Obudziła się nad ranem. Przy moim łóżku siedziała mama. W
sumie po pewnym czasie dopiero zorientowałam się, że trzyma mnie za rękę.
Odskoczyłam jak oparzona jednocześnie budząc ją. Oczywiście nie obyło się bez
porannej wizyty lekarza, stwierdzenia, że mój stan jest stabilny. Potem lekarze
wyszli i stało się to czego nienawidzę. Leżałam tak na tym głupim łóżku i
patrzyłam na mamę, która coś mówiła.
Zakodowałam, że pytała się czy nie biorę narkotyków. Pytała się też
dlaczego tak jest. Mówiła jakieś całkowite bzdury, ale co ja mogłam? Tylko patrzyłam na jej smutną i niewyspaną
twarz, a po jakimś czasie trudno mi było się skoncentrować. Wszystko zaczęło mi
się rozmazywać, słowa zdawały się być
niezrozumiałe, a pojedyncze słowa dochodzące do mojego mózgu składały się na
nielogiczną całość. W ogóle nie wiedziałam o co jej chodzi. Próbowałam bardziej
się skoncentrować ale wszystko zaczęłam widzieć podwójnie. Nie! Czyżbym znowu
odgrywała? Ze strachem czekałam aż znowu przyniosę się do tego koszmaru jednak
nic się nie zmieniło. Dalej widzę
rozmazane kształty mamy. Jednak teraz moją uwagę skupił zielony kubek. Ten
kolor coś mi przypominał... tylko co? Tak! Taki sam kolor ma zielone światło w
wizji. Taki sam kolor ma również krzak kwiatów na którymś skrzyżowaniu w
mieście. Nie chcąc patrzeć na kubek by
wizje mi się nie przypomniały odwróciłam głowę w inną stronę. To jednak nie
pomogło. Drzwi tego pokoju zaczęły jakby delikatnie błyszczeć. Nie! Koniec!
Nie mogę zwariować! Nie chcę znowu przez to przechodzić! Zaczęła boleć
mnie głowa. Nagle usłyszałam jak ktoś
krzyczy "znajdź!" Od razu wiedziałam, że to ten głos z wizji. Z
przerażeniem w oczach przeleciałam wzrokiem po pokoju w oczekiwaniu, że zaraz
ktoś skręci mi kark. Nic takiego jednak nie nastąpiło, ale panika została. "Nie pozwól mi zasnąć" zaczęłam
szeptać pod nosem na tyle głośno, że mama słyszała co mówię. Zobaczyłam cień strachu na jej twarzy, po czym lekko kiwnęła głowa. Potem nastąpiło coś co zwykły, nie przejmujący się niczym człowiek mógł nie
zauważyć, ale ja, wyczulona na każdy ruch, zauważyłam, że mama nacisnęła guzik
wzywający lekarza. Dlaczego to zrobiła? Przed oczami zobaczyłam wielką
czarno-złotą maskę z kilkoma kruczo czarnymi piórami. Obraz rozwiał się w
momencie gdy do pokoju wszedł lekarz. Zaczęłam krzyczeć do mamy, która powoli
wychodziła z pomieszczenia by mnie nie zastawiała i by nie pozwoliła mi
zasnąć. Jednak moje błagania spłynęły po
niej jak deszcz po rynnie. Dlaczego ja ją nie obchodzę? Poczułam ukłucie. Nie! Nie chce zasypiać! Boję się! Nie zostawiajcie
mnie samej! Nie mogę... teraz...zasnąć... coraz ciężej zaczęło się oddychać i
myśleć. O koncentracji mogłam
zapomnieć. Po kilku sekundach odpłynęłam
za sprawą środków nasennych. Ogarnęła mnie ciemność. Znalazłam się jakby w jakimś korytarzu. A na
jego końcu stała wielka szafa i krzesło.
