piątek, 27 czerwca 2014

6. Przeznaczenie

Coś mi się nie zgadzało. Dlaczego wszyscy są tak słabo widoczni? Wszystkie barwy jakby wyblakły. Zamrugałam kilkakrotnie, ale to nie był dobry pomysł. Od żaru w głowie zakręciło mi się w głowie i oparłam się ręką o drzwi. Wszystko się zaczęło nasilać. Zaczęłam krzyczeć, a oni nic nie robili. Patrzeli na mnie jak na idiotkę. Oparłam się plecami o drzwi i zsunęłam na dół. Zakryłam dłońmi oczy i starałam się uspokoić, co nie było łatwe. Ból powoli rozprzestrzeniał się po całej twarzy. Moje ciemne włosy zaczęły robić się rude, a policzki czerwienić. "Christin! Weź się w garść! Masz za mało czasu, żeby się cackać ze sobą!" Powoli wstałam, chwyciłam jakiś płaszcz z wieszaka i starałam się biec. Wyglądałam raczej jak pijany próbujący chodzić, ale co z tego. Starałam się. Gdy wyszłam z szpitala upadłam  na ziemię. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Ludzie szkła wdarli się do mojej głowy. Zobaczyłam obraz wojny. Bardzo krwawej wojny. Wszędzie krzyki, krew, martwi ludzie, ogień. Ogłuszona wstałam i próbowałam walczyć z wizjami. Po raz pierwszy nie poddawałam się ich działaniu i nie czekałam aż miną. Tym razem starałam się wyjść stąd. Uciec. Kolory wizji gdy tylko pomyślałam o ucieczce lekko wyblakły. Tak! o moja szansa! Nie mogę się poddać i marnować cennego czasu. Muszę biec! I tak biegłam po ruinach Londynu ciągle przed siebie. Miałam wrażenie jakbym przed czymś uciekała. Im dalej byłam tym kolory słabsze. Gdy znalazłam się na jakimś skrzyżowaniu zobaczyłam dwójkę ludzi. Była to kobieta z mężczyzną. Najprawdopodobniej byli małżeństwem bo trzymali się za ręce. Jednak co innego przykuło moją uwagę. Oboje byli bardzo podobni do mnie. Te same oczy, usta, zadziorny nos ojca i długie włosy kobiety. Czy to są moi prawdziwi rodzice z tego świata? Zaczęłam biec w ich stronę. Oni jednak mnie nie zauważali. Zaczęłam krzyczeć im do ucha, jednak to nic nie dało. Nagle zobaczyłam nadlatujący samolot. Oni najwidoczniej go nie zauważyli bo dalej stali na ulicy i patrzyli sobie w oczy. "Uciekajcie! Biegnijcie! Oni zaraz was zabiją!" Wołałam bezskutecznie. Tak jak myślałam z samolotu zleciał grad ognia i moi biologiczni rodzice spłonęli żywcem. Ja oczywiście jakimś cudem przeżyłam i musiałam na to wszystko patrzeć. To mnie zagięło i chęć ucieczki wyparowała, a kolory wróciły na miejsce. Jednak ja nic nie robiłam. Klęczałam na środku ulicy i płakałam. Mijało mnie wiele zamaskowanych ludzi jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jakbym była niewidzialna. Koniec. Nie mogę rozpaczać nad moimi rodzicami. Może to tak naprawdę się nie zdarzyło... Może to tylko próba odwrócenia mojej uwagi? Muszę skupić się na celu. Maska Losu. Ona we wszystkim ma pomóc. Nie wiem jak, ale jeżeli strażnik tak twierdzi to tak jest. Rozejrzałam się po skrzyżowaniu. Ja wiem gdzie jestem. To skrzyżowanie Edgware i Pread Road. Ok... tylko co mi da to, że wiem gdzie jestem? Muszę znaleźć maskę Losu, czyli muszę się obudzić. Tylko jak... A może jeśli jestem tu... to jakimś cudem tu znajdę maskę.  Ale.. jeśli to jest tylko wizja... a może jednak znajduję się w tym świecie... może mnie przenieśli żeby mnie zabić? A skoro o zabiciu mowa.... Właśnie poczułam jak ogień schodzi mi po szyi w dół. Mam coraz mniej czasu. Przecież w każdej chwili mogę umrzeć. Jednak... Jestem niewidzialna. I mogę to wykorzystać. Mogę szukać maski tu. A potem się obudzić i ją wziąć. Tak!Tylko jak ja mam ją znaleźć? Jest w Londynie. Ale to miasto jest ogrom.. nie dokończyłam myśli bo ogarnęła mnie fala ciemności. Zamknęłam oczy i usłyszałam gwar ludzi. Zdezorientowana zobaczyłam cały Londyn. Nie zniszczony.... Czyli się obudziłam. Raczej sama tego nie dokonałam.. .więc ktoś mi musiał pomóc. Tylko kto? W sumie stwierdzam, że jestem w tym samym miejscu co w wizji. Czyli naprawdę się poruszałam... nieźle... i o dziwo... ból cofnął się do cebulek włosów. Czyli nie przegrywamy. Ktoś mnie urato... co si...zno..nie..mog...myś...eć.
Przed oczami zobaczyłam Arona. Był cały i zdrowy nie licząc lekkiego rozcięcia nad lewym okiem.
Christin... na razie udaje nam się odeprzeć atak co sama pewnie odczułaś. Uzyskaliśmy z tobą połączenie po tym jak ktoś przeniósł cię z powrotem na ziemię. Nie mamy pojęcia kto to zrobił. Ale wydłużył ci czas zanim Ludzie Szkła znowu przebiją się przez zaporę. Żeby znaleźć maskę musisz szukać czegoś charakterystycznego, czegoś co ma wspólne cechy z maską. Twoja intuicja powinna cię sama do niej zaprowadzić. Powodzenia... i pamiętaj! Nie masz dużo czasu!
