piątek, 4 lipca 2014

7. Gubię się. Kim jesteś?

On nie odpowiedział. Patrzył się na mnie jak na obrazek. Zmieszałam się. Byliśmy zdecydowanie za blisko siebie. Ja tego człowieka nie znam! A zwłaszcza w takich okolicznościach nie mam pojęcia czy chce mnie zabić, czy pomóc.Ponowiłam pytanie. Tym razem spokojniej "Kim jesteś?" Z jego oczu popłynęły łzy i wyszeptał "Alexis" Nie mam pojęcia kim on jest, ale ma przepiękny głos. Taki ciepły. Jedno jest pewne. Nie ma zamiaru mnie skrzywdzić. Chyba. Delikatnie mnie przytulił i staliśmy tak do puki nie przyjechał pociąg. Kupiłam dwa bilety, skasowałam i usiadłam obok niego. Kim on jest i dlaczego tak na mnie zareagował. Raczej nie powinno się rozmawiać z nieznajomymi. On jednak miał coś w sobie. Po kilku stacjach musiałam wysiąść. Pociągnęłam go za sobą. W tak krótkim czasie przyzwyczaiłam się do jego obecności i nie chcę znowu być sama. Stanęłam pod filarem i czekałam na kolejne metro, które zawiezie mnie do Hyde Parku. On tylko stał na przeciwko mnie i patrzył mi w oczy. Może powinnam się o coś spytać? A może to pomyłka? "Wiesz kim jestem?" Spytałam się. On tylko kiwnął głową. Dlaczego on wie kim jestem, a ja nie wiem kim on jest? To nie sprawiedliwe. "Kim jesteś." Spytałam. "Alexis". No kurwa to już wiem. Dlaczego on tak mówi. Moje rozmyślania przerwał piekielny ból, który wcześniej ignorowałam. Dochodził z mojej klatki piersiowej. Zaczęłam upadać. On jednak mnie złapał. Ból przyćmił wszystko. Tym razem to on wprowadził mnie do metra, on kupił nam bilety po czym  wziął mnie na swoje kolana i przytulił gdy ja trzęsłam się od dreszczy. Tak. Koniec jest blisko. Tym razem naprawdę umrę. i nikt mnie nie uratuje. Nawet ten chłopak. Ból był coraz silniejszy. Ominął serce i szedł dalej w dół.... taaa. Bo serce musieli sobie zachować na koniec. Bez sensu. Nie lepiej mnie dobić od razu? "Alexis. Zabij mnie!" Zawołałam. To zapoczątkowało serię krzyków i jęków bólu. Alexis wziął mnie na ręce i wyszedł z pociągu. świeże powietrze wcale mnie nie ocuciło. Nagle poczułam, że on mnie kładzie na ziemi. Spróbowałam otworzyć oczy. Zobaczyłam, że jesteśmy gdzieś w parku, a ja leżę na jakiejś ławce. Do moich uszu dobiegł jego szept "Jesteś taka piękna" wtedy ból wzmocnił się jeszcze bardziej. Ostatkiem sił spojrzałam na niego co robi. To całkowicie zbiło mnie z tropu. Co on robi z tą zapalniczką w ręce? Nie! Gubię się. Kim jesteś! Tak. Właśnie teraz pragnę się go o to zapytać. Ale nie potrafię. Ból odebrał mi już prawie wszystkie zmysły, siły. Nie potrafię już nic zrobić. Zaraz spłonę. Bo jak zwykle zaufałam nie tej osobie co trzeba. Po kilku sekundach dalej nie czułam ognia na sobie. Nie mogłam otworzyć oczu choć bardzo chciałam. Poczułam jego delikatną dłoń na swoim policzku. Potem jakaś magiczna siła zaczęła wibrować. Mogłam otworzyć oczy. Spojrzałam w górę. Dostrzegłam miliony cząsteczek powietrza wibrujących wokół nas. Nagle zaczęły się palić. A ja? Mnie powoli ból opuszczał. Przerażający krzyk przerwał głuchą ciszę. Spojrzałam na chłopaka, który... stał w płomieniach. NIE! Alexis! Ból zniknął. Tym razem cały. Nie było go nawet przy cebulkach włosów. A Alexis płonął. i tym razem to była rzeczywistość, choć wyglądała jak wizja. Chłopak spojrzał na mnie i poruszył ustami. Wyczytałam, że powiedział "Kocham cię" I płomienie stawały się coraz wyższe. W końcowym efekcie stały się 2 metrowe zakrywając całego chłopaka. Tak. Alexis poświęcił dla mnie swoje życie. A ja nawet nie wiem kim był. Tak jak szybko płomienie się pojawiły tak szybko zniknęły. Po Alexisie została kupka popiołu i krwi.Uklękłam przy... tym.... i zaczęłam płakać. Bo nie zasługuję na to by ktoś poświęcał za mnie swoje życie. Swój najcenniejszy dar jaki otrzymał. Dlaczego, ktoś kogo nie znałam kochał  mnie i zginął? Kim on był? Nie! Znowu mam mentlik w głowie. A nie mam czasu. Muszę znaleźć tą pierdoloną maskę bo takie jest to cholerne przeznaczenie. Kurwa! I że za mnie giną ludzie. Tylko po to bym mogła znaleźć tą głupią maskę! Muszę ją znaleźć. Dla Alexisa. Dla chłopaka, którego nie znałam, a który mimo wszystko mnie kochał. To takie niesprawiedliwe, że on zginął. Nie! Wstałam dalej płacząc. Hyde Park. Jestem tu. Co mi mówi intuicja? Nic. Siedzi cicho. Gdzie są jakiekolwiek znaki? A może to wszystko mi się zdaje i naprawdę jestem tylko popierdoloną nastolatką? Która wcale nie ma wizji i nie spotkała żadnego Alexisa. Może to wszystko się dzieje w mojej głowie. i tak naprawdę leżę teraz podpięta do jakichś maszyn. Nie. Nie chcę w to wierzyć. Wszystko mi się pomieszało w głowie. Przez jedną śmierć. A przecież pełno ludzi umarło. oni pewnie tez mnie kochali, ale z tym mnie coś łączyło. Jestem tego pewna. Tylko co? Tak bardzo żałuję, że byłam z nim tak krótko. Chcę by wrócił. Nie nie nie. Nie mogę przestać o tym myśleć. Widok palącego się Alexisa ciągle jest przed moimi oczami. Muszę znaleźć tą maskę. I pomścić go.
