czy ktokolwiek ode mnie jeszcze żyje. Czy poczuję jeśli umrze mój strażnik?
Zaczynam się dusić. Nie mogę oddychać! Pomocy! Tak wiem, że to głupie i
impulsywne, ale najzwyklej w świecie zaczęłam wołać o pomoc, z nadzieją, że
tak jak zawsze nikt mnie nie posłucha.. los jednak chciał inaczej. Jestem
kretynką! Jak mogłam tak łatwo wpaść w ich ręce? Większej idiotki chyba świat
nie widział. No… to mogę się przygotować psychicznie na ostatnie i jakże
gorące chwile mojego życia. Kilku ludzi podbiegło do mnie. Zrobiło się głośno, a
ja zaczęłam tracić przytomność. Tego tylko brakowało. Maska! Nie mogą mi jej ściągnąć! Zakryłam
dłońmi twarz i poddałam się. Ci chwycili mnie za ramiona i zanieśli nie wiadomo
gdzie. Poczułam wiatr. Tak… właśnie zostaję wciągnięta do samolotu razem z
drabinką i kimś z maską. Potem to chyba oczywiste co się stało dalej. Zostałam
położona na stole, tak jak ostatnio, ktoś nie kłopotał się moim ubraniem i najzwyklej w świecie rozciął MOJĄ sukienkę pozostawiając mnie w samej bieliźnie.
Tak jak ostatnio przyczepiono mi do klatki piersiowej czujki i tak jak ostatnio
po chwili usłyszałam rytmiczne i nieco za szybkie bicie mego serca. W zgięciu
prawej ręki poczułam ukłucie, a następnie tak dobrze znany ból ognia w żyłach. To koniec. Za góra… pół godziny będę
martwa. Zawiodłam tyle ludzi… a byłam tak blisko. Nawet znalazłam już tą
zasraną maskę… Ej. Właśnie… Czemu oni mi jej jeszcze nie ściągnęli? Ból coraz
silniejszy szybko rozprzestrzeniał się po moim ciele, jednak to nie była dawka
śmiertelna. No oczywiście… bo po co mnie zbić od razu. Wokół mnie stało pełno
ludzi, a mimo to było cholernie cicho. Do czasu… kiedy już nie mogłam znieść
takiego bólu. Zaczęłam krzyczeć i zwijać się z bólu. Ich to nie ruszało. Nawet
na mnie nie patrzyli. Ślepo wykonywali rozkazy. Ale czyje? Właśnie. Kto kieruje
Ludem Szkła? Spodziewam się, że za niedługo będzie to ostatni człowiek, którego
zobaczę.
Wylądowaliśmy. Ja zaczęłam się histerycznie śmiać i zarazem płakać gorzkimi łzami. Tyle osób zawiodłam, tyle zraniłam. I teraz zginę. To chyba najwyższy czas by się poddać. Nie widzę sensu w dalszej walce. To koniec. Nie ma co się oszukiwać. Bez sensowny koniec. A zaczynało być dobrze... No ale zawsze tak jest.. coś jest dobrze i nie trwa to długo. Zawsze od razu się psuje. Nie mam już na nic ochoty. Po prostu leżę wpatrzona w sufit, z pulsującym bólem w całym ciele. Już nawet nie miałam sił by krzyczeć. Bo przecież to też nic nie da. Nikt nie przyjdzie na pomoc, nikt nie zwróci uwagi, nie zmniejszy to bólu.
Wjechałam do jednej z sal. Postawiono mnie pod wielką lampą i pozostawiono sobie. Mimo ognia powoli tlącego się we mnie rozglądnęłam się po sali. Odchylając lekko głowę w tył poczułam jakby wszystkie mięśnie szyi kruszyły się. Jednak to z porównaniem do tego co zobaczyłam było niczym. Za mną stało pełno łóżek z podłączonymi kroplówkami z zielonym płynem. Do tego pod ścianą leżała sterta czarnych jak węgiel ciał. W fiolkach na półkach była jakaś czerwona ciecz... najprawdopodobniej krew. Ale najgorszy był widok konającego Arona. Nieprzytomne oczy, grymas bólu na zmęczonej twarzy, wszędzie pełno nie zasklepionych rozcięć. Cały mundur... nie było już nigdzie widać zieleni... wszędzie purpura krwi. Zaczęłam krzyczeć. Chęć życia jak zniknęła tak pojawiła się. Niespodziewanie i nagle. On nie może zginąć! Jedyny człowiek, przy którym czuję się bezpiecznie! "Aron! Aron obudź się! Nie zasypiaj! Walcz! Nie nie nie! Nie możesz się poddać!" Łzy znowu pociekły mi po policzku. Tak bardzo chciałam do niego podejść, przytulić, ochronić. Do pokoju wszedł wysoki czarnowłosy z mega ulizaną fryzurką facet. Miał prawie białą cerę, oczy prawie czarne. Nienaganny i wyprasowany garnitur idealnie leżał na jego ciele. Całkowicie odrębny styl od wszystkiego co nas otaczało. Nacisnął guzik przy drzwiach i światło rozbłysło w całym pomieszczeniu. Podszedł do mnie i obrócił w swoją stronę. Nachylił się do mojej twarzy. Poczułam idiotyczne połączenie bzu z marchewką. Kto używa takich perfum? Jednak kolejna rzecz, którą uczynił była jeszcze bardziej zaskakująca niż zapach. Facet najnormalniej w świecie zaczął mnie całować. Miałam wrażenie jakby włożył w to całkiem sporo emocji. Tym sposobem mętlik w mojej głowie gwałtownie się powiększył. Co on sobie wyobraża?! Wstając niezauważalnie pokręcił jakimś kółeczkiem co spowodowało, że zielona trucizna szybciej wtłaczała się w moje żyły. Syknęłam z bólu. Z niedługo tam już nie będzie krwi tylko sama trucizna!