Po tych słowach znowu wszystko widziałam normalnie i mogłam myśleć. Co jest charakterystyczne dla Maski? Ciemność, złoto, pióra... Rozejrzałam się dookoła. Nikt na mnie nie patrzył. Każdy szedł w swoją stronę. Jednak czułam się obserwowana. No nic. Przecież kto normalny chodzi w koszuli szpitalnej i za dużym płaszczu po mieście? Żeby nie rzucać się w oczy weszłam do pierwszego sklepu z ubraniami jaki spotkałam. Zabrałam kilka rzeczy do przymierzalni. Pierwszy raz od wyjścia z domu zobaczyłam się w lustrze. Zakryłam dłonią usta. Całkiem się zmieniłam. Mam rude włosy, złote oczy i coś dziwnego.... jakby małe czarne wzorki przy prawej kości policzkowej. Podeszłam bliżej do lustra. Te wzorki to nie byle co. "Destiny" W takie słowo układały się małe zawijaski. Czy moim przeznaczeniem jest to bym wyglądała...tak? I bym szukała maski i miała nienormalne życie? Aż w głowie mi się nie mieści, że jestem jakąś Księżniczką. Przymierzyłam pierwszą czarną sukienką, która zdawała się być zbyt strojna i na jakieś specjalne okazje, ale zbyt bardzo mi się podobała bym mogła jej nie kupić. Jakoś miałam wrażenie, że jest idealna. Długa do ziemi ze złotymi kryształkami. Przy ramiączkach przyszyto parę czarnych piór, dekolt ozdobiony czarnym tiulem a do tego czarna róża do włosów. Tak. Wszystko idealnie pasowało... do maski. Przeznaczenie? Chyba tak. Wychodząc ze sklepu ujrzałam ciemnowłosego mężczyznę z brązowymi oczami. Miałam wrażenie jakby mnie obserwował. Po czyjej jest stronie? A może to tylko przypadkowa osoba? Coś mi się zdaje, że gdyby to była przypadkowa osoba to nie szłaby za mną na dworzec metra. Kolejny pociąg pojedzie za 10 minut... Kurde. Nie dobrze. Ten facet ciągle mnie śledzi. Stanęłam oparta o filar i zaczęłam czuć ból. Tak. To znowu ogień. Znowu dostał się do mojej głowy. Co ja takiego zrobiłam przez ten czas, gdy go nie było? Przymierzałam jakąś durną sukienkę? Tak... Zmarnowałam czas, którego mam tak niewiele. Bez sensu. Co ja zrobiłam. Myśl Christin... Gdzie może być ta maska. Do którego metra musisz wsiąść? W którą stronę pojechać? Coś mi mówi, że tam gdzie leży Maska Losu jest zielono. Zobaczyłam to w trakcie pobytu w szpitalu gdzie zielony kubek zaczął błyszczeć. Gdzie jest najbliższy park?... No jasne! Hyde Park! Muszę tam się dostać jak najszybciej. Spojrzałam na zegar. Jeszcze tylko kilka minut. Rozejrzałam się po dworcu. Nigdzie nie widzę tajemniczego mężczyzny. Odwróciłam się w drugą stronę i .... myślałam, że dostanę zawału. Mój prześladowca stał kilka centymetrów za mną. Dałam mu w twarz i szybko odsunęłam się od niego. Ten szybko załapał mnie za ręce i zaciągnął w kierunku jakiegoś zaułku. Krzyczałam, to zasłonił mi dłonią usta, wyrywałam się, gryzłam i kopałam. Nic to jednak nie dawało. Do tego piekielne płomienie w głowie, które tym razem znacznie szybciej rozprzestrzeniały się po mojej głowie w kierunku szyi. Gdy facet przycisnął mnie do ściany odsłonił mi usta  i wywrzeszczałam
"Kim ty do cholery jesteś!?"
~*~*~*~*~*~*~
Hej wszystkim ;)
I jak?  Podoba się?
Nareszcie wakacje!
A propo wakacji... rozdziały będę starała się dodawać co tydzień. 
Pewnie nie zawsze mi to wyjdzie xpp
Rozdział dedykuje Black i Klaudii ;D
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji ;D
Li

środa, 18 czerwca 2014

5. Coś poszło nie tak


Wczoraj nie zrozumiałam co dokładnie miał na myśli doktor mówiąc „Umarłaś” . Nie docierało to do mnie, że coś takiego mogło się zdarzyć. Ale z czasem zaczęłam sobie to uświadamiać. Ja naprawdę umarłam.  Z tego co mama mi opowiadała dowiedziałam się, że jak podali mi środki usypiające coś nie tak zaczęło się dziać z moim sercem.  Krzyczałam i płakałam, potem skoczyła mi temperatura. Nawet raz otworzyłam oczy. Mama mówiła, że wszyscy wokół próbowali podtrzymać mnie przy życiu, ale ja umierałam. Serce coraz wolniej biło, aż w końcu stanęło. I zasnęłam. I wtedy użyli defiblyratora. Wszystko się zgadza z moją…. Wizją? Snem? W sumie nie wiem co to było. Ja umarłam. Przez ogień w żyłach. Krzyczałam bo czułam ból i widziałam śmierć mamy. Ciągłe powtarzanie bym nie zasypiała… wtedy musiałam mieć otwarte oczy…. Iskierki… wszystko się zgadza. Co się ze mną dzieje? Jedynym plusem tego wydarzenia jest to, że mój wyjazd do wariatkowa jest przełożony do odwołania. Czyli do tego czasu aż nie poczuję się lepiej. Ale ja czuję się lepiej. Nic mnie nie boli. Wszystko zdaje się być ok. Leżenie w tej Sali samej jest wykańczające, ponieważ mogę bez końca analizować mój sen. Muszę znaleźć maską. I kim jest strażnik, u którego czułam się tak bezpiecznie? Kim są Ci ludzie w maskach…. Ale czy to nie jest niedorzeczne? To tylko sen. A ja traktuję to bardzo poważnie. Kurwa Christin! Weź się w garść! To tylko sen. Nic nie znaczył. A jeśli jednak? Mam jakieś dziwne wrażenie… że to był przełom w moim życiu. Ale jak to wygląda? Dziewczyna, która jest „chora psychicznie” i miewa wizje, teraz wylądowała w szpitalu, miała kolejną chorą wizję, którą traktuje poważnie… odpowiedzcie szczerze… czy ja jestem normalna? Powiecie pewnie… czym jest normalność? Każdy jest inny na swój sposób, każdy wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Ale czy ja nie powinnam… nie wiem… przynajmniej wierzyć, że to tylko nic nie znaczący sen. Nie… bo po co? Ja muszę wierzyć. Zastanawiam się….  