Szłam wzdłuż ścieżki i wypatrywałam czegoś szczególnego. Jakiegoś ...znaku... błyszczącego, zielonego, złotego, czarnego, pierzastego. To musi gdzieś tu być. To jedyny park, w którym byłam w całym moim życiu, a rozpoznałam go wtedy w pokoju szpitalnym. Co ja wtedy zobaczyłam... krzaki. Tylko, że tu jest pełno krzaków. Halo. intuicjo. Pokaż mi cokolwiek. i jak na zawołanie koło mojego ramienia przeleciał czarny ptak i usiadł na pobliskim drzewie. Podeszłam do niego, a on zniknął. Tak po prostu rozpłynął się w powietrzu. Mój wzrok przyciągnął ciemny a zarazem błyszczący przedmiot. Nareszcie! Pewnie nie spodziewaliście się, że w końcu ją znajdę. Albo spodziewaliście się.... Nie wiem. W każdym bądź razie ja już myślałam, że wszystko skończy się źle i że Alexsis umarł na marne. Tak właśnie myślałam do puki jej nie zobaczyłam. Była piękna. Inna niż sobie ją wyobrażałam, ale podobna do tego co widziałam w myślach. Potem zaczęłam się zastanawiać. Co taka maska robi w środku parku. Normalnie leży na ziemi. Spokojnie ktoś mógł ją sobie zabrać. Na przykład ten facet, który zaraz przejdzie obok. On jednak szedł dalej prosto choć patrzył się pod nogi. Ślepy czy co? Jak można jej nie zauważyć? Taka piękna, błyszcząca. Podeszłam do niej. Nic się nie stało. Dalej leżała na swoim miejscu. ok. Nareszcie! Pochyliłam się by ją podnieść i wtedy poczułam wielki żar. Ogromne ciepło dochodziło właśnie od maski. Nie zważając na to spróbowałam ją podnieść. Jednak jakaś magiczna zasłona czy tarcza nie pozwalała mi tego zrobić. Odrzuciło mnie do tyłu na jakieś 2  metry. Ałć. To bolał. Całą rękę miałam poparzoną i stłukłam sobie tyłek. Co się do cholery dzieje? Dlaczego nie mogę jej podnieść? Obok mnie szła kobieta dziwnie się patrząc. " Przepraszam. Może mi pani podać moją maskę? Upuściłam ją niedaleko" Powiedziałam wskazując palcem w stronę czarnego przedmiotu. Kobieta spojrzała na mnie jak na idiotkę i poszła dalej. Ale o co jej chodzi? Czy ona nie widzi maski? W sumie jest zwykłym człowiekiem... Może nie widzieć. Tak mi się zdaje. Ale dlaczego ja jej nie mogę podnieść skoro należy do mnie i mojej rodziny mojego "królestwa". Boże! To się robi jak jakaś bajka. Jest księżniczka, jakiś zły i wgl... nie! o czym ja myślę. Tam giną ludzie. Muszę coś wymysleć. Wstałam i podeszłam do maski najbliżej jak się dało. Czuję pole siłowe. Parzy gdy za blisko się znajdę. Czy to jest rodzaj ochrony? Ale przed kim? Przecież to ja mam ją znaleźć. Dlaczego jest chroniona przede mną? A skoro zwykli ludzie ją nie widzą... to czy tacy jak ja ją widzą? Czy może tylko ja, jako że jestem tą wybranką losu. Stałam tak i zastanawiałam się jak ją zdobyć gdy nie wiadomo skąd wyłonił się jakiś facet. Nie był brzydki, ale urodą nie powalał. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, podarte jeansy, a w ręce trzymał kask najprawdopodobniej od motoru. Pewnie kolejny jakiś zwykły człowiek zastanawia się dlaczego jestem tak ubrana i dlaczego tak tu sobie stoję sama wpatrzona w jeden punkt gdzie nic nie leży. Tak jak się spodziewałam po chwili facet spytał się "Dlaczego tak tu stoisz?" W sumie nie wiem co mogłabym mu powiedzieć. Że zastanawiam się jak podnieść magiczną maskę, która jest otoczona parzącym polem siłowym? Śmieszne. "Posłuchaj... możesz uważać, że zwariowałam... ale..czy widzisz żeby tu na trawie coś leżało?" Spytałam niepewnie. Tak, tak... wiem co mógł sobie o mnie pomyśleć, ale jednak. Zaskoczył mnie. "Nie uważam byś zwariowała." Czyli widzi! Jest ode mnie. Jednym z moich ludzi. Jest nadzieja. Bo w sumie jak już ją podniosę i będę mieć przy sobie to jak dostanę się do tego drugiego świata? Po prostu zasnę? Serio? W samym środku parku... podziękuje. Raz, ktoś może mnie obudzić, dwa, może mnie zabić, trzy... tu za kilka godzin będzie cholernie zimno więc i tak umrę z wyziębienia. "Ale też nic tu nie widzę". Co?!Jak to.. To dlaczego uważa, że nie zwariowałam? Spojrzałam na niego i zaczęłam się bać. Zaczął się niebezpiecznie zbliżać. A ja nie mogłam się cofnąć. Bo wpadnę na pole siłowe. Coś mam przeczucie, że ten facet jednak nie jest ode mnie. "A ty? Widzisz tam coś?... Księżniczko?" Spytał i dodał to ostatnie słowo chwytając moje ramiona. W miejscach gdzie nasza skóra się spotkała poczułam ukłucia lodowatych igiełek. Jego oczy zaczęły ciemnieć. A mi zabrakło tchu. Nie potrafiłam nabrać oddechu ale też się nie dusiłam. "Musisz zginąć" szepnął mi na ucho. Nie potrafiłam się ruszyć. Zrobiło mi się strasznie zimno. Jakbym zamarzła bo nie mogłam w ogóle ruszyć ani ręką ani nogą. Czarnowłosy mężczyzna położył mnie na ziemi i zamknął mi oczy. Gdy usłyszałam ciche pyknięcie wszystko się zmieniło. Poczółam, że mogę się ruszać! Otworzyłam oczy i od razu wiedziałam, że to był błąd bo ujrzałam....
PIEKŁO
~*~*~*~*~*~*~
No witam wszystkich ;)
I jak się podoba?  
Jeśli są jakieś rażące błędy to przepraszam :)
Mam nadzieję, że się podobało
Zapraszam do komentowania
A teraz lecę oglądać mecz Brazylia vs. Costaryka 
Pa ;*
Li