Szafa była otwarta. Na krześle leżała ta maska, którą widziałam w pokoju
przed przyjściem lekarzy. Zaczęłam iść w jej stronę, ale im bliżej byłam szafy
tym dostrzegałam więcej szczegółowo. W
szafie ktoś był. Zatrzymałam się. Te lśniące oczy na pewno nie należą do
człowieka. Zaczęłam się powoli cofać. To
wystarczyło by dziwne stworzenie z szafy wyskoczyło prosto na mnie. Zaczęłam
wrzeszczeć ale jak zwykle nikt nie przychodził z pomocą. Nagle coś zaczęło piszczeć. Stworzenie
zaczęło uciekać do szafy zamykając za sobą drzwi. Pisk był nie przyjemny ale dało się go
znieść. Wstałam i spojrzałam na
krzesło. Maski już nie było. Nie! Znowu
zniknęła. Usiadłam na ziemi. Czy właśnie to jest moja misja życia? Żeby wizje
przestały mi się pokazywać muszę znaleźć jakąś pierdoloną maskę? Niezrozumiałe
i dziwne. Ale kto mówił, że świat da się zrozumieć? Bez sensu... ale co ma
sens? Nie chcę więcej tak się czuć jak dziś. Mam na myśli, sytuację z mamą,
która patrzyła na mnie współczującym wzrokiem. Tak jakbym była… nie wiem…
opętana?! Dlaczego nie została i pozwoliła im mnie uśpić na kolejnych kilka
godzin. Pewnie nie może się doczekać aż w końcu mnie zabiorą do tego
psychiatryka. Nie będzie musiała na mnie patrzeć, nie będzie musiała się bać,
że zrobię sobie lub komuś krzywdę. Na pewno uważa, że tam będę już bezpieczna,
że tam nic złego mi się nie stanie, że tam się mną zaopiekują, że mnie
naprawią. Ale przecież nie da się naprawić czegoś co nie jest zepsute! Idiotyczne
więc są próby naprawiania! Ale nie… bo ktoś się uparł, że ze mną jest coś nie
tak i trzeba to natychmiast zmienić…. Bo co? Boją się mnie? Uważają za
niezrównoważoną psychicznie? A może po prostu moi rodzice wstydzą się mieć taką
córkę i chcę się jej jak najszybciej pozbyć i wmówić wszystkim, że to
nieporozumienie… że to nie zdarzyło się naprawdę… że to się w ogóle nie
wydarzyło. Jednak nie zauważają, że to mnie rani. I nie pomaga. Wręcz dociska
do dna jak głaz. No nic… trzeba sobie samemu poradzić. Jak już mówiłam kiedyś…
nikomu nie mogę zaufać. Każdy może mnie zranić… ale jeśli będę w ten sposób
patrzeć na ludzi to stanę się odludkiem, którym
w praktyce już się stałam. Muszę nauczyć się ufać ludziom… ale jak?! Jak
każdy mnie rani, nie potrafi zrozumieć, pokochać taką jaką jestem, nie potrafi
pokochać mnie z tym całym gównianym bagażem… Beznadzieja.
Z rozmyślań wyrwał mnie dotyk jakiejś mgły, która pojawiła
się nie wiadomo skąd. Zdezorientowana rozejrzałam się po korytarzu. Na pierwszy
rzut oka nie zmieniło się nic, a dopiero po głębszym zbadaniu pomieszczenia
wszystko zdaję się być inne. Dywan bardziej szorstki w dotyku, ściany jakby
zszarzały, a tam gdzie stała szafa i krzesło była pusta ściana. No nie zupełnie
pusta, bo po chwili zaczęła się rozsuwać. Po kilku chwilach hałasu nastała
głucha cisza przerywana miarowym i cichym pikaniem. To coś mi przypominało…
jakby …jakby winda zjeżdżająca na dół. Moje skojarzenia były trafne bo po kilku
sekundach w ścianie pojawiły się kraty, a jakby z sufitu zsunęła się kabina
windy. Cicha cztero dźwiękowa melodyjka oznajmiła, że winda zatrzymała się na
moim piętrze. Taaak… na pewno zaraz coś z niej wyleci i znowu zacznie mnie
pożerać żywcem. Ku mojemu zaskoczeniu winda okazała się pusta. Nie wiem co mnie
do tego skłoniło, ale zaczęłam iść w jej stronę. Może po prostu liczę na szybką
śmierć w wyniku zerwania się kabiny? Bo muszę przyznać, że nowoczesna i
odnowiona ta winda to nie była. Tak więc kierowana najzwyklejszą, ludzką
ciekawością weszłam do windy. Cisze przerwało głośne szczęknięcie zamykanych
się krat i ruszyliśmy w górę. Na razie się nic nie działo co jest dziwne i
niepokojące. Po drugie…. Gdzie ja do
cholery jestem? Potem zaczęło się w końcu coś dziać bo z czasem, gdy byłam
coraz wyżej i wyżej winda stopniowo przyspieszała. Tak w końcu może to się
zakończy. Nie chcę tu być. Nudno tu jakoś. Nie żebym narzekała… jest to dużo
lepsze od wizji, które widzę od ponad 5
lat. Kabina zatrzymała się, a kraty z głuchym szczękiem zniknęły w ścianie.