Czy mam się bać iść spać? Czy nie? W sumie jestem lekko śpiąca… ale  czy to jest bezpieczne? Czy znowu nie umrę? Ile razy można umierać i się budzić? Jest jakiś limit? Czy kiedykolwiek  tak ktoś miał…. Że umierał w śnie i na żywo… i potem się budził… choć jego serce przez moment przestało bić? Ale jestem tylko człowiekiem. Każdy człowiek potrzebuje odpoczynku w postaci snu. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć. Długo czekać nie musiałam. Jak zwykle nie dane mi było spokojnie spać. Gdy tylko „otworzyłam oczy” znajdowałam się przed jakimś zniszczonym, ale w miarę użytecznym budynkiem. Przy drzwiach stało dwoje ludzi podobnych do strażnika, który niósł mnie do śmigłowca. Zaczęłam iść w ich kierunku i zorientowałam się, że mam na sobie nie szpitalną koszulę tylko piękną błękitną sukienkę z delikatnej koronki. Mój strój tak bardzo nie pasował do otaczającego mnie miejsca. A gdzie ja właściwie byłam? Wokół mnie walały się trupy w zielonych mundurach, wszędzie przyciemniane szkło, krew, zero roślin, gruzy budynków… co ja tu robię? Po co tym razem się tu znalazłam? Gdy byłam w zasięgu wzroku żołnierzy podbiegli do mnie i zaczęli coś mówić do komunikatorów przypiętych do rękawów. Nie zrozumiałam ich bo mówili zbyt szybko. Podali mi dłoń. Nie wiem czemu, ale zaufałam im i dałam się zaprowadzić do środka budynku. Zaskakujący był widok nowoczesnych komputerów, map i innych urządzeń w takiej ruderze… ale naprawdę to tu było. Wszędzie pełno ludzi skupionych na swojej pracy ale gdy tylko pojawiłam się w drzwiach wzrok wszystkich spoczął na mnie. Nie czułam skrępowania. Wręcz cieszyłam się że mam tą ładną sukienką na sobie. Cisza jaka zapadła na Sali była tajemnicza, ale nie mroczna. Powoli zaczęłam iść do przodu. Czułam się wspaniale krocząc powoli wśród ich wszystkich. Dlaczego wszyscy tak na mnie zareagowali? Strażnicy stojący przy kolejnych drzwiach otworzyli je przede mną i odsunęli się bym mogła przejść. W środku zobaczyłam piękny, wielki pokój z bardzo wysokim sufitem, jedna ściana była zastąpiona szybami, a meble skrzyły się od blasku odbijającego się słońca. „Gdzie ja kurwa się znalazłam?” Spytałam sama siebie. Bo moje sny nigdy nie były piękne. Co się zmieniło? Podszedł do mnie kolejny strażnik. Ale tym razem to nie był jakiś tam strażnik, tylko mój strażnik. Mój wybawca. To on mnie niósł do śmigłowca. Rzuciłam mu się na szyję. Jakoś przy tym człowieku czułam się najbezpieczniej na świcie.  „Musisz mi wszystko powiedzieć!” Zawołałam do niego. Nawet nie wiem co miałam na myśli. Nawet nie miałam zamiaru tego mówić. To samo… jakoś tak wyszło… On mnie tylko wziął za rękę i zaprowadził do wielkiej sofy przy ścianie ze szkła. I zaczął opowiadać. A mówił różne rzeczy… nawet takie, których nie rozumiałam. Z resztą posłuchajcie sami:
Nazywam się Aron i jestem twoim strażnikiem. I wbrew twoim wyobrażeniom zawsze próbowałem ci pomóc. Przepraszam, że tak późno. Nie sądziliśmy, że to będzie tak trudne. Jestem pełen podziwu, że tyle wytrzymałaś. I do tego ciągle się im opierałaś. Nie poddałaś się. Nie straciłaś nadziei jak inni. Ostatnio zrobiliśmy postęp i byliśmy w stanie przekazać ci wiadomość w trakcie wizji. Kolejny krok to odzyskanie ciebie. Udało się.. ale odeszłaś. Już myślałem, że na zawszę cię straciliśmy. Wtedy bym umarł. Ale udało się. Jesteś tu. Jak już wiesz szukamy maski. Ale to nie jest zwykła maska. To Maska Losu. I tak się złożyło, że Ty jesteś Księżniczką Losu. Wielu próbowało przypisać sobie ten tytuł. Ale to nie była ich rola w tym świecie. Inni też miewali wizje. Nie takie jak ty. Ich wizje były od nas. Tak się z nimi komunikowaliśmy. Ty zostałaś porwana. Dawno temu, kiedy przyszłaś na świat wyrocznia przewidziała twój los i uległa samo destrukcji. Wszystko się zmieniło. Zostałaś okrzyknięta osobą pożądaną nr 1. Każdy chciał mieć cię przy swoim boku mimo, że byłaś tylko dzieckiem. Jedni chcieli być najpotężniejsi. Inni pragnęli cię zgładzić.. A my… po prostu cię kochaliśmy. Ci co chcieli być najsilniejsi zginęli podczas Wielkiej Wojny. Przetrwaliśmy my i ci, którzy chcieli, a raczej chcą cię zabić. A nasz świat… został uszkodzony. Bo podczas Wielkiej Wojny Maska Losu przepadła. Bez niej wszystko się wali. Niestety przegraliśmy wojnę i nam ciebie odebrano .Ludzie szkła stworzyli nowego człowieka i zamknęli cię w nim.  Za każdym razem gdy chcieli mogli cię torturować. Taka powolna śmierć. Jako, że jesteś Księżniczką Losu możesz zginąć jedynie przez ogień. W sumie jedyne co mam ci jeszcze do powiedzenia to prośba… byś pomogła nam znaleźć maskę i odbudować nasz świat. Oraz zwyciężyć z ludem szkła. To oni chcą Cię zabić. Tak naprawdę nikt dokładnie nie wie dlaczego.