piątek, 27 czerwca 2014

6. Przeznaczenie

Coś mi się nie zgadzało. Dlaczego wszyscy są tak słabo widoczni? Wszystkie barwy jakby wyblakły. Zamrugałam kilkakrotnie, ale to nie był dobry pomysł. Od żaru w głowie zakręciło mi się w głowie i oparłam się ręką o drzwi. Wszystko się zaczęło nasilać. Zaczęłam krzyczeć, a oni nic nie robili. Patrzeli na mnie jak na idiotkę. Oparłam się plecami o drzwi i zsunęłam na dół. Zakryłam dłońmi oczy i starałam się uspokoić, co nie było łatwe. Ból powoli rozprzestrzeniał się po całej twarzy. Moje ciemne włosy zaczęły robić się rude, a policzki czerwienić. "Christin! Weź się w garść! Masz za mało czasu, żeby się cackać ze sobą!" Powoli wstałam, chwyciłam jakiś płaszcz z wieszaka i starałam się biec. Wyglądałam raczej jak pijany próbujący chodzić, ale co z tego. Starałam się. Gdy wyszłam z szpitala upadłam  na ziemię. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Ludzie szkła wdarli się do mojej głowy. Zobaczyłam obraz wojny. Bardzo krwawej wojny. Wszędzie krzyki, krew, martwi ludzie, ogień. Ogłuszona wstałam i próbowałam walczyć z wizjami. Po raz pierwszy nie poddawałam się ich działaniu i nie czekałam aż miną. Tym razem starałam się wyjść stąd. Uciec. Kolory wizji gdy tylko pomyślałam o ucieczce lekko wyblakły. Tak! o moja szansa! Nie mogę się poddać i marnować cennego czasu. Muszę biec! I tak biegłam po ruinach Londynu ciągle przed siebie. Miałam wrażenie jakbym przed czymś uciekała. Im dalej byłam tym kolory słabsze. Gdy znalazłam się na jakimś skrzyżowaniu zobaczyłam dwójkę ludzi. Była to kobieta z mężczyzną. Najprawdopodobniej byli małżeństwem bo trzymali się za ręce. Jednak co innego przykuło moją uwagę. Oboje byli bardzo podobni do mnie. Te same oczy, usta, zadziorny nos ojca i długie włosy kobiety. Czy to są moi prawdziwi rodzice z tego świata? Zaczęłam biec w ich stronę. Oni jednak mnie nie zauważali. Zaczęłam krzyczeć im do ucha, jednak to nic nie dało. Nagle zobaczyłam nadlatujący samolot. Oni najwidoczniej go nie zauważyli bo dalej stali na ulicy i patrzyli sobie w oczy. "Uciekajcie! Biegnijcie! Oni zaraz was zabiją!" Wołałam bezskutecznie. Tak jak myślałam z samolotu zleciał grad ognia i moi biologiczni rodzice spłonęli żywcem. Ja oczywiście jakimś cudem przeżyłam i musiałam na to wszystko patrzeć. To mnie zagięło i chęć ucieczki wyparowała, a kolory wróciły na miejsce. Jednak ja nic nie robiłam. Klęczałam na środku ulicy i płakałam. Mijało mnie wiele zamaskowanych ludzi jednak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jakbym była niewidzialna. Koniec. Nie mogę rozpaczać nad moimi rodzicami. Może to tak naprawdę się nie zdarzyło... Może to tylko próba odwrócenia mojej uwagi? Muszę skupić się na celu. Maska Losu. Ona we wszystkim ma pomóc. Nie wiem jak, ale jeżeli strażnik tak twierdzi to tak jest. Rozejrzałam się po skrzyżowaniu. Ja wiem gdzie jestem. To skrzyżowanie Edgware i Pread Road. Ok... tylko co mi da to, że wiem gdzie jestem? Muszę znaleźć maskę Losu, czyli muszę się obudzić. Tylko jak... A może jeśli jestem tu... to jakimś cudem tu znajdę maskę.  Ale.. jeśli to jest tylko wizja... a może jednak znajduję się w tym świecie... może mnie przenieśli żeby mnie zabić? A skoro o zabiciu mowa.... Właśnie poczułam jak ogień schodzi mi po szyi w dół. Mam coraz mniej czasu. Przecież w każdej chwili mogę umrzeć. Jednak... Jestem niewidzialna. I mogę to wykorzystać. Mogę szukać maski tu. A potem się obudzić i ją wziąć. Tak!Tylko jak ja mam ją znaleźć? Jest w Londynie. Ale to miasto jest ogrom.. nie dokończyłam myśli bo ogarnęła mnie fala ciemności. Zamknęłam oczy i usłyszałam gwar ludzi. Zdezorientowana zobaczyłam cały Londyn. Nie zniszczony.... Czyli się obudziłam. Raczej sama tego nie dokonałam.. .więc ktoś mi musiał pomóc. Tylko kto? W sumie stwierdzam, że jestem w tym samym miejscu co w wizji. Czyli naprawdę się poruszałam... nieźle... i o dziwo... ból cofnął się do cebulek włosów. Czyli nie przegrywamy. Ktoś mnie urato... co si...zno..nie..mog...myś...eć.
Przed oczami zobaczyłam Arona. Był cały i zdrowy nie licząc lekkiego rozcięcia nad lewym okiem.
Christin... na razie udaje nam się odeprzeć atak co sama pewnie odczułaś. Uzyskaliśmy z tobą połączenie po tym jak ktoś przeniósł cię z powrotem na ziemię. Nie mamy pojęcia kto to zrobił. Ale wydłużył ci czas zanim Ludzie Szkła znowu przebiją się przez zaporę. Żeby znaleźć maskę musisz szukać czegoś charakterystycznego, czegoś co ma wspólne cechy z maską. Twoja intuicja powinna cię sama do niej zaprowadzić. Powodzenia... i pamiętaj! Nie masz dużo czasu!
Po tych słowach znowu wszystko widziałam normalnie i mogłam myśleć. Co jest charakterystyczne dla Maski? Ciemność, złoto, pióra... Rozejrzałam się dookoła. Nikt na mnie nie patrzył. Każdy szedł w swoją stronę. Jednak czułam się obserwowana. No nic. Przecież kto normalny chodzi w koszuli szpitalnej i za dużym płaszczu po mieście? Żeby nie rzucać się w oczy weszłam do pierwszego sklepu z ubraniami jaki spotkałam. Zabrałam kilka rzeczy do przymierzalni. Pierwszy raz od wyjścia z domu zobaczyłam się w lustrze. Zakryłam dłonią usta. Całkiem się zmieniłam. Mam rude włosy, złote oczy i coś dziwnego.... jakby małe czarne wzorki przy prawej kości policzkowej. Podeszłam bliżej do lustra. Te wzorki to nie byle co. "Destiny" W takie słowo układały się małe zawijaski. Czy moim przeznaczeniem jest to bym wyglądała...tak? I bym szukała maski i miała nienormalne życie? Aż w głowie mi się nie mieści, że jestem jakąś Księżniczką. Przymierzyłam pierwszą czarną sukienką, która zdawała się być zbyt strojna i na jakieś specjalne okazje, ale zbyt bardzo mi się podobała bym mogła jej nie kupić. Jakoś miałam wrażenie, że jest idealna. Długa do ziemi ze złotymi kryształkami. Przy ramiączkach przyszyto parę czarnych piór, dekolt ozdobiony czarnym tiulem a do tego czarna róża do włosów. Tak. Wszystko idealnie pasowało... do maski. Przeznaczenie? Chyba tak. Wychodząc ze sklepu ujrzałam ciemnowłosego mężczyznę z brązowymi oczami. Miałam wrażenie jakby mnie obserwował. Po czyjej jest stronie? A może to tylko przypadkowa osoba? Coś mi się zdaje, że gdyby to była przypadkowa osoba to nie szłaby za mną na dworzec metra. Kolejny pociąg pojedzie za 10 minut... Kurde. Nie dobrze. Ten facet ciągle mnie śledzi. Stanęłam oparta o filar i zaczęłam czuć ból. Tak. To znowu ogień. Znowu dostał się do mojej głowy. Co ja takiego zrobiłam przez ten czas, gdy go nie było? Przymierzałam jakąś durną sukienkę? Tak... Zmarnowałam czas, którego mam tak niewiele. Bez sensu. Co ja zrobiłam. Myśl Christin... Gdzie może być ta maska. Do którego metra musisz wsiąść? W którą stronę pojechać? Coś mi mówi, że tam gdzie leży Maska Losu jest zielono. Zobaczyłam to w trakcie pobytu w szpitalu gdzie zielony kubek zaczął błyszczeć. Gdzie jest najbliższy park?... No jasne! Hyde Park! Muszę tam się dostać jak najszybciej. Spojrzałam na zegar. Jeszcze tylko kilka minut. Rozejrzałam się po dworcu. Nigdzie nie widzę tajemniczego mężczyzny. Odwróciłam się w drugą stronę i .... myślałam, że dostanę zawału. Mój prześladowca stał kilka centymetrów za mną. Dałam mu w twarz i szybko odsunęłam się od niego. Ten szybko załapał mnie za ręce i zaciągnął w kierunku jakiegoś zaułku. Krzyczałam, to zasłonił mi dłonią usta, wyrywałam się, gryzłam i kopałam. Nic to jednak nie dawało. Do tego piekielne płomienie w głowie, które tym razem znacznie szybciej rozprzestrzeniały się po mojej głowie w kierunku szyi. Gdy facet przycisnął mnie do ściany odsłonił mi usta  i wywrzeszczałam
"Kim ty do cholery jesteś!?"
~*~*~*~*~*~*~
Hej wszystkim ;)
I jak?  Podoba się?
Nareszcie wakacje!
A propo wakacji... rozdziały będę starała się dodawać co tydzień. 
Pewnie nie zawsze mi to wyjdzie xpp
Rozdział dedykuje Black i Klaudii ;D
Pozdrawiam i życzę miłych wakacji ;D
Li