Pchnęłam nogą drzwi i … okazało się, że wjechaliśmy na dach budynku. Widok był
nietypowy. Londyn… Cały w gruzach. Normalnie ruina. Gdzieniegdzie budynki się
jeszcze paliły a inne dogasały powoli. Spojrzałam na niebo. Całe szare, a
słońce? Gdzie ono jest? Zaczęłam się za nim rozglądać… i nagle zamiast słońca
zobaczyłam wielką kulę zielonego światła. Tak jakby słońce, ale zielone. Czy to
jest ziemia? Jak ja mam zejść z tego budynku? Spojrzałam za siebie i moim oczom
ukazała się…. Pustka. Nie ma szybu windy. Nie ma nic. Tylko dalej dachy i
rozwalające się budynki. „Halo!” zaczęłam krzyczeć. Gdzie są ludzie.
Jacykolwiek. Wiem, że większość
populacji rasy ludzkiej mnie nienawidzi za to jaka jestem, ale… żeby nikogo nie
było? Zaczęłam krzyczeć jeszcze
głośniej. Dlaczego i tym razem nikt nie odpowiada.. ale zaraz coś chyba słyszę.
Jakiś męski głos. Tak! Widzę go! Jest na budynku obok. Zaczyna wygrzebywać się
z gruzów i iść w moją stronę, gdy nie spodziewanie pojawia się jakiś samolot i
zrzuca bombę prosto na budynek gdzie stał mężczyzna. „NIE!” przeraziłam się.
Dlaczego! Nie nie nie. Byłam świadkiem śmierci człowieka. Nie potrafiłam się
ruszyć. Po prostu stałam i patrzyłam jak budynek się wali, a mężczyzna jest, a
raczej już go nie ma. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy „To przeze mnie”.
Nie. Nie mogę tak myśleć. To się nie dzieje naprawdę. A jeśli? Gdzie ja jestem.
Dlaczego ten budynek zdaje mi się być tak znajomy? Podeszłam do krawędzi i
pochyliłam się. No jasne. Przecież to budynek szpitalu, w którym wylądowałam po
ostatnim ataku. Czyli… to wszystko się dzieje naprawdę? Obudziłam się? I…
wszystko się rozwaliło? Ale… jak? Usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się w
jego kierunku. Kilka budynków w prawo
spod gruzów wyczołgiwała się moja mama. Ale jakim cudem ja to usłyszałam?
Spojrzałam jej w oczy. Nie były przerażone, tylko takie jakie zawsze chciałam
by miała patrząc na mnie. Pełne miłości i szczęścia. Zaczęła do mnie machać. „Christin!” Zaczęła wołać moje imię i
tak jak wtedy, samolot pojawił się znikąd i upuścił bombę tuż obok mamy. Nie
potrafię wam opisać jak bardzo… nie wiem… jak bardzo się przeraziłam? Nie… to
nie było przerażenie… strach… smutek? A może to wszystko naraz? Nie ważne.
Uczucie jakie mnie ogarnęło zwaliło mnie z nóg. Upadłam na ziemię i zaczęłam
krzyczeć i szlochać. Skoro samoloty reagują na głos to niech przylecą tu i mnie
też zabiją. Mój samolot nie pojawił się tak szybko. Ale jednak pojawił się.