Aron dał mi dużo do myślenia. W głowie kłębiło mi się mnóstwo pytań, ale nie przerywałam mu jego słowotoku. Najwyraźniej ulżyło mu bo znowu był uśmiechnięty. Ja jednak miałam wielką chmurę poplątanych myśli. Że niby co? To czym ja jestem jeśli zamknęli mnie w człowieku? I co to za bajki o Księżniczce? Ale czemu miałabym mu nie wierzyć? Czyli chcą mnie zabić. Tylko czemu nie zrobili tego od razu? I dlaczego chcą mnie zabić? Czy tu jestem bezpieczna? Czy wiedzą, że tu jestem?  I jak ja mam znaleźć tą maskę? W jaki sposób ona naprawi szkody wyrządzone przez wojnę? Czy ta wojna wybuchła przeze mnie? Z natłoku myśli zaczęła mnie boleć głowa… a może to nie z natłoku myśli? „Aron! Pomóż mi!” Zawołałam gdy zaczęło do mnie docierać, że to płomienie. Lud szkła wdarł się do mojej głowy. Wiedzą, że tu jestem. Najpewniej właśnie  mnie szukają, a jak znajdą to wybiją wszystkich tutaj. Nie może do tego dojść. W pewnym sensie jestem za nich odpowiedzialna. „Aron! Obudź mnie! Musisz mnie obudzić!” Zaczęłam wołać, ale ból w głowie był coraz silniejszy. Mój strażnik zamknął mi oczy i usłyszałam ciche kliknięcie. Ból nie zniknął. Dalej czułam żar ognia w głowie, ale ciało owiewał mi chłodny wiatr. Co się dzieje? Dlaczego nic nie widzę? Gdzie ja jestem? Nagle zobaczyłam cienką linię. Uczepiłam się jej. Z jednej strony słyszałam jakieś krzyki, z drugiej strzały. Czyli znowu jestem na granicy. Jeśli się nie obudzę zginę. Albo znowu mnie porwą., a jeśli się obudzę to istnieje szansa, że moi …. Poddani? Mogę ich tak nazwać? No mniejsza z tym. Jeśli się obudzę istnieje szansa, że już nie będę miała do czego wracać. Ani do kogo. Muszę się obudzić i jak najszybciej znaleźć maskę. Najlepiej od zaraz zacząć szukać. Puki trwa walka. Aron! On nie może zginąć. Jest za dobry. Tak samo reszta. Muszę znaleźć maskę. Odpycham się nogą od linii w kierunku krzyków. Tak. Wiem co robię. Mam plan… i nie mam zbyt dużo czasu. Zatem muszę się pospieszyć. Po raz kolejny otworzyłam oczy i naczerpnęłam świeżego powietrza. Ból głowy lekko osłabł, ale dalej był. Tak, potworny żar dalej był w mojej głowie. Zaczęłam głęboko oddychać. Patrząc na ludzi otaczających mnie stwierdziłam, że pewnie znowu umierałam… bo miny mieli bezcenne. Prawdę mówiąc dalej umieram. Bo ogień wciąż się tli. A tylko on może mnie zabić. „Co się tak gapicie. Ugaście to!” Zawołałam. Najwyraźniej uważali, że mam majaki i nie wiedzieli o co mi chodzi. Zdenerwowana wyrwałam sobie z żyły rureczki, wstałam i chwiejnym krokiem szłam w stronę drzwi. Ktoś podszedł i chwycił mnie za rękę. „Zostaw mnie do cholery jasnej, a jak nie to ci nogi z dupy powyrywam!” Wrzasnęłam najgłośniej jak potrafię. Od razu mnie puścił, ale nie odsunął się nawet na centymetr. Spojrzałam na ludzi i coś mi się nie zgadzało… coś było nie tak.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Hej :)
Dla was kolejna część 
Dedyk dla wszystkich co czytaja
No... to.... milego czytania. 
Dziś krótko bo w sumie nie mam czasu, a rozdział mialam gotowy juz wczesniej :)  no xp
Pozdrawiam


piątek, 13 czerwca 2014

4. Dzień drugi

Obudziła się nad ranem. Przy moim łóżku siedziała mama. W sumie po pewnym czasie dopiero zorientowałam się, że trzyma mnie za rękę. Odskoczyłam jak oparzona jednocześnie budząc ją. Oczywiście nie obyło się bez porannej wizyty lekarza, stwierdzenia, że mój stan jest stabilny. Potem lekarze wyszli i stało się to czego nienawidzę. Leżałam tak na tym głupim łóżku i patrzyłam na mamę, która coś mówiła.  Zakodowałam, że pytała się czy nie biorę narkotyków. Pytała się też dlaczego tak jest. Mówiła jakieś całkowite bzdury, ale co ja mogłam?  Tylko patrzyłam na jej smutną i niewyspaną twarz, a po jakimś czasie trudno mi było się skoncentrować. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać,  słowa zdawały się być niezrozumiałe, a pojedyncze słowa dochodzące do mojego mózgu składały się na nielogiczną całość. W ogóle nie wiedziałam o co jej chodzi. Próbowałam bardziej się skoncentrować ale wszystko zaczęłam widzieć podwójnie. Nie! Czyżbym znowu odgrywała? Ze strachem czekałam aż znowu przyniosę się do tego koszmaru jednak nic się nie zmieniło.  Dalej widzę rozmazane kształty mamy. Jednak teraz moją uwagę skupił zielony kubek. Ten kolor coś mi przypominał... tylko co? Tak! Taki sam kolor ma zielone światło w wizji. Taki sam kolor ma również krzak kwiatów na którymś skrzyżowaniu w mieście.  Nie chcąc patrzeć na kubek by wizje mi się nie przypomniały odwróciłam głowę w inną stronę. To jednak nie pomogło. Drzwi tego pokoju zaczęły jakby delikatnie błyszczeć. Nie!  Koniec!  Nie mogę zwariować! Nie chcę znowu przez to przechodzić! Zaczęła boleć mnie głowa.  Nagle usłyszałam jak ktoś krzyczy "znajdź!" Od razu wiedziałam, że to ten głos z wizji. Z przerażeniem w oczach przeleciałam wzrokiem po pokoju w oczekiwaniu, że zaraz ktoś skręci mi kark. Nic takiego jednak nie nastąpiło,  ale panika została.  "Nie pozwól mi zasnąć" zaczęłam szeptać pod nosem na tyle głośno, że mama słyszała co mówię.  Zobaczyłam cień strachu na jej twarzy,  po czym lekko kiwnęła głowa.  Potem nastąpiło coś co zwykły,  nie przejmujący się niczym człowiek mógł nie zauważyć, ale ja, wyczulona na każdy ruch, zauważyłam, że mama nacisnęła guzik wzywający lekarza. Dlaczego to zrobiła? Przed oczami zobaczyłam wielką czarno-złotą maskę z kilkoma kruczo czarnymi piórami. Obraz rozwiał się w momencie gdy do pokoju wszedł lekarz. Zaczęłam krzyczeć do mamy, która powoli wychodziła z pomieszczenia by mnie nie zastawiała i by nie pozwoliła mi zasnąć.  