środa, 18 czerwca 2014

5. Coś poszło nie tak


Wczoraj nie zrozumiałam co dokładnie miał na myśli doktor mówiąc „Umarłaś” . Nie docierało to do mnie, że coś takiego mogło się zdarzyć. Ale z czasem zaczęłam sobie to uświadamiać. Ja naprawdę umarłam.  Z tego co mama mi opowiadała dowiedziałam się, że jak podali mi środki usypiające coś nie tak zaczęło się dziać z moim sercem.  Krzyczałam i płakałam, potem skoczyła mi temperatura. Nawet raz otworzyłam oczy. Mama mówiła, że wszyscy wokół próbowali podtrzymać mnie przy życiu, ale ja umierałam. Serce coraz wolniej biło, aż w końcu stanęło. I zasnęłam. I wtedy użyli defiblyratora. Wszystko się zgadza z moją…. Wizją? Snem? W sumie nie wiem co to było. Ja umarłam. Przez ogień w żyłach. Krzyczałam bo czułam ból i widziałam śmierć mamy. Ciągłe powtarzanie bym nie zasypiała… wtedy musiałam mieć otwarte oczy…. Iskierki… wszystko się zgadza. Co się ze mną dzieje? Jedynym plusem tego wydarzenia jest to, że mój wyjazd do wariatkowa jest przełożony do odwołania. Czyli do tego czasu aż nie poczuję się lepiej. Ale ja czuję się lepiej. Nic mnie nie boli. Wszystko zdaje się być ok. Leżenie w tej Sali samej jest wykańczające, ponieważ mogę bez końca analizować mój sen. Muszę znaleźć maską. I kim jest strażnik, u którego czułam się tak bezpiecznie? Kim są Ci ludzie w maskach…. Ale czy to nie jest niedorzeczne? To tylko sen. A ja traktuję to bardzo poważnie. Kurwa Christin! Weź się w garść! To tylko sen. Nic nie znaczył. A jeśli jednak? Mam jakieś dziwne wrażenie… że to był przełom w moim życiu. Ale jak to wygląda? Dziewczyna, która jest „chora psychicznie” i miewa wizje, teraz wylądowała w szpitalu, miała kolejną chorą wizję, którą traktuje poważnie… odpowiedzcie szczerze… czy ja jestem normalna? Powiecie pewnie… czym jest normalność? Każdy jest inny na swój sposób, każdy wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Ale czy ja nie powinnam… nie wiem… przynajmniej wierzyć, że to tylko nic nie znaczący sen. Nie… bo po co? Ja muszę wierzyć. Zastanawiam się….  Czy mam się bać iść spać? Czy nie? W sumie jestem lekko śpiąca… ale  czy to jest bezpieczne? Czy znowu nie umrę? Ile razy można umierać i się budzić? Jest jakiś limit? Czy kiedykolwiek  tak ktoś miał…. Że umierał w śnie i na żywo… i potem się budził… choć jego serce przez moment przestało bić? Ale jestem tylko człowiekiem. Każdy człowiek potrzebuje odpoczynku w postaci snu. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć. Długo czekać nie musiałam. Jak zwykle nie dane mi było spokojnie spać. Gdy tylko „otworzyłam oczy” znajdowałam się przed jakimś zniszczonym, ale w miarę użytecznym budynkiem. Przy drzwiach stało dwoje ludzi podobnych do strażnika, który niósł mnie do śmigłowca. Zaczęłam iść w ich kierunku i zorientowałam się, że mam na sobie nie szpitalną koszulę tylko piękną błękitną sukienkę z delikatnej koronki. Mój strój tak bardzo nie pasował do otaczającego mnie miejsca. A gdzie ja właściwie byłam? Wokół mnie walały się trupy w zielonych mundurach, wszędzie przyciemniane szkło, krew, zero roślin, gruzy budynków… co ja tu robię? Po co tym razem się tu znalazłam? Gdy byłam w zasięgu wzroku żołnierzy podbiegli do mnie i zaczęli coś mówić do komunikatorów przypiętych do rękawów. Nie zrozumiałam ich bo mówili zbyt szybko. Podali mi dłoń. Nie wiem czemu, ale zaufałam im i dałam się zaprowadzić do środka budynku. Zaskakujący był widok nowoczesnych komputerów, map i innych urządzeń w takiej ruderze… ale naprawdę to tu było. Wszędzie pełno ludzi skupionych na swojej pracy ale gdy tylko pojawiłam się w drzwiach wzrok wszystkich spoczął na mnie. Nie czułam skrępowania. Wręcz cieszyłam się że mam tą ładną sukienką na sobie. Cisza jaka zapadła na Sali była tajemnicza, ale nie mroczna. Powoli zaczęłam iść do przodu. Czułam się wspaniale krocząc powoli wśród ich wszystkich. Dlaczego wszyscy tak na mnie zareagowali? Strażnicy stojący przy kolejnych drzwiach otworzyli je przede mną i odsunęli się bym mogła przejść. W środku zobaczyłam piękny, wielki pokój z bardzo wysokim sufitem, jedna ściana była zastąpiona szybami, a meble skrzyły się od blasku odbijającego się słońca. „Gdzie ja kurwa się znalazłam?” Spytałam sama siebie. Bo moje sny nigdy nie były piękne. Co się zmieniło? Podszedł do mnie kolejny strażnik. Ale tym razem to nie był jakiś tam strażnik, tylko mój strażnik. Mój wybawca. To on mnie niósł do śmigłowca. Rzuciłam mu się na szyję. Jakoś przy tym człowieku czułam się najbezpieczniej na świcie.  „Musisz mi wszystko powiedzieć!” Zawołałam do niego. Nawet nie wiem co miałam na myśli. Nawet nie miałam zamiaru tego mówić. To samo… jakoś tak wyszło… On mnie tylko wziął za rękę i zaprowadził do wielkiej sofy przy ścianie ze szkła. I zaczął opowiadać. A mówił różne rzeczy… nawet takie, których nie rozumiałam. Z resztą posłuchajcie sami:
Nazywam się Aron i jestem twoim strażnikiem. I wbrew twoim wyobrażeniom zawsze próbowałem ci pomóc. Przepraszam, że tak późno. Nie sądziliśmy, że to będzie tak trudne. Jestem pełen podziwu, że tyle wytrzymałaś. I do tego ciągle się im opierałaś. Nie poddałaś się. Nie straciłaś nadziei jak inni. Ostatnio zrobiliśmy postęp i byliśmy w stanie przekazać ci wiadomość w trakcie wizji. Kolejny krok to odzyskanie ciebie. Udało się.. ale odeszłaś. Już myślałem, że na zawszę cię straciliśmy. Wtedy bym umarł. Ale udało się. Jesteś tu. Jak już wiesz szukamy maski. Ale to nie jest zwykła maska. To Maska Losu. I tak się złożyło, że Ty jesteś Księżniczką Losu. Wielu próbowało przypisać sobie ten tytuł. Ale to nie była ich rola w tym świecie. Inni też miewali wizje. Nie takie jak ty. Ich wizje były od nas. Tak się z nimi komunikowaliśmy. Ty zostałaś porwana. Dawno temu, kiedy przyszłaś na świat wyrocznia przewidziała twój los i uległa samo destrukcji. Wszystko się zmieniło. Zostałaś okrzyknięta osobą pożądaną nr 1. Każdy chciał mieć cię przy swoim boku mimo, że byłaś tylko dzieckiem. Jedni chcieli być najpotężniejsi. Inni pragnęli cię zgładzić.. A my… po prostu cię kochaliśmy. Ci co chcieli być najsilniejsi zginęli podczas Wielkiej Wojny. Przetrwaliśmy my i ci, którzy chcieli, a raczej chcą cię zabić. A nasz świat… został uszkodzony. Bo podczas Wielkiej Wojny Maska Losu przepadła. Bez niej wszystko się wali. Niestety przegraliśmy wojnę i nam ciebie odebrano .Ludzie szkła stworzyli nowego człowieka i zamknęli cię w nim.  Za każdym razem gdy chcieli mogli cię torturować. Taka powolna śmierć. Jako, że jesteś Księżniczką Losu możesz zginąć jedynie przez ogień. W sumie jedyne co mam ci jeszcze do powiedzenia to prośba… byś pomogła nam znaleźć maskę i odbudować nasz świat. Oraz zwyciężyć z ludem szkła. To oni chcą Cię zabić. Tak naprawdę nikt dokładnie nie wie dlaczego.
Aron dał mi dużo do myślenia. W głowie kłębiło mi się mnóstwo pytań, ale nie przerywałam mu jego słowotoku. Najwyraźniej ulżyło mu bo znowu był uśmiechnięty. Ja jednak miałam wielką chmurę poplątanych myśli. Że niby co? To czym ja jestem jeśli zamknęli mnie w człowieku? I co to za bajki o Księżniczce? Ale czemu miałabym mu nie wierzyć? Czyli chcą mnie zabić. Tylko czemu nie zrobili tego od razu? I dlaczego chcą mnie zabić? Czy tu jestem bezpieczna? Czy wiedzą, że tu jestem?  I jak ja mam znaleźć tą maskę? W jaki sposób ona naprawi szkody wyrządzone przez wojnę? Czy ta wojna wybuchła przeze mnie? Z natłoku myśli zaczęła mnie boleć głowa… a może to nie z natłoku myśli? „Aron! Pomóż mi!” Zawołałam gdy zaczęło do mnie docierać, że to płomienie. Lud szkła wdarł się do mojej głowy. Wiedzą, że tu jestem. Najpewniej właśnie  mnie szukają, a jak znajdą to wybiją wszystkich tutaj. Nie może do tego dojść. W pewnym sensie jestem za nich odpowiedzialna. „Aron! Obudź mnie! Musisz mnie obudzić!” Zaczęłam wołać, ale ból w głowie był coraz silniejszy. Mój strażnik zamknął mi oczy i usłyszałam ciche kliknięcie. Ból nie zniknął. Dalej czułam żar ognia w głowie, ale ciało owiewał mi chłodny wiatr. Co się dzieje? Dlaczego nic nie widzę? Gdzie ja jestem? Nagle zobaczyłam cienką linię. Uczepiłam się jej. Z jednej strony słyszałam jakieś krzyki, z drugiej strzały. Czyli znowu jestem na granicy. Jeśli się nie obudzę zginę. Albo znowu mnie porwą., a jeśli się obudzę to istnieje szansa, że moi …. Poddani? Mogę ich tak nazwać? No mniejsza z tym. Jeśli się obudzę istnieje szansa, że już nie będę miała do czego wracać. Ani do kogo. Muszę się obudzić i jak najszybciej znaleźć maskę. Najlepiej od zaraz zacząć szukać. Puki trwa walka. Aron! On nie może zginąć. Jest za dobry. Tak samo reszta. Muszę znaleźć maskę. Odpycham się nogą od linii w kierunku krzyków. Tak. Wiem co robię. Mam plan… i nie mam zbyt dużo czasu. Zatem muszę się pospieszyć. Po raz kolejny otworzyłam oczy i naczerpnęłam świeżego powietrza. Ból głowy lekko osłabł, ale dalej był. Tak, potworny żar dalej był w mojej głowie. Zaczęłam głęboko oddychać. Patrząc na ludzi otaczających mnie stwierdziłam, że pewnie znowu umierałam… bo miny mieli bezcenne. Prawdę mówiąc dalej umieram. Bo ogień wciąż się tli. A tylko on może mnie zabić. „Co się tak gapicie. Ugaście to!” Zawołałam. Najwyraźniej uważali, że mam majaki i nie wiedzieli o co mi chodzi. Zdenerwowana wyrwałam sobie z żyły rureczki, wstałam i chwiejnym krokiem szłam w stronę drzwi. Ktoś podszedł i chwycił mnie za rękę. „Zostaw mnie do cholery jasnej, a jak nie to ci nogi z dupy powyrywam!” Wrzasnęłam najgłośniej jak potrafię. Od razu mnie puścił, ale nie odsunął się nawet na centymetr. Spojrzałam na ludzi i coś mi się nie zgadzało… coś było nie tak.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Hej :)
Dla was kolejna część 
Dedyk dla wszystkich co czytaja
No... to.... milego czytania. 
Dziś krótko bo w sumie nie mam czasu, a rozdział mialam gotowy juz wczesniej :)  no xp
Pozdrawiam