Tak. Nareszcie to będzie mój koniec. Teraz gdy nie ma już nikogo i niczego co
mnie tu trzyma, co mnie uratuje. Po prostu będę mogła odejść, i być może zaznać
cierpienia w otchłani piekieł już na zawsze za wszystko co zrobiłam. Mimo tego
uśmiechnęłam się i czekałam na tą bombę.
Czekałam, czekałam i czekałam. Co się
kurwa dzieje? Zaczęłam znowu krzyczeć. Może nie wiedzą gdzie jestem? Spojrzałam
na niebo. Nade mną wisiał w powietrzu samolot. „Na co czekasz! Zrzucaj tą bombę
i zakończ to już na zawsze!” Na te słowa w samolociku otworzyły się drzwi i
zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Co się kur… Kim on je… i… dla… nie
mog…myśle… „Christin. To nie twój czas.
Znajdź tą pierdoloną maskę! Znajdź! Szukaj! I nie zasypiaj!” Powiedział głos i
rozpłynął się w powietrzu. Powoli wracała mi zdolność myślenia. Nie mój czas?
Co on miał na myśli i kim on w ogóle był. Głos…. Głos z wizji! I maska.
Wszystko trzyma się kupy. Nie mój czas na śmierć. Mam znaleźć maskę. A wtedy
co? Co mnie wtedy czeka? Śmierć czy nowe, spokojne życie z nocnymi koszmarami i
obawami, że kiedyś to wszystko wróci? Nie zasypiaj? Jak nie zasypiaj? Ale, że
nigdy? Czy teraz? Ale nie chce mi się spać. A może… wtedy coś się stało i to
bardzo szybko. Przede mną pojawiło się
stadko ludzi w białych kombinezonach. Wzięli mnie za ręce i nogi i zanieśli do
jakiegoś pomieszczenia, które wyrosło z ziemi. W głowie kołatała mi jedna myśl
„nie zasypiaj, nie zasypiaj. Myśl jasno
Christin. Nie możesz zasnąć.” Ale dlaczego nie mogę to ja już naprawdę nie
wiem. Zaczęłam się im wyrywać, ale
poczułam ból. To ta sama lina z wizji. Rozpoznałam po kolcach, które pod
wpływem ruchu wbijają się w skórę. Zawyłam z bólu ale na nich to nie robiło
znaczenia. Wnieśli mnie na jakąś salę operacyjną i położyli na stole. Nie
mogłam rozpoznać żadnej twarzy bo mieli maski z przyciemnionego szkła. „Zostawcie mnie!” Wołałam i tym podobne
zdania nawet nie licząc, że mnie posłuchają. Poczułam jak ktoś zdziera ze mnie
ubrania i przykrywa cienką folią. Jakaś kobieta (wywnioskowałam to po
wystających, długich blond włosach) przykleiła mi coś do klatki piersiowej, a
po chwili usłyszałam ciche, rytmiczne pikanie.
Spodziewam się, że to moje serce. Ale co oni mi chcą zrobić? Zaczęłam
się wyrywać, ale jakaś magnetyczna siła nie pozwoliła mi się ruszyć nawet o
milimetr. „Zostawcie mnie!” Ponownie zaczęłam krzyczeć w nadziei, że ktoś
normalny, o zdrowych zmysłach mnie usłyszy i ruszy z pomocą. Moje nadzieje są
jednak złudne. Na twarz zostaje mi nałożona maska tlenowa i czuję ukłucie w
prawej ręce. „Nie zasypiaj!” Spodziewam się, że otrzymałam środki nasenne. Nie!
Nie jest dobrze. Zaraz zginę. Co oni mi chcą zrobić. Przestańcie! Nie chcę już
umierać! Nie! Spojrzałam na rurki podłączone do mojej ręki. Tak. To ten sam płyn z wizji. Zaraz poczuję jak
płonę od środka i może w końcu pozwolą mi w ten sposób umrzeć. Ja jednak dalej
walczę z coraz cięższymi powiekami. Mimo maski tlenowej zaczęłam mówić cichutko
nie zasypiaj, nie zasypiaj. Czuję coraz większy ból. Większy niż w wizji. Teraz
wszystko jest bardziej realne. Bo to chyba naprawdę się dzieje. Albo oszalałam.