Jednak moje błagania spłynęły po niej jak deszcz po rynnie. Dlaczego ja ją nie obchodzę?  Poczułam ukłucie. Nie!  Nie chce zasypiać! Boję się! Nie zostawiajcie mnie samej! Nie mogę... teraz...zasnąć... coraz ciężej zaczęło się oddychać i myśleć.  O koncentracji mogłam zapomnieć.  Po kilku sekundach odpłynęłam za sprawą środków nasennych. Ogarnęła mnie ciemność.  Znalazłam się jakby w jakimś korytarzu. A na jego końcu stała wielka szafa i krzesło.  Szafa była otwarta. Na krześle leżała ta maska, którą widziałam w pokoju przed przyjściem lekarzy. Zaczęłam iść w jej stronę, ale im bliżej byłam szafy tym dostrzegałam więcej szczegółowo.  W szafie ktoś był. Zatrzymałam się. Te lśniące oczy na pewno nie należą do człowieka. Zaczęłam się powoli cofać.  To wystarczyło by dziwne stworzenie z szafy wyskoczyło prosto na mnie. Zaczęłam wrzeszczeć ale jak zwykle nikt nie przychodził z pomocą.  Nagle coś zaczęło piszczeć. Stworzenie zaczęło uciekać do szafy zamykając za sobą drzwi.  Pisk był nie przyjemny ale dało się go znieść.  Wstałam i spojrzałam na krzesło.  Maski już nie było. Nie! Znowu zniknęła. Usiadłam na ziemi. Czy właśnie to jest moja misja życia? Żeby wizje przestały mi się pokazywać muszę znaleźć jakąś pierdoloną maskę? Niezrozumiałe i dziwne. Ale kto mówił, że świat da się zrozumieć? Bez sensu... ale co ma sens? Nie chcę więcej tak się czuć jak dziś. Mam na myśli, sytuację z mamą, która patrzyła na mnie współczującym wzrokiem. Tak jakbym była… nie wiem… opętana?! Dlaczego nie została i pozwoliła im mnie uśpić na kolejnych kilka godzin. Pewnie nie może się doczekać aż w końcu mnie zabiorą do tego psychiatryka. Nie będzie musiała na mnie patrzeć, nie będzie musiała się bać, że zrobię sobie lub komuś krzywdę. Na pewno uważa, że tam będę już bezpieczna, że tam nic złego mi się nie stanie, że tam się mną zaopiekują, że mnie naprawią. Ale przecież nie da się naprawić czegoś co nie jest zepsute! Idiotyczne więc są próby naprawiania! Ale nie… bo ktoś się uparł, że ze mną jest coś nie tak i trzeba to natychmiast zmienić…. Bo co? Boją się mnie? Uważają za niezrównoważoną psychicznie? A może po prostu moi rodzice wstydzą się mieć taką córkę i chcę się jej jak najszybciej pozbyć i wmówić wszystkim, że to nieporozumienie… że to nie zdarzyło się naprawdę… że to się w ogóle nie wydarzyło. Jednak nie zauważają, że to mnie rani. I nie pomaga. Wręcz dociska do dna jak głaz. No nic… trzeba sobie samemu poradzić. Jak już mówiłam kiedyś… nikomu nie mogę zaufać. Każdy może mnie zranić… ale jeśli będę w ten sposób patrzeć na ludzi to stanę się odludkiem, którym  w praktyce już się stałam. Muszę nauczyć się ufać ludziom… ale jak?! Jak każdy mnie rani, nie potrafi zrozumieć, pokochać taką jaką jestem, nie potrafi pokochać mnie z tym całym gównianym bagażem… Beznadzieja.
Z rozmyślań wyrwał mnie dotyk jakiejś mgły, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Zdezorientowana rozejrzałam się po korytarzu. Na pierwszy rzut oka nie zmieniło się nic, a dopiero po głębszym zbadaniu pomieszczenia wszystko zdaję się być inne. Dywan bardziej szorstki w dotyku, ściany jakby zszarzały, a tam gdzie stała szafa i krzesło była pusta ściana. No nie zupełnie pusta, bo po chwili zaczęła się rozsuwać. Po kilku chwilach hałasu nastała głucha cisza przerywana miarowym i cichym pikaniem. To coś mi przypominało… jakby …jakby winda zjeżdżająca na dół. Moje skojarzenia były trafne bo po kilku sekundach w ścianie pojawiły się kraty, a jakby z sufitu zsunęła się kabina windy. Cicha cztero dźwiękowa melodyjka oznajmiła, że winda zatrzymała się na moim piętrze. Taaak… na pewno zaraz coś z niej wyleci i znowu zacznie mnie pożerać żywcem. Ku mojemu zaskoczeniu winda okazała się pusta. Nie wiem co mnie do tego skłoniło, ale zaczęłam iść w jej stronę. Może po prostu liczę na szybką śmierć w wyniku zerwania się kabiny? Bo muszę przyznać, że nowoczesna i odnowiona ta winda to nie była. Tak więc kierowana najzwyklejszą, ludzką ciekawością weszłam do windy. Cisze przerwało głośne szczęknięcie zamykanych się krat i ruszyliśmy w górę. Na razie się nic nie działo co jest dziwne i niepokojące. Po drugie…. Gdzie ja  do cholery jestem? Potem zaczęło się w końcu coś dziać bo z czasem, gdy byłam coraz wyżej i wyżej winda stopniowo przyspieszała. Tak w końcu może to się zakończy. Nie chcę tu być. Nudno tu jakoś. Nie żebym narzekała… jest to dużo lepsze od wizji, które widzę od ponad  5 lat. Kabina zatrzymała się, a kraty z głuchym szczękiem zniknęły w ścianie. Pchnęłam nogą drzwi i … okazało się, że wjechaliśmy na dach budynku. Widok był nietypowy. Londyn… Cały w gruzach. Normalnie ruina. Gdzieniegdzie budynki się jeszcze paliły a inne dogasały powoli. Spojrzałam na niebo. Całe szare, a słońce? Gdzie ono jest? Zaczęłam się za nim rozglądać… i nagle zamiast słońca zobaczyłam wielką kulę zielonego światła. Tak jakby słońce, ale zielone. Czy to jest ziemia? Jak ja mam zejść z tego budynku? Spojrzałam za siebie i moim oczom ukazała się…. Pustka. Nie ma szybu windy. Nie ma nic. Tylko dalej dachy i rozwalające się budynki. „Halo!” zaczęłam krzyczeć. Gdzie są ludzie. Jacykolwiek.  Wiem, że większość populacji rasy ludzkiej mnie nienawidzi za to jaka jestem, ale… żeby nikogo nie było? Zaczęłam krzyczeć  jeszcze głośniej. Dlaczego i tym razem nikt nie odpowiada.. ale zaraz coś chyba słyszę. Jakiś męski głos. Tak! Widzę go! Jest na budynku obok. Zaczyna wygrzebywać się z gruzów i iść w moją stronę, gdy nie spodziewanie pojawia się jakiś samolot i zrzuca bombę prosto na budynek gdzie stał mężczyzna. „NIE!” przeraziłam się. Dlaczego! Nie nie nie. Byłam świadkiem śmierci człowieka. Nie potrafiłam się ruszyć. Po prostu stałam i patrzyłam jak budynek się wali, a mężczyzna jest, a raczej już go nie ma. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy „To przeze mnie”. Nie. Nie mogę tak myśleć. To się nie dzieje naprawdę. A jeśli? Gdzie ja jestem. Dlaczego ten budynek zdaje mi się być tak znajomy? Podeszłam do krawędzi i pochyliłam się. No jasne. Przecież to budynek szpitalu, w którym wylądowałam po ostatnim ataku. Czyli… to wszystko się dzieje naprawdę? Obudziłam się? I… wszystko się rozwaliło? Ale… jak? Usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się w jego kierunku. Kilka budynków  w prawo spod gruzów wyczołgiwała się moja mama. Ale jakim cudem ja to usłyszałam? Spojrzałam jej w oczy. Nie były przerażone, tylko takie jakie zawsze chciałam by miała patrząc na mnie. Pełne miłości i szczęścia. Zaczęła do mnie  machać. „Christin!” Zaczęła wołać moje imię i tak jak wtedy, samolot pojawił się znikąd i upuścił bombę tuż obok mamy. Nie potrafię wam opisać jak bardzo… nie wiem… jak bardzo się przeraziłam? Nie… to nie było przerażenie… strach… smutek? A może to wszystko naraz? Nie ważne. Uczucie jakie mnie ogarnęło zwaliło mnie z nóg. Upadłam na ziemię i zaczęłam krzyczeć i szlochać. Skoro samoloty reagują na głos to niech przylecą tu i mnie też zabiją. Mój samolot nie pojawił się tak szybko. Ale jednak pojawił się. Tak. Nareszcie to będzie mój koniec. Teraz gdy nie ma już nikogo i niczego co mnie tu trzyma, co mnie uratuje. Po prostu będę mogła odejść, i być może zaznać cierpienia w otchłani piekieł już na zawsze za wszystko co zrobiłam. Mimo tego uśmiechnęłam się  i czekałam na tą bombę. Czekałam, czekałam i czekałam.  Co się kurwa dzieje? Zaczęłam znowu krzyczeć. Może nie wiedzą gdzie jestem? Spojrzałam na niebo. Nade mną wisiał w powietrzu samolot. „Na co czekasz! Zrzucaj tą bombę i zakończ to już na zawsze!” Na te słowa w samolociku otworzyły się drzwi i zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Co się kur… Kim on je… i… dla… nie mog…myśle…  „Christin. To nie twój czas. Znajdź tą pierdoloną maskę! Znajdź! Szukaj! I nie zasypiaj!” Powiedział głos i rozpłynął się w powietrzu. Powoli wracała mi zdolność myślenia. Nie mój czas? Co on miał na myśli i kim on w ogóle był. Głos…. Głos z wizji! I maska. Wszystko trzyma się kupy. Nie mój czas na śmierć. Mam znaleźć maskę. A wtedy co? Co mnie wtedy czeka? Śmierć czy nowe, spokojne życie z nocnymi koszmarami i obawami, że kiedyś to wszystko wróci? Nie zasypiaj? Jak nie zasypiaj? Ale, że nigdy? Czy teraz? Ale nie chce mi się spać. A może… wtedy coś się stało i to bardzo szybko.  Przede mną pojawiło się stadko ludzi w białych kombinezonach. Wzięli mnie za ręce i nogi i zanieśli do jakiegoś pomieszczenia, które wyrosło z ziemi. W głowie kołatała mi jedna myśl „nie zasypiaj, nie zasypiaj.  Myśl jasno Christin. Nie możesz zasnąć.” Ale dlaczego nie mogę to ja już naprawdę nie wiem.  Zaczęłam się im wyrywać, ale poczułam ból. To ta sama lina z wizji. Rozpoznałam po kolcach, które pod wpływem ruchu wbijają się w skórę. Zawyłam z bólu ale na nich to nie robiło znaczenia. Wnieśli mnie na jakąś salę operacyjną i położyli na stole. Nie mogłam rozpoznać żadnej twarzy bo mieli maski z przyciemnionego  szkła. „Zostawcie mnie!” Wołałam i tym podobne zdania nawet nie licząc, że mnie posłuchają. Poczułam jak ktoś zdziera ze mnie ubrania i przykrywa cienką folią. Jakaś kobieta (wywnioskowałam to po wystających, długich blond włosach) przykleiła mi coś do klatki piersiowej, a po chwili usłyszałam ciche, rytmiczne pikanie.  Spodziewam się, że to moje serce. Ale co oni mi chcą zrobić? Zaczęłam się wyrywać, ale jakaś magnetyczna siła nie pozwoliła mi się ruszyć nawet o milimetr. „Zostawcie mnie!” Ponownie zaczęłam krzyczeć w nadziei, że ktoś normalny, o zdrowych zmysłach mnie usłyszy i ruszy z pomocą. Moje nadzieje są jednak złudne. Na twarz zostaje mi nałożona maska tlenowa i czuję ukłucie w prawej ręce. „Nie zasypiaj!” Spodziewam się, że otrzymałam środki nasenne. Nie! Nie jest dobrze. Zaraz zginę. Co oni mi chcą zrobić. Przestańcie! Nie chcę już umierać! Nie! Spojrzałam na rurki podłączone do mojej ręki. Tak.  To ten sam płyn z wizji. Zaraz poczuję jak płonę od środka i może w końcu pozwolą mi w ten sposób umrzeć. Ja jednak dalej walczę z coraz cięższymi powiekami. Mimo maski tlenowej zaczęłam mówić cichutko nie zasypiaj, nie zasypiaj. Czuję coraz większy ból. Większy niż w wizji. Teraz wszystko jest bardziej realne. Bo to chyba naprawdę się dzieje. Albo oszalałam. Co jest mniej prawdopodobne. Maska. Przed oczami pojawia mi się czarna maska ze złotymi zdobieniami. Muszę ją znaleźć. Na pewno jest gdzieś w Londynie. Wystarczy poszukać. Nie! Jak to cholernie boli. Coraz bardziej. Bo tym razem to nie jedna strzykawka a cała kroplówka płynu bezustannie jest wtłaczana w moje żyły. Ja pierdole ale ból. Zaraz nie wytrzymam. Zaczynam krzyczeć. Jakimś cudem udaje mi się podnieść lewą rękę i zerwać maskę z tlenem. Z mojego gardła wydostał się pisk, albo krzyk… nie wiem jak to nazwać, ale ten dźwięk… jakby nie mój. Brzmiał dokładnie tak samo jak te krzyki i piski z wizji.  Potem nastąpił kolejny, nagły zwrot akcji. Do sali wparowało pełno jakby żołnierzy ubranych w zielone, plastikowe mundury. Zaczęła się strzelanina. Lekarka, która nakleiła te czujniki na moją klatkę piersiową upadła roztrzaskując maskę. Była ładna. Aczkolwiek przyczyniała się do mojej śmierci. Ból przyćmiewał mi mózg i nie potrafiłam się skoncentrować. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale dalej krzyczałam.  