piątek, 13 czerwca 2014

4. Dzień drugi

Obudziła się nad ranem. Przy moim łóżku siedziała mama. W sumie po pewnym czasie dopiero zorientowałam się, że trzyma mnie za rękę. Odskoczyłam jak oparzona jednocześnie budząc ją. Oczywiście nie obyło się bez porannej wizyty lekarza, stwierdzenia, że mój stan jest stabilny. Potem lekarze wyszli i stało się to czego nienawidzę. Leżałam tak na tym głupim łóżku i patrzyłam na mamę, która coś mówiła.  Zakodowałam, że pytała się czy nie biorę narkotyków. Pytała się też dlaczego tak jest. Mówiła jakieś całkowite bzdury, ale co ja mogłam?  Tylko patrzyłam na jej smutną i niewyspaną twarz, a po jakimś czasie trudno mi było się skoncentrować. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać,  słowa zdawały się być niezrozumiałe, a pojedyncze słowa dochodzące do mojego mózgu składały się na nielogiczną całość. W ogóle nie wiedziałam o co jej chodzi. Próbowałam bardziej się skoncentrować ale wszystko zaczęłam widzieć podwójnie. Nie! Czyżbym znowu odgrywała? Ze strachem czekałam aż znowu przyniosę się do tego koszmaru jednak nic się nie zmieniło.  Dalej widzę rozmazane kształty mamy. Jednak teraz moją uwagę skupił zielony kubek. Ten kolor coś mi przypominał... tylko co? Tak! Taki sam kolor ma zielone światło w wizji. Taki sam kolor ma również krzak kwiatów na którymś skrzyżowaniu w mieście.  Nie chcąc patrzeć na kubek by wizje mi się nie przypomniały odwróciłam głowę w inną stronę. To jednak nie pomogło. Drzwi tego pokoju zaczęły jakby delikatnie błyszczeć. Nie!  Koniec!  Nie mogę zwariować! Nie chcę znowu przez to przechodzić! Zaczęła boleć mnie głowa.  Nagle usłyszałam jak ktoś krzyczy "znajdź!" Od razu wiedziałam, że to ten głos z wizji. Z przerażeniem w oczach przeleciałam wzrokiem po pokoju w oczekiwaniu, że zaraz ktoś skręci mi kark. Nic takiego jednak nie nastąpiło,  ale panika została.  "Nie pozwól mi zasnąć" zaczęłam szeptać pod nosem na tyle głośno, że mama słyszała co mówię.  Zobaczyłam cień strachu na jej twarzy,  po czym lekko kiwnęła głowa.  Potem nastąpiło coś co zwykły,  nie przejmujący się niczym człowiek mógł nie zauważyć, ale ja, wyczulona na każdy ruch, zauważyłam, że mama nacisnęła guzik wzywający lekarza. Dlaczego to zrobiła? Przed oczami zobaczyłam wielką czarno-złotą maskę z kilkoma kruczo czarnymi piórami. Obraz rozwiał się w momencie gdy do pokoju wszedł lekarz. Zaczęłam krzyczeć do mamy, która powoli wychodziła z pomieszczenia by mnie nie zastawiała i by nie pozwoliła mi zasnąć.  Jednak moje błagania spłynęły po niej jak deszcz po rynnie. Dlaczego ja ją nie obchodzę?  Poczułam ukłucie. Nie!  Nie chce zasypiać! Boję się! Nie zostawiajcie mnie samej! Nie mogę... teraz...zasnąć... coraz ciężej zaczęło się oddychać i myśleć.  O koncentracji mogłam zapomnieć.  Po kilku sekundach odpłynęłam za sprawą środków nasennych. Ogarnęła mnie ciemność.  Znalazłam się jakby w jakimś korytarzu. A na jego końcu stała wielka szafa i krzesło.  Szafa była otwarta. Na krześle leżała ta maska, którą widziałam w pokoju przed przyjściem lekarzy. Zaczęłam iść w jej stronę, ale im bliżej byłam szafy tym dostrzegałam więcej szczegółowo.  W szafie ktoś był. Zatrzymałam się. Te lśniące oczy na pewno nie należą do człowieka. Zaczęłam się powoli cofać.  To wystarczyło by dziwne stworzenie z szafy wyskoczyło prosto na mnie. Zaczęłam wrzeszczeć ale jak zwykle nikt nie przychodził z pomocą.  Nagle coś zaczęło piszczeć. Stworzenie zaczęło uciekać do szafy zamykając za sobą drzwi.  Pisk był nie przyjemny ale dało się go znieść.  Wstałam i spojrzałam na krzesło.  Maski już nie było. Nie! Znowu zniknęła. Usiadłam na ziemi. Czy właśnie to jest moja misja życia? Żeby wizje przestały mi się pokazywać muszę znaleźć jakąś pierdoloną maskę? Niezrozumiałe i dziwne. Ale kto mówił, że świat da się zrozumieć? Bez sensu... ale co ma sens? Nie chcę więcej tak się czuć jak dziś. Mam na myśli, sytuację z mamą, która patrzyła na mnie współczującym wzrokiem. Tak jakbym była… nie wiem… opętana?! Dlaczego nie została i pozwoliła im mnie uśpić na kolejnych kilka godzin. Pewnie nie może się doczekać aż w końcu mnie zabiorą do tego psychiatryka. Nie będzie musiała na mnie patrzeć, nie będzie musiała się bać, że zrobię sobie lub komuś krzywdę. Na pewno uważa, że tam będę już bezpieczna, że tam nic złego mi się nie stanie, że tam się mną zaopiekują, że mnie naprawią. Ale przecież nie da się naprawić czegoś co nie jest zepsute! Idiotyczne więc są próby naprawiania! Ale nie… bo ktoś się uparł, że ze mną jest coś nie tak i trzeba to natychmiast zmienić…. Bo co? Boją się mnie? Uważają za niezrównoważoną psychicznie? A może po prostu moi rodzice wstydzą się mieć taką córkę i chcę się jej jak najszybciej pozbyć i wmówić wszystkim, że to nieporozumienie… że to nie zdarzyło się naprawdę… że to się w ogóle nie wydarzyło. Jednak nie zauważają, że to mnie rani. I nie pomaga. Wręcz dociska do dna jak głaz. No nic… trzeba sobie samemu poradzić. Jak już mówiłam kiedyś… nikomu nie mogę zaufać. Każdy może mnie zranić… ale jeśli będę w ten sposób patrzeć na ludzi to stanę się odludkiem, którym  w praktyce już się stałam. Muszę nauczyć się ufać ludziom… ale jak?! Jak każdy mnie rani, nie potrafi zrozumieć, pokochać taką jaką jestem, nie potrafi pokochać mnie z tym całym gównianym bagażem… Beznadzieja.
Z rozmyślań wyrwał mnie dotyk jakiejś mgły, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Zdezorientowana rozejrzałam się po korytarzu. Na pierwszy rzut oka nie zmieniło się nic, a dopiero po głębszym zbadaniu pomieszczenia wszystko zdaję się być inne. Dywan bardziej szorstki w dotyku, ściany jakby zszarzały, a tam gdzie stała szafa i krzesło była pusta ściana. No nie zupełnie pusta, bo po chwili zaczęła się rozsuwać. Po kilku chwilach hałasu nastała głucha cisza przerywana miarowym i cichym pikaniem. To coś mi przypominało… jakby …jakby winda zjeżdżająca na dół. Moje skojarzenia były trafne bo po kilku sekundach w ścianie pojawiły się kraty, a jakby z sufitu zsunęła się kabina windy. Cicha cztero dźwiękowa melodyjka oznajmiła, że winda zatrzymała się na moim piętrze. Taaak… na pewno zaraz coś z niej wyleci i znowu zacznie mnie pożerać żywcem. Ku mojemu zaskoczeniu winda okazała się pusta. Nie wiem co mnie do tego skłoniło, ale zaczęłam iść w jej stronę. Może po prostu liczę na szybką śmierć w wyniku zerwania się kabiny? Bo muszę przyznać, że nowoczesna i odnowiona ta winda to nie była. Tak więc kierowana najzwyklejszą, ludzką ciekawością weszłam do windy. Cisze przerwało głośne szczęknięcie zamykanych się krat i ruszyliśmy w górę. Na razie się nic nie działo co jest dziwne i niepokojące. Po drugie…. Gdzie ja  do cholery jestem? Potem zaczęło się w końcu coś dziać bo z czasem, gdy byłam coraz wyżej i wyżej winda stopniowo przyspieszała. Tak w końcu może to się zakończy. Nie chcę tu być. Nudno tu jakoś. Nie żebym narzekała… jest to dużo lepsze od wizji, które widzę od ponad  5 lat. Kabina zatrzymała się, a kraty z głuchym szczękiem zniknęły w ścianie. Pchnęłam nogą drzwi i … okazało się, że wjechaliśmy na dach budynku. Widok był nietypowy. Londyn… Cały w gruzach. Normalnie ruina. Gdzieniegdzie budynki się jeszcze paliły a inne dogasały powoli. Spojrzałam na niebo. Całe szare, a słońce? Gdzie ono jest? Zaczęłam się za nim rozglądać… i nagle zamiast słońca zobaczyłam wielką kulę zielonego światła. Tak jakby słońce, ale zielone. Czy to jest ziemia? Jak ja mam zejść z tego budynku? Spojrzałam za siebie i moim oczom ukazała się…. Pustka. Nie ma szybu windy. Nie ma nic. Tylko dalej dachy i rozwalające się budynki. „Halo!” zaczęłam krzyczeć. Gdzie są ludzie. Jacykolwiek.  Wiem, że większość populacji rasy ludzkiej mnie nienawidzi za to jaka jestem, ale… żeby nikogo nie było? Zaczęłam krzyczeć  jeszcze głośniej. Dlaczego i tym razem nikt nie odpowiada.. ale zaraz coś chyba słyszę. Jakiś męski głos. Tak! Widzę go! Jest na budynku obok. Zaczyna wygrzebywać się z gruzów i iść w moją stronę, gdy nie spodziewanie pojawia się jakiś samolot i zrzuca bombę prosto na budynek gdzie stał mężczyzna. „NIE!” przeraziłam się. Dlaczego! Nie nie nie. Byłam świadkiem śmierci człowieka. Nie potrafiłam się ruszyć. Po prostu stałam i patrzyłam jak budynek się wali, a mężczyzna jest, a raczej już go nie ma. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy „To przeze mnie”. Nie. Nie mogę tak myśleć. To się nie dzieje naprawdę. A jeśli? Gdzie ja jestem. Dlaczego ten budynek zdaje mi się być tak znajomy? Podeszłam do krawędzi i pochyliłam się. No jasne. Przecież to budynek szpitalu, w którym wylądowałam po ostatnim ataku. Czyli… to wszystko się dzieje naprawdę? Obudziłam się? I… wszystko się rozwaliło? Ale… jak? Usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się w jego kierunku. Kilka budynków  w prawo spod gruzów wyczołgiwała się moja mama. Ale jakim cudem ja to usłyszałam? Spojrzałam jej w oczy. Nie były przerażone, tylko takie jakie zawsze chciałam by miała patrząc na mnie. Pełne miłości i szczęścia. Zaczęła do mnie  machać. „Christin!” Zaczęła wołać moje imię i tak jak wtedy, samolot pojawił się znikąd i upuścił bombę tuż obok mamy. Nie potrafię wam opisać jak bardzo… nie wiem… jak bardzo się przeraziłam? Nie… to nie było przerażenie… strach… smutek? A może to wszystko naraz? Nie ważne. Uczucie jakie mnie ogarnęło zwaliło mnie z nóg. Upadłam na ziemię i zaczęłam krzyczeć i szlochać. Skoro samoloty reagują na głos to niech przylecą tu i mnie też zabiją. Mój samolot nie pojawił się tak szybko. Ale jednak pojawił się. Tak. Nareszcie to będzie mój koniec. Teraz gdy nie ma już nikogo i niczego co mnie tu trzyma, co mnie uratuje. Po prostu będę mogła odejść, i być może zaznać cierpienia w otchłani piekieł już na zawsze za wszystko co zrobiłam. Mimo tego uśmiechnęłam się  i czekałam na tą bombę. Czekałam, czekałam i czekałam.  Co się kurwa dzieje? Zaczęłam znowu krzyczeć. Może nie wiedzą gdzie jestem? Spojrzałam na niebo. Nade mną wisiał w powietrzu samolot. „Na co czekasz! Zrzucaj tą bombę i zakończ to już na zawsze!” Na te słowa w samolociku otworzyły się drzwi i zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Co się kur… Kim on je… i… dla… nie mog…myśle…  „Christin. To nie twój czas. Znajdź tą pierdoloną maskę! Znajdź! Szukaj! I nie zasypiaj!” Powiedział głos i rozpłynął się w powietrzu. Powoli wracała mi zdolność myślenia. Nie mój czas? Co on miał na myśli i kim on w ogóle był. Głos…. Głos z wizji! I maska. Wszystko trzyma się kupy. Nie mój czas na śmierć. Mam znaleźć maskę. A wtedy co? Co mnie wtedy czeka? Śmierć czy nowe, spokojne życie z nocnymi koszmarami i obawami, że kiedyś to wszystko wróci? Nie zasypiaj? Jak nie zasypiaj? Ale, że nigdy? Czy teraz? Ale nie chce mi się spać. A może… wtedy coś się stało i to bardzo szybko.  Przede mną pojawiło się stadko ludzi w białych kombinezonach. Wzięli mnie za ręce i nogi i zanieśli do jakiegoś pomieszczenia, które wyrosło z ziemi. W głowie kołatała mi jedna myśl „nie zasypiaj, nie zasypiaj.  Myśl jasno Christin. Nie możesz zasnąć.” Ale dlaczego nie mogę to ja już naprawdę nie wiem.  Zaczęłam się im wyrywać, ale poczułam ból. To ta sama lina z wizji. Rozpoznałam po kolcach, które pod wpływem ruchu wbijają się w skórę. Zawyłam z bólu ale na nich to nie robiło znaczenia. Wnieśli mnie na jakąś salę operacyjną i położyli na stole. Nie mogłam rozpoznać żadnej twarzy bo mieli maski z przyciemnionego  szkła. „Zostawcie mnie!” Wołałam i tym podobne zdania nawet nie licząc, że mnie posłuchają. Poczułam jak ktoś zdziera ze mnie ubrania i przykrywa cienką folią. Jakaś kobieta (wywnioskowałam to po wystających, długich blond włosach) przykleiła mi coś do klatki piersiowej, a po chwili usłyszałam ciche, rytmiczne pikanie.  Spodziewam się, że to moje serce. Ale co oni mi chcą zrobić? Zaczęłam się wyrywać, ale jakaś magnetyczna siła nie pozwoliła mi się ruszyć nawet o milimetr. „Zostawcie mnie!” Ponownie zaczęłam krzyczeć w nadziei, że ktoś normalny, o zdrowych zmysłach mnie usłyszy i ruszy z pomocą. Moje nadzieje są jednak złudne. Na twarz zostaje mi nałożona maska tlenowa i czuję ukłucie w prawej ręce. „Nie zasypiaj!” Spodziewam się, że otrzymałam środki nasenne. Nie! Nie jest dobrze. Zaraz zginę. Co oni mi chcą zrobić. Przestańcie! Nie chcę już umierać! Nie! Spojrzałam na rurki podłączone do mojej ręki. Tak.  To ten sam płyn z wizji. Zaraz poczuję jak płonę od środka i może w końcu pozwolą mi w ten sposób umrzeć. Ja jednak dalej walczę z coraz cięższymi powiekami. Mimo maski tlenowej zaczęłam mówić cichutko nie zasypiaj, nie zasypiaj. Czuję coraz większy ból. Większy niż w wizji. Teraz wszystko jest bardziej realne. Bo to chyba naprawdę się dzieje. Albo oszalałam. Co jest mniej prawdopodobne. Maska. Przed oczami pojawia mi się czarna maska ze złotymi zdobieniami. Muszę ją znaleźć. Na pewno jest gdzieś w Londynie. Wystarczy poszukać. Nie! Jak to cholernie boli. Coraz bardziej. Bo tym razem to nie jedna strzykawka a cała kroplówka płynu bezustannie jest wtłaczana w moje żyły. Ja pierdole ale ból. Zaraz nie wytrzymam. Zaczynam krzyczeć. Jakimś cudem udaje mi się podnieść lewą rękę i zerwać maskę z tlenem. Z mojego gardła wydostał się pisk, albo krzyk… nie wiem jak to nazwać, ale ten dźwięk… jakby nie mój. Brzmiał dokładnie tak samo jak te krzyki i piski z wizji.  Potem nastąpił kolejny, nagły zwrot akcji. Do sali wparowało pełno jakby żołnierzy ubranych w zielone, plastikowe mundury. Zaczęła się strzelanina. Lekarka, która nakleiła te czujniki na moją klatkę piersiową upadła roztrzaskując maskę. Była ładna. Aczkolwiek przyczyniała się do mojej śmierci. Ból przyćmiewał mi mózg i nie potrafiłam się skoncentrować. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale dalej krzyczałam.  Nareszcie ktoś mądry wziął i wyrwał z mojej żyły rureczkę z zieloną trucizną, która kropelka po kropelce zaczynała kapać na podłogę z cichym syknięciem. Tak. Syknięciem. Bo każda kropelka wypalała coraz większą dziurę w podłodze. Zostałam podniesiona przez jednego z żołnierzy w zielonym mundurze. Wybili wszystkich w szklanych maskach, ale spodziewam się, że zaraz na pewno zleci się tu ich więcej. Nie miałam siły ale musiałam się tego dowiedzieć „Kim jesteście?” wyszeptałam. On tylko uśmiechnął się. Po raz pierwszy poczułam się bezpiecznie. Pierwszy raz od kiedy miałam pierwszą wizję. Ani rodzice, ani lekarze nie dawali mi takiego poczucia bezpieczeństwa. I właśnie dzięki temu pierwszemu poczuciu od wielu lat nie przejmowałam się, że jestem naga, nie przejmowałam się, że wewnętrzne płomienie trawią moje wnętrzności, nie obchodziło mnie to, że zostałam znowu uprowadzona przez nieznanych mi ludzi. Ale nieznanych? Mam wrażenie jakbym znała ich od urodzenia. „Kim jesteście?” spytałam już trochę bardziej spokojnie. Nie wiem czy to za sprawą tego, że czuję, że zasypiam, czy dlatego, że czuję się bezpiecznie.  Tym razem on odpowiedział cicho „Strażnikiem” i dodał szybko „nie zasypiaj”. Wokół mnie zaczynało się wszystko rozmazywać, a potem ciemnieć. Wszystko dobrze słyszałam i czułam ale nie widziałam. Wszyscy którzy byli obok mnie krzyczeli nie zasypiaj. Nawet wtedy, gdy wyszliśmy z budynku i szliśmy najprawdopodobniej w kierunku śmigłowca. Jednak jego głośne śmigła nie zagłuszyły ciągłych próśb bym nie zasypiała. Ale to trudne zadanie do wykonania. Przez większość czasu starałam się. Trzymałam się tej granicy świadomości rękami i nogami, ale po jakimś czasie już nie miałam siły. Po prostu się puściłam. W głowie miałam jeden wysoki dźwięk, a ja jakbym unosiła się w ciemności. Bo tylko ciemność mnie otaczała. Jej konsystencja była jak… woda. Tyle że mogłam tu oddychać.  Nie czułam bólu. Jedyny minus to to, że nic nie widziałam. Dźwięk ścichł. I nagle wszędzie iskierki i ból w klatce piersiowej. Po kilku sekundach znowu. Co się kurwa dzieje. Czy im odbiło? Ja tu odpoczywam! I znowu. Przy kolejnym nie wytrzymałam, bo naprawdę się wkurzyłam. Co oni sobie myślą. To ja im zaufałam i próbowałam nie zasypiać, a oni co mi robią? Otworzyłam oczy tylko po to by im wygarnąć i by powiedzieć by dali mi spokój, ale zobaczyłam coś bardzo dziwnego. Znajdowałam się na sali operacyjnej, wokół mnie stało pełno zwykłych lekarzy, na klatce piersiowej mam defiblyrator, a w oknie sali widzę zapłakaną mamę obejmującą tatę. Co się kurwa stało? Usiadłam  i poczułam ból wszędzie. W całych żyłach. Z trudem zaczerpnęłam świeży oddech, a mój organizm jakby łaknął więcej i więcej powietrza. A te powietrze zbawiennie koiło ból. Co się stało?... tak. Muszę zadać to pytanie. Niech ktoś mi wytłumaczy. Gdzie jest strażnik? „Co się stało?” Spytałam chrypliwym głosem, a siwowłosy mężczyzna spojrzał mi głęboko w oczy.
„UMARŁAŚ”
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Witam witam!
Ale namiszałam co xdd
W sumie to wszystko miało być normalne. 
Ale jednak wena mówiła mi co innego i musiałam co zmienić.
Ta dam...
Podoba się?
Bo mi tak! :D
No... wiec kolejna część tego opowiadania juz za tydziń.
Nareszcie koniec wystawiania ocen!
Te ostatnie dwa tygodnie były masakrą! No ale to już koniec
Rozdział dedykuję Black
Pozdrawiam i do napisania w pt :P
Lee xoxo