Co jest mniej prawdopodobne. Maska. Przed oczami pojawia mi się czarna maska ze
złotymi zdobieniami. Muszę ją znaleźć. Na pewno jest gdzieś w Londynie.
Wystarczy poszukać. Nie! Jak to cholernie boli. Coraz bardziej. Bo tym razem to
nie jedna strzykawka a cała kroplówka płynu bezustannie jest wtłaczana w moje żyły.
Ja pierdole ale ból. Zaraz nie wytrzymam. Zaczynam krzyczeć. Jakimś cudem udaje
mi się podnieść lewą rękę i zerwać maskę z tlenem. Z mojego gardła wydostał się
pisk, albo krzyk… nie wiem jak to nazwać, ale ten dźwięk… jakby nie mój.
Brzmiał dokładnie tak samo jak te krzyki i piski z wizji. Potem nastąpił kolejny, nagły zwrot akcji. Do
sali wparowało pełno jakby żołnierzy ubranych w zielone, plastikowe mundury.
Zaczęła się strzelanina. Lekarka, która nakleiła te czujniki na moją klatkę
piersiową upadła roztrzaskując maskę. Była ładna. Aczkolwiek przyczyniała się
do mojej śmierci. Ból przyćmiewał mi mózg i nie potrafiłam się skoncentrować.
Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale dalej krzyczałam. Nareszcie ktoś mądry wziął i wyrwał z mojej
żyły rureczkę z zieloną trucizną, która kropelka po kropelce zaczynała kapać na
podłogę z cichym syknięciem. Tak. Syknięciem. Bo każda kropelka wypalała coraz
większą dziurę w podłodze. Zostałam podniesiona przez jednego z żołnierzy w
zielonym mundurze. Wybili wszystkich w szklanych maskach, ale spodziewam się,
że zaraz na pewno zleci się tu ich więcej. Nie miałam siły ale musiałam się
tego dowiedzieć „Kim jesteście?” wyszeptałam. On tylko uśmiechnął się. Po raz
pierwszy poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz od kiedy miałam pierwszą wizję.
Ani rodzice, ani lekarze nie dawali mi takiego poczucia bezpieczeństwa. I
właśnie dzięki temu pierwszemu poczuciu od wielu lat nie przejmowałam się, że jestem naga, nie
przejmowałam się, że wewnętrzne płomienie trawią moje wnętrzności, nie
obchodziło mnie to, że zostałam znowu uprowadzona przez nieznanych mi ludzi.
Ale nieznanych? Mam wrażenie jakbym znała ich od urodzenia. „Kim jesteście?”
spytałam już trochę bardziej spokojnie. Nie wiem czy to za sprawą tego, że
czuję, że zasypiam, czy dlatego, że czuję się bezpiecznie. Tym razem on odpowiedział cicho „Strażnikiem”
i dodał szybko „nie zasypiaj”. Wokół mnie zaczynało się wszystko rozmazywać, a
potem ciemnieć. Wszystko dobrze słyszałam i czułam ale nie widziałam. Wszyscy
którzy byli obok mnie krzyczeli nie zasypiaj. Nawet wtedy, gdy wyszliśmy z
budynku i szliśmy najprawdopodobniej w kierunku śmigłowca. Jednak jego głośne
śmigła nie zagłuszyły ciągłych próśb bym nie zasypiała. Ale to trudne zadanie
do wykonania. Przez większość czasu starałam się. Trzymałam się tej granicy
świadomości rękami i nogami, ale po jakimś czasie już nie miałam siły. Po
prostu się puściłam. W głowie miałam jeden wysoki dźwięk, a ja jakbym unosiła
się w ciemności. Bo tylko ciemność mnie otaczała. Jej konsystencja była jak…
woda. Tyle że mogłam tu oddychać. Nie
czułam bólu. Jedyny minus to to, że nic nie widziałam. Dźwięk ścichł. I nagle
wszędzie iskierki i ból w klatce piersiowej. Po kilku sekundach znowu. Co się
kurwa dzieje. Czy im odbiło? Ja tu odpoczywam! I znowu. Przy kolejnym nie wytrzymałam,
bo naprawdę się wkurzyłam. Co oni sobie myślą. To ja im zaufałam i próbowałam
nie zasypiać, a oni co mi robią? Otworzyłam oczy tylko po to by im wygarnąć i
by powiedzieć by dali mi spokój, ale zobaczyłam coś bardzo dziwnego.