Nareszcie ktoś mądry wziął i wyrwał z mojej żyły rureczkę z zieloną trucizną, która kropelka po kropelce zaczynała kapać na podłogę z cichym syknięciem. Tak. Syknięciem. Bo każda kropelka wypalała coraz większą dziurę w podłodze. Zostałam podniesiona przez jednego z żołnierzy w zielonym mundurze. Wybili wszystkich w szklanych maskach, ale spodziewam się, że zaraz na pewno zleci się tu ich więcej. Nie miałam siły ale musiałam się tego dowiedzieć „Kim jesteście?” wyszeptałam. On tylko uśmiechnął się. Po raz pierwszy poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz od kiedy miałam pierwszą wizję. Ani rodzice, ani lekarze nie dawali mi takiego poczucia bezpieczeństwa. I właśnie dzięki temu pierwszemu poczuciu od wielu lat nie przejmowałam się, że jestem naga, nie przejmowałam się, że wewnętrzne płomienie trawią moje wnętrzności, nie obchodziło mnie to, że zostałam znowu uprowadzona przez nieznanych mi ludzi. Ale nieznanych? Mam wrażenie jakbym znała ich od urodzenia. „Kim jesteście?” spytałam już trochę bardziej spokojnie. Nie wiem czy to za sprawą tego, że czuję, że zasypiam, czy dlatego, że czuję się bezpiecznie.  Tym razem on odpowiedział cicho „Strażnikiem” i dodał szybko „nie zasypiaj”. Wokół mnie zaczynało się wszystko rozmazywać, a potem ciemnieć. Wszystko dobrze słyszałam i czułam ale nie widziałam. Wszyscy którzy byli obok mnie krzyczeli nie zasypiaj. Nawet wtedy, gdy wyszliśmy z budynku i szliśmy najprawdopodobniej w kierunku śmigłowca. Jednak jego głośne śmigła nie zagłuszyły ciągłych próśb bym nie zasypiała. Ale to trudne zadanie do wykonania. Przez większość czasu starałam się. Trzymałam się tej granicy świadomości rękami i nogami, ale po jakimś czasie już nie miałam siły. Po prostu się puściłam. W głowie miałam jeden wysoki dźwięk, a ja jakbym unosiła się w ciemności. Bo tylko ciemność mnie otaczała. Jej konsystencja była jak… woda. Tyle że mogłam tu oddychać.  Nie czułam bólu. Jedyny minus to to, że nic nie widziałam. Dźwięk ścichł. I nagle wszędzie iskierki i ból w klatce piersiowej. Po kilku sekundach znowu. Co się kurwa dzieje. Czy im odbiło? Ja tu odpoczywam! I znowu. Przy kolejnym nie wytrzymałam, bo naprawdę się wkurzyłam. Co oni sobie myślą. To ja im zaufałam i próbowałam nie zasypiać, a oni co mi robią? Otworzyłam oczy tylko po to by im wygarnąć i by powiedzieć by dali mi spokój, ale zobaczyłam coś bardzo dziwnego. Znajdowałam się na sali operacyjnej, wokół mnie stało pełno zwykłych lekarzy, na klatce piersiowej mam defiblyrator, a w oknie sali widzę zapłakaną mamę obejmującą tatę. Co się kurwa stało? Usiadłam  i poczułam ból wszędzie. W całych żyłach. Z trudem zaczerpnęłam świeży oddech, a mój organizm jakby łaknął więcej i więcej powietrza. A te powietrze zbawiennie koiło ból. Co się stało?... tak. Muszę zadać to pytanie. Niech ktoś mi wytłumaczy. Gdzie jest strażnik? „Co się stało?” Spytałam chrypliwym głosem, a siwowłosy mężczyzna spojrzał mi głęboko w oczy.
„UMARŁAŚ”
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Witam witam!
Ale namiszałam co xdd
W sumie to wszystko miało być normalne. 
Ale jednak wena mówiła mi co innego i musiałam co zmienić.
Ta dam...
Podoba się?
Bo mi tak! :D
No... wiec kolejna część tego opowiadania juz za tydziń.
Nareszcie koniec wystawiania ocen!
Te ostatnie dwa tygodnie były masakrą! No ale to już koniec
Rozdział dedykuję Black
Pozdrawiam i do napisania w pt :P
Lee xoxo

piątek, 6 czerwca 2014

3. Dzień trzeci

Dość brutalny rozdział xD Nie wiem czy każdemu się spodoba ;)


Jest coraz gorzej... Tym razem obudziłam się w szpitalu. Maszyny wokół mnie piszczą, do ręki mam przyczepione jakieś rurki. nie! Przecież nic mi nie jest! Wstałam i wyrwałam z ręki wszystkie rureczki. Nie czułam bólu. Po prostu zaczęłam się ubierać. Gdy wychodziłam z sali nie zwracałam uwagi na to, że mnóstwo ludzi gapi się na mnie, potem coś krzyczy. Po prostu szłam dalej. Przy wyjściu znalazłam rodziców rozmawiających z lekarzem. Oczywiście byli zaskoczeniu moim pojawieniem się. "Jedziemy do domu" To były moje jedyne słowa wypowiedziane tego dnia. Po przyjeździe poszłam prosto do pokoju. Nie mogę tu zostać. Zaczęłam pospiesznie pakować najpotrzebniejsze rzeczy do starego plecaka. Rozbiłam świnkę skarbonkę i wyciągnęłam z niej wszystkie moje oszczędności.. Jednak to mi nie wystarczy. Potrzebuję pieniędzy od mamy i taty. I dokąd pójdę? Jak mam im uciec? Jestem obserwowana, zamknięta w swoim pokoju, w domu. Wszędzie pełno lekarzy. Ale zostało tak mało czasu. Już tylko dwa dni. Tak mało czasu. Dlaczego ja wcześniej nie dostrzegłam niebezpieczeństwa? Ze wszystkich pytań... Jest jedno najważniejsze. Dokąd pójdę? Gdzie zamieszkam? Co się ze mną stanie? Muszę otworzyć okno. Świerze powietrze wlało się do pokoju. Ale ani nie słyszę szumu deszczu, ani nie czuję zimnych kropli na swoich rękach. Przestałam siebie kontrolować. Zamykam oczy i wszystko od początku. Słyszę wysoki pisk. Potem ktoś zaczyna biec. Słyszę strzały. Widzę swoją zmasakrowaną twarz. Zaczynam czuć ból. Wszystko mnie boli. Czuje jak umiera po kolei boleśnie każda cząstka mnie. I gdy pożar pożera już wszystko dalej żyję. Czuję wielki ból ale nie z powodu ognia, tylko z powodu tego co widzę. Znowu ktoś piszczy. Pojawia się wielkie zielone światło. Coś dostaje się do mojego mózgu i zaczyna świdrować, nie przerwany pisk powoduje omdlewający ból głowy,a ja nie mogę zatkać uszu. Robi mi się niedobrze. Proszę niech to się już skończy! Ale nie. Nikt mnie nie słyszy. Wszystko dalej trwa i nagle zielone światło znika i pojawia się ciemność. Nic nie widzę. Nie potrafię krzyczeć. Jakaś niewidzialna ręka zaciska się wokół mojej szyi i zaczyna ją ściskać. Znowu się duszę. Nie mogę oddychać. Nie! Gdy już zaczynam odpływać z powodu braku powietrza słyszę szelest rozrywanej torebki ze strzykawką. Potem czuję jak niewidzialna ręka chwyta mnie w łokciu i wbija w żyłę igłę. Ze strzykawki, która jakby wisi w powietrzu powoli znika zielony płyn. Gdy cała zawartość strzykawki jest już w moich żyłach znowu czuję ogień. Tym razem od środka. Całe moje ciało jaśnieje od ognia, który trawi moje wnętrzności. A ja dalej nie mogę oddychać.Ale co z tego, i tak nie umrę. Bo przecież ból jest gorszy od śmierci. Ja chcę koniec... ale przede mną jeszcze długa droga.  