piątek, 6 czerwca 2014

3. Dzień trzeci

Dość brutalny rozdział xD Nie wiem czy każdemu się spodoba ;)


Jest coraz gorzej... Tym razem obudziłam się w szpitalu. Maszyny wokół mnie piszczą, do ręki mam przyczepione jakieś rurki. nie! Przecież nic mi nie jest! Wstałam i wyrwałam z ręki wszystkie rureczki. Nie czułam bólu. Po prostu zaczęłam się ubierać. Gdy wychodziłam z sali nie zwracałam uwagi na to, że mnóstwo ludzi gapi się na mnie, potem coś krzyczy. Po prostu szłam dalej. Przy wyjściu znalazłam rodziców rozmawiających z lekarzem. Oczywiście byli zaskoczeniu moim pojawieniem się. "Jedziemy do domu" To były moje jedyne słowa wypowiedziane tego dnia. Po przyjeździe poszłam prosto do pokoju. Nie mogę tu zostać. Zaczęłam pospiesznie pakować najpotrzebniejsze rzeczy do starego plecaka. Rozbiłam świnkę skarbonkę i wyciągnęłam z niej wszystkie moje oszczędności.. Jednak to mi nie wystarczy. Potrzebuję pieniędzy od mamy i taty. I dokąd pójdę? Jak mam im uciec? Jestem obserwowana, zamknięta w swoim pokoju, w domu. Wszędzie pełno lekarzy. Ale zostało tak mało czasu. Już tylko dwa dni. Tak mało czasu. Dlaczego ja wcześniej nie dostrzegłam niebezpieczeństwa? Ze wszystkich pytań... Jest jedno najważniejsze. Dokąd pójdę? Gdzie zamieszkam? Co się ze mną stanie? Muszę otworzyć okno. Świerze powietrze wlało się do pokoju. Ale ani nie słyszę szumu deszczu, ani nie czuję zimnych kropli na swoich rękach. Przestałam siebie kontrolować. Zamykam oczy i wszystko od początku. Słyszę wysoki pisk. Potem ktoś zaczyna biec. Słyszę strzały. Widzę swoją zmasakrowaną twarz. Zaczynam czuć ból. Wszystko mnie boli. Czuje jak umiera po kolei boleśnie każda cząstka mnie. I gdy pożar pożera już wszystko dalej żyję. Czuję wielki ból ale nie z powodu ognia, tylko z powodu tego co widzę. Znowu ktoś piszczy. Pojawia się wielkie zielone światło. Coś dostaje się do mojego mózgu i zaczyna świdrować, nie przerwany pisk powoduje omdlewający ból głowy,a ja nie mogę zatkać uszu. Robi mi się niedobrze. Proszę niech to się już skończy! Ale nie. Nikt mnie nie słyszy. Wszystko dalej trwa i nagle zielone światło znika i pojawia się ciemność. Nic nie widzę. Nie potrafię krzyczeć. Jakaś niewidzialna ręka zaciska się wokół mojej szyi i zaczyna ją ściskać. Znowu się duszę. Nie mogę oddychać. Nie! Gdy już zaczynam odpływać z powodu braku powietrza słyszę szelest rozrywanej torebki ze strzykawką. Potem czuję jak niewidzialna ręka chwyta mnie w łokciu i wbija w żyłę igłę. Ze strzykawki, która jakby wisi w powietrzu powoli znika zielony płyn. Gdy cała zawartość strzykawki jest już w moich żyłach znowu czuję ogień. Tym razem od środka. Całe moje ciało jaśnieje od ognia, który trawi moje wnętrzności. A ja dalej nie mogę oddychać.Ale co z tego, i tak nie umrę. Bo przecież ból jest gorszy od śmierci. Ja chcę koniec... ale przede mną jeszcze długa droga.  Czuję zimne ostrze skalpela rozcinający mój brzuch. Odzyskałam głos i teraz krzyczę z bólu wniebogłosy, a ktoś tylko się śmieje. Z brzucha oprócz krwi bucha ogień... a może to nie ogień? Ból tak mnie oszałamia, że wszystko co widzę zaczyna się rozmazywać. Wtedy ból znika jak za odjęciem ręki i pojawiam się w nowym pomieszczeniu, w którym z kolei jest pełno światła. Ale oprócz światła i stołu na którym leże związana, na ziemi jest morze krwi, a za oknem widzę stos ciał. Wszystkie twarze zdają się być znajome, a poziom krwi zaczyna gwałtownie rosnąć gdy rozpoznaję twarz za twarzą. Zaczynam się w niej topić, a krzyki jak zwykle nic nie pomagają. Zaczynam się krztusić. Chcę się wyrwać, ale coś mnie unieruchomiło. Wokół siebie widzę tylko krew. Zaczynam słabnąć od jej zapachu i smaku, ale jak zwykle coś nie pozwala mi odpłynąć i pojawiam się w innym pokoju. Tym razem jedynym źródłem światła jest jedna żarówka wisząca nad moją głową. Patrzę na swoje ciało pełne blizn i szwów. Znowu słyszę przerażający krzyk. Jakiś zniekształcony głos pyta się mnie "Gdzie to jest ukryte" Ja jak zwykle odpowiadam, że nie wiem i krzyk się nasila. Szwy rozrywają się i ze środka mnie wychodzą małe gąsieniczki i zaczynają mnie zjadać wpuszczając w moje ciało bolesną truciznę. Zniekształcony głos ponawia pytanie i tym mnie zaskakuje. Bo nigdy w moim życiu wizje się nie zmieniały. Tym razem zniekształcony głos spytał ponownie "Gdzie jest ta cholerna maska!" Chciałam się spytać o jaką maskę mu chodzi, ale gdy tylko otworzyłam usta wyszło z nich stado nowych robaczków, a ktoś kto najwyraźniej stał za mną podszedł do mnie, wrzasnął "Znajdź!" i skręcił mi kark. Tym rqzem gdy otworzyłam oczy nie byłam w swoim pokoju jak zawsze. Śmierć nie była ukojeniem lecz przejściem do kolejnego okropieństwa. Wtedy w mojej głowie pojawiła się myśl... "A jeżeli to już nigdy się nie skończy?!" I wtedy znowu usłyszałam przerażony, mrożący krew w żyłach krzyk Alisoon i Catona. Mojej byłej najlepszej przyjaciółki i mojego byłego chłopaka. Rozejrzałam się dookoła i nigdzie ich nie widziałam. Krzyki były coraz głośniejsze. Nie wytrzymałam i zaczęłam krzyczeć ich imiona. To tylko uruchomiło jakiś mechanizm.Szyba, która stała przede mną rozjaśniła się i zobaczyłam jak wielki nóż odcina im głowy. Mój zbolały krzyk uruchomił kolejny mechanizm. Usłyszałam dźwięk zbliżającej się piły. Zaczęłam się wyrywać, co spowodowało, że z lin, którymi byłam przywiązana do stołu zaczęły wychodzić kolce boleśnie wbijając się w moją skórę. Po kilku sekundach zobaczyłam wielką okrągłą tarczę piły zbliżającą się w moją stronę. Nie zwracając uwagi na kolce znowu zaczęłam się wyrywać. I gdy piła była tylko kilka centymetrów ode mnie przypomniałam sobie, że to tylko wizja. Że to się nie dzieje na prawdę. Jednak ból w boku jaki towarzyszył przy pierwszym kontakcie z piłą był tak ogłuszający, że zaczęłam tak głośno krzyczeć jak nigdy w życiu co uruchomiło kolejną piłę. Tym razem leciała od góry w stronę głowy. Mnie to nie obchodziło. Krzyczałam dalej. Niech to się w końcu skończy! Ból był niewyobrażalny. A piły spokojnie i powoli leciały swoja trasą.Słyszę drugą piłę bardzo blisko mojej głowy i trzaski piłowanych kości. I gdy druga piła dotknęła głowy mój wrzask przeniósł mnie do kolejnego pomieszczenia. Nie! Kolejne pomieszczenie! Dlaczego to nie chce się skończyć! Tym razem siedziałam podpięta do metalowego krzesła. Na ścianach wisiały maski o przeróżnych kształtach i kolorach. Nie! Już wiedziałam co zaraz nastąpi. Zostałam oblana wodą a potem nastąpiło ciche pyk i zostałam porażona prądem. Zamknęłam oczy i nie chciałam ich otworzyć. Ból zniknął. Ale nie otwierałam oczu. Zbyt bardzo się bałam, że znajdę się w kolejnym pokoju. Jednak usłyszałam głosy lekarzy i rodziców. Otworzyłam oczy i ich ujrzałam. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Nareszcie! Teraz już rozumiecie dlaczego chciałam popełnić samobójstwo. Za każdym razem gdy się budze mam ochotę to zrobić by nigdy więcej tego nie przeżywać.  Oglądanie tego i przeżywanie tego codziennie jest masakrą. Jednak tym razem wizja była inna. Zawsze kończyło się na robaczkach i na krzyku zniekształconego głosu. Ale co on mi kazał? "Znajdź Maskę!" Zaczęłam ruszać ustami tak jakbym coś mówiła, po czym ktoś wbił mi igłę w ramię i zasnęłam z tym rozkazem na ustach.
~*~*~*~*~*~*~*~
Hej wam :)
I jak wrażenia po kolejnej części miniaturki o Christin? 
Kompletnie nie wiem czy komukolwiek się spodoba... ale postanowiłam coś napisać o jej wizjach....
Z góry mówię, że ostrzegałam :D
Kolejna część za tydzień bo rozdział głównego opowiadania raczej pojawi się dopiero jak skończę tą miniaturkę... czyli za kilka tygodni.
Pozdrawiam i życzę powodzenia na ostatni tydzień przed wystawieniem ocen :P
Oby nam wszystkim udało się zdać i poprawić wszystko co tam chcemy
Pozdrawiam 
Li :)