Znajdowałam się na sali operacyjnej, wokół mnie stało pełno zwykłych lekarzy,
na klatce piersiowej mam defiblyrator, a w oknie sali widzę zapłakaną mamę
obejmującą tatę. Co się kurwa stało? Usiadłam
i poczułam ból wszędzie. W całych żyłach. Z trudem zaczerpnęłam świeży
oddech, a mój organizm jakby łaknął więcej i więcej powietrza. A te powietrze
zbawiennie koiło ból. Co się stało?... tak. Muszę zadać to pytanie. Niech ktoś
mi wytłumaczy. Gdzie jest strażnik? „Co się stało?” Spytałam chrypliwym głosem,
a siwowłosy mężczyzna spojrzał mi głęboko w oczy.
„UMARŁAŚ”
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Witam witam!
Ale namiszałam co xdd
W sumie to wszystko miało być normalne.
Ale jednak wena mówiła mi co innego i musiałam co zmienić.
Ta dam...
Podoba się?
Bo mi tak! :D
No... wiec kolejna część tego opowiadania juz za tydziń.
Nareszcie koniec wystawiania ocen!
Te ostatnie dwa tygodnie były masakrą! No ale to już koniec
Rozdział dedykuję Black
Pozdrawiam i do napisania w pt :P
Lee xoxo
Dziękuję ci moja kochana Lilu za dedykację c:
OdpowiedzUsuńRozdział iście szatański i popierdolony, czyli taki jaki lubię.
Spodobał mi się owy straznik, ale to co jej robią, ta gra warta maski, świeczki, pieprzyć jest co najmniej dziwna.
Mam nadzieję, że Chris znajdzie maskę, a matka zacznie postrzegać ją jako człowieka, anie jako jakieś popierdzielone zwierze które by nie robiło innym krzywdy można zamknąć w psychiatryku.
Nawet odnośnie tej historii słyszałam w uszach 'happy people have no stories'.
Ona nie jest szczęśliwa, ale twoja wena pokazuje jak wielki jest twój kunszt pisarski.
Bardzo mi się podoba i czekam na część kolejną c:
Ohoho!
OdpowiedzUsuńNo nie zatkało mnie. A jak wiesz, jestem osobą, która ma zwykle wiele do powiedzenia. Pomijam błędy które w sumie nie rzucają się zbytnio w oczy. Ogólnie w rozdziale - miniaturce, dzieje się strasznie dużo. A sam rozdział jest długi. Jednak wciąż uważam, że jest świetny. co to za demon z szafy? Opowiedz coś więcej o tej masce. Dlaczego akurat ona musi ją znaleźć? Ja mówię ciągle! Lekarze ciągle kłamią, ale co zrobilibyśmy bez nich. Wizja oryginalna, zastanawia mnie ten głos z helikoptera. No i czemu widziała śmierć tamtych osób? Strażnicy? Czy jakby zasnęła we śnie to rzeczywiście by umarła? Czy teraz umarła i po prostu krąży sobie jako duszek?
Matka w sumie się o nią troszczy, jednak nie potrafi okazać swojej miłości w odpowiedni sposób. Christin to cholernie ciekawa postać.
Gra jak to ujęła Black... Może i, gra o życie... a raczej na życie i śmierć. Zastanawiam się co takiego jest w tej niewinnej dziewczynie, dlaczego została wybrana do wizji.
No nic, oczywiście bardzo mi się to podoba. Jest to niestety lub stety dla mnie nie całkiem zrozumiałe. Przez te wszystkie pytania. Czekam na kolejną część.
Pozdrawiam :D.