Czuję zimne ostrze skalpela rozcinający mój brzuch. Odzyskałam głos i teraz krzyczę z bólu wniebogłosy, a ktoś tylko się śmieje. Z brzucha oprócz krwi bucha ogień... a może to nie ogień? Ból tak mnie oszałamia, że wszystko co widzę zaczyna się rozmazywać. Wtedy ból znika jak za odjęciem ręki i pojawiam się w nowym pomieszczeniu, w którym z kolei jest pełno światła. Ale oprócz światła i stołu na którym leże związana, na ziemi jest morze krwi, a za oknem widzę stos ciał. Wszystkie twarze zdają się być znajome, a poziom krwi zaczyna gwałtownie rosnąć gdy rozpoznaję twarz za twarzą. Zaczynam się w niej topić, a krzyki jak zwykle nic nie pomagają. Zaczynam się krztusić. Chcę się wyrwać, ale coś mnie unieruchomiło. Wokół siebie widzę tylko krew. Zaczynam słabnąć od jej zapachu i smaku, ale jak zwykle coś nie pozwala mi odpłynąć i pojawiam się w innym pokoju. Tym razem jedynym źródłem światła jest jedna żarówka wisząca nad moją głową. Patrzę na swoje ciało pełne blizn i szwów. Znowu słyszę przerażający krzyk. Jakiś zniekształcony głos pyta się mnie "Gdzie to jest ukryte" Ja jak zwykle odpowiadam, że nie wiem i krzyk się nasila. Szwy rozrywają się i ze środka mnie wychodzą małe gąsieniczki i zaczynają mnie zjadać wpuszczając w moje ciało bolesną truciznę. Zniekształcony głos ponawia pytanie i tym mnie zaskakuje. Bo nigdy w moim życiu wizje się nie zmieniały. Tym razem zniekształcony głos spytał ponownie "Gdzie jest ta cholerna maska!" Chciałam się spytać o jaką maskę mu chodzi, ale gdy tylko otworzyłam usta wyszło z nich stado nowych robaczków, a ktoś kto najwyraźniej stał za mną podszedł do mnie, wrzasnął "Znajdź!" i skręcił mi kark. Tym rqzem gdy otworzyłam oczy nie byłam w swoim pokoju jak zawsze. Śmierć nie była ukojeniem lecz przejściem do kolejnego okropieństwa. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl... "A jeżeli to już nigdy się nie skończy?!" I wtedy znowu usłyszałam przerażony, mrożący krew w żyłach krzyk Alisoon i Catona. Mojej byłej najlepszej przyjaciółki i mojego byłego chłopaka. Rozejrzałam się dookoła i nigdzie ich nie widziałam. Krzyki były coraz głośniejsze. Nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć ich imiona. To tylko uruchomiło jakiś mechanizm.Szyba, która stała przede mną rozjaśniła się i zobaczyłam jak wielki nóż odcina im głowy. Mój zbolały krzyk uruchomił kolejny mechanizm. Usłyszałam dźwięk zbliżającej się piły. Zaczęłam się wyrywać, co spowodowało, że z lin, którymi byłam przywiązana do stołu zaczęły wychodzić kolce boleśnie wbijając się w moją skórę. Po kilku sekundach zobaczyłam wielką okrągłą tarczę piły zbliżającą się w moją stronę. Nie zwracając uwagi na kolce znowu zaczęłam się wyrywać. I gdy piła była tylko kilka centymetrów ode mnie przypomniałam sobie, że to tylko wizja. Że to się nie dzieje na prawdę. Jednak ból w boku jaki towarzyszył przy pierwszym kontakcie z piłą był tak ogłuszający, że zaczęłam tak głośno krzyczeć jak nigdy w życiu co uruchomiło kolejną piłę. Tym razem leciała od góry w stronę głowy. Mnie to nie obchodziło. Krzyczałam dalej. Niech to się w końcu skończy! Ból był niewyobrażalny. A piły spokojnie i powoli leciały swoja trasą.Słyszę drugą piłę bardzo blisko mojej głowy i trzaski piłowanych kości. I gdy druga piła dotknęła głowy mój wrzask przeniósł mnie do kolejnego pomieszczenia. Nie! Kolejne pomieszczenie! Dlaczego to nie chce się skończyć! Tym razem siedziałam podpięta do metalowego krzesła. Na ścianach wisiały maski o przeróżnych kształtach i kolorach. Nie! Już wiedziałam co zaraz nastąpi. Zostałam oblana wodą a potem nastąpiło ciche pyk i zostałam porażona prądem. Zamknęłam oczy i nie chciałam ich otworzyć. Ból zniknął. Ale nie otwierałam oczu. Zbyt bardzo się bałam, że znajdę się w kolejnym pokoju. Jednak usłyszałam głosy lekarzy i rodziców. Otworzyłam oczy i ich ujrzałam. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Nareszcie! Teraz już rozumiecie dlaczego chciałam popełnić samobójstwo. Za każdym razem gdy się budze mam ochotę to zrobić by nigdy więcej tego nie przeżywać.  Oglądanie tego i przeżywanie tego codziennie jest masakrą. Jednak tym razem wizja była inna. Zawsze kończyło się na robaczkach i na krzyku zniekształconego głosu. Ale co on mi kazał? "Znajdź Maskę!" Zaczęłam ruszać ustami tak jakbym coś mówiła, po czym ktoś wbił mi igłę w ramię i zasnęłam z tym rozkazem na ustach.
~*~*~*~*~*~*~*~
Hej wam :)
I jak wrażenia po kolejnej części miniaturki o Christin? 
Kompletnie nie wiem czy komukolwiek się spodoba... ale postanowiłam coś napisać o jej wizjach....
Z góry mówię, że ostrzegałam :D
Kolejna część za tydzień bo rozdział głównego opowiadania raczej pojawi się dopiero jak skończę tą miniaturkę... czyli za kilka tygodni.
Pozdrawiam i życzę powodzenia na ostatni tydzień przed wystawieniem ocen :P
Oby nam wszystkim udało się zdać i poprawić wszystko co tam chcemy
Pozdrawiam 
Li :)