"Wiesz... czekałem na ten moment 16 długich lat" Jaki moment? Zabicia mnie? Czy... pocałowania...to nie ma sensu. "Smakujesz dokładnie tak jak twoja matka w dniu kiedy cię poczęła" Że co kurwa?! To chyba jakiś żart. Nie... to nie może być prawda. On tylko próbuje mi namieszać w głowie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale on przyłożył mi tylko palec do ust. "O... nie powiedzieli ci? A to dziwne... to pewnie dlatego nigdy nie chciałaś mnie poznać... nie chciałaś poznać swojego ojca" Tu spojrzał na mnie i kpiarsko się uśmiechnął. To nie może być prawdą. Taki zły człowiek nie może być moim ojcem. "Kłamiesz!" wrzasnęłam po czym zwinęłam się z bólu. Każdy ruch sprawia, że żyły pękają i trucizna wdziera się głębiej do ciała. W tym momencie moja głowa płonie. Nie potrafię myśleć. Pozostało mi słuchanie.
"To była piękna noc. Taka magiczna. Jednak Anistra kochała mojego idiotycznego brata. Potem tak... była w ciąży, Lorenzo jej wybaczył a ja czekałem na ciebie. Anistra wzięła ślub dzień po urodzeniu dziecka i została księżną królestwa, w którym po kilku miesiącach doszło do rozłamu. A to wszystko i wyłącznie twoja wina. Gdyby nie okazało się, że jesteś tą na którą wszyscy czekali od milionów lat nic by się złego nie stało... nie licząc śmierci twoich rodziców... bo to ja chciałem się zajmować tobą. Przecież miałem takie same prawo do ciebie co Anistra.. Chciałem ich zabić bym mógł mieć swoją córkę tylko dla siebie, jednak sytuacja wymagała innego rozwiązania. No i wybuchła wojna. Lorenzo zabił naszą siostrę Jackin bo była po mojej stronie więc ja mu obiecałem, że kiedyś też odbiorę mu kogoś na kim mu zależy. Nie miałem w tym momencie na myśli jego żony tylko ciebie. I tak się stało. Co prawda.. nie zabiłem ich, ale ciebie odzyskałem."
Zaraz zaraz. Za dużo faktów jak na moją głowę. Nie w moim stanie! Teraz skup się Christin. Co właśnie się dowiedziałaś? Że to jest mój ojciec... i że przeze mnie wybuchła wojna. Jednej rzeczy tu nie rozumiem. Skoro chciał się mną zajmować to dlaczego mnie zamknął w człowieku i torturował... a teraz chce mnie zabić? Tego już za wiele. "W takim razie dlaczego chcesz mnie zabić!" Krzyknęłam, a potem zaczęłam wrzeszczeć z bólu. Nie czuję już ręki. Najwidoczniej nerwy powoli się wypalają. A może to tylko złudzenie? "Nie chcę cię zabić." Że co?! Dobre żarty."Ale muszę. I bardzo ciężko mi to zrobić. Zwłaszcza teraz gdy jesteś taka piękna, gdy widzę cię na żywo, gdy wybuchła druga wojna." Nie... to się nie trzyma kupy. "pewnie chcesz wiedzieć dlaczego muszę to zrobić. Więc istnieje taka przepowiednia, która mówi, że Maską Losu może władać tylko ten, który złoży śluby przeznaczenia. Zyska on władzę nad światem umarłych i żywych, nieśmiertelność, bla bla bla bla i zostanie królem Losu. Wyjątkiem jesteś ty, która została do tego przeznaczona. Powiedziałbym , że stworzona. hahhaha. Tylko ty i nikt inny poza tobą jest prawowitym posiadaczem maski. Nie musisz składać żadnych ślubów, które uwierz mi są niemiłym doświadczeniem. Żebym ja mógł zostać Królem Losu mam dwa warunki do spełnienia. Pierwszy to mieć Maskę przy sobie, a drugi.... no... wystarczy, że cię zabije." To mówiąc zaśmiał się i podszedł do mnie. Już myślałam, że ściągnie mi maskę z twarzy. On jednak wyrwał mi z ręki rureczki i znowu pocałował. Fu....nie dość, że go nienawidzę, to jeszcze jest moim ojcem... Zajebiście kurwa.... Chciałam coś zrobić. Cokolwiek. Walnąć w twarz, wyrwać się, jednak byłam tak słaba, że potrafiłam tylko siedzieć.Mężczyzna oderwał się ode mnie i uśmiechnął się jakby nigdy nic."Jesteś taka jak ona" Zaśmiał się. "Tak w ogóle.. nie przedstawiliśmy się sobie. Jestem Olavo. A ty... piękna wcale nie jesteś Christin. Te brzydkie imię dostałaś od ziemian. O! I tak przy okazji przepraszam za te 16 lat. Na pewno mi wybaczasz prawda? Wracając do imienia. Ty moja kochana masz na imię Rosaline, a teraz wybacz, ale muszę się przygotować do egzekucji. Ty chyba z resztą też." Zaśmiał się i wyszedł.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Hej :D
Śmiać mi się chce :D
Bo coś... pół roku temu chyba byłam. A ten post mam od dawna gotowy. Pewnie póki nikogo nie powiadomię nikt go nie przeczyta ;P. W między czasie napisałam kolejną pracę na konkurs. Teraz tylko trzeba czekać na wyniki. Dobra. Mam nadzieję, że ta część jest równie dobra jak pozostałe. Pozdrawiam i tym co mają ferie tak jak ja życzę żeby śnieg się utrzymał nam przez te dwa tygodnie. :D