piątek, 30 maja 2014

2. Dzień czwarty


Nie chcę tu być. Chcę zniknąć. Zamknąć się w swoim pokoju i nie wychodzić. Znowu krzyczą. Bo znowu zrobiłam to nie tak jak chcieli. Bo znowu to widziałam. Wszystko wyraźnie i tak samo jak zawsze. Zostały mi trzy dni. Trzy dni wolności i normalności. Normalności? A co to właściwie jest? Dla każdego to może oznaczać coś innego. I tak… ja jestem normalna mimo, że większość tak nie twierdzi. Dziś znowu w szkole jak zwykle omijali mnę szerokim łukiem. Znowu na lekcjach zasłabłam i obudziłam się w domu. Znowu wszystko widziałam i słyszałam. Nie chcę tego! Tak wielu rzeczy nie chcę.  Ale co z tego? Za trzy dni wszystko się skończy.. albo wręcz przeciwnie. Wszystko się pogorszy. Zostawcie mnie  w spokoju! Przestańcie łomotać w te drzwi bo i tak wam nie otworzę! Nie dlatego, że popełniam samobójstwo jak wszyscy myślą… Pozostaje pytanie… dlaczego? Dlaczego tak wszyscy myślą? Doktor tłumaczy, że zawsze tak jest. I, że jestem zagrożeniem dla siebie i otoczenia. Czy ktokolwiek wie co widzę? Co słyszę? Co mnie skłoniło do takich a nie innych czynów? Nie? Ciekawe dlaczego…. Może dlatego , że nikt nie zapytał? Może dlatego, że nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać? Może dlatego, że nikt nie bierze mnie na poważnie? Boję się. Siedzę skulona w koncie i czekam, aż to znowu nadejdzie. Wizje są okropne.  Nie będę wam tego opisywać. Nie teraz… może później. Teraz nie dam rady. Muszę się uspokoić bo zaczynam się dusić. Nie mogę nabrać powietrza. Tak i oczywiście wszyscy się wpierdolili do mojego pokoju i drzwi do wymiany. I po co kurwa? Co zobaczyli? Mnie płaczącą i siedzącą na ziemi. Bo co mam robić? Nie chcę ich widzieć. Chowam twarz w dłoniach i krzyczę by odeszli. Nie chcę ich teraz widzieć. Ich smutnych, zatroskanych twarzy.  Słowa „Wszystko będzie dobrze” i „nie bój się” mogą sobie wsadzić w dupę. Niech się odpierdolą raz na zawsze. Nie mam ochoty słuchać bez końca pustych słów. A wiem, że jak trafię do wariatkowa tylko to będę słyszeć. Nie! Koniec. Niech to się wreszcie skończy! Czego wy chcecie? Że wstanę i przestanę płakać? Kurwa…. Potrzebuje pomocy… ale nie od was. Bo wy mi nie pomagacie. Chcę uciec ale nie mogę. Ale no co? Spróbować nie zaszkodzi choć wiem, że wszystko pójdzie na marne. Wstałam i co? Facet w białym ubraniu od razu mnie złapał i mówi „dokąd idziesz”… a co go to kurwa obchodzi? Nie mogę sobie gdzieś iść? Wyszarpuję się z jego uścisku i biegnę. Nie patrzę gdzie. Nie jestem tu bezpieczna. W końcu to do mnie dotarło. Jeśli tu zostanę czeka mnie wariatkowo. Nie mogę tu zostać. Nie jestem tu potrzebna. Nikomu. Muszę biec. Dalej. Przed siebie. I gdy brakuje mi tchu upadam. Nie wiem gdzie leże. Najpewniej na środku jakiejś drogi. Najpewniej wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę, najpewniej  mają też o mnie takie zdanie.  Bo kto normalny ma uczucia co? Taki świat. Masz uczucia? Jesteś słaby. Bo kto normalny leży na środku ulicy i płacze i krzyczy, żeby ją zostawiono w spokoju? Oczywiście zostałam dogoniona i wzięta na ręce przez ojca. Nie! Znowu dom! Ja tam nie chcę. Tam nie jestem bezpieczna. Nie nie  nie. Dajcie mi spokój. „Może coś brała?” Tak matko. Brałam. Wiesz co? Życie. Właśnie tak.  Ćpałam życie. Jestem narkomanką. Jestem uzależniona od powietrza, miłości i poczucia bezpieczeństwa. A co się dzieje z narkomanami, którzy nie mają towaru? Szaleją. Tak! Właśnie tak. Nie mam towaru. Nie mam miłości, poczucia bezpieczeństwa.  Ale co ja mogę od was oczekiwać? Waszą troską o mnie jest wysłanie mnie do psychiatryka.  Dzięki za taką pomoc. Pewnie. Bo kłopot z głowy cnie? Jasne. Ja się wam nie dam. Nie będziecie mi wkładać swoich myśli do mojej głowy. Ja chcę tylko pozbyć się tych cholernych wizji. Nie chcę siedzieć całe życie zamknięta w jednym pokoju. Nie! Znowu się zaczyna. Zaczynają mi się trząść ręce. Dlaczego? Co na to wpływa? Proszę nie! Przestań! I koniec. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam to akwarium stojące przede mną w salonie. Potem nastała ciemność. Pisk i wszystko od początku.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Witam wszystkich!
Dzisiaj również nie mam dla was rozdziału z opowiadania głównego, za to mam drugi rozdział miniaturki :)
Jak wam się podobała poprzednia część?
Następna część lub rozdział pojawi się raczej zgodnie z planem w przyszłym tygodniu w piątek
Miłego dnia ;D
Wasza
Li ;P

piątek, 23 maja 2014

1. Dzień piąty

Gdzie są wszyscy?  Dlaczego akurat teraz wszyscy zniknęli? Czy to na prawdę jest takie straszne? To, że mam kłopoty ze sobą? Czy to wszystkich odstraszyło? A może nigdy nie byli ze mną szczerzy i mówiąc „zawsze” mieli na myśli….”tylko na jakiś czas”…. Czy  Te najważniejsze osoby w moim życiu mówiły prawdę ? Czy według nich „kocham cię” było tylko pustymi słowami? Bo jeśli nie… to dalej kochają. A jeśli teraz nie kochają…. To znaczy, że nigdy tak naprawdę nie kochali. I teraz właśnie widzę jacy wszyscy są. I okazuje się, że nie mogę nikomu ufać. Bez wyjątku. Bo to, że zostałam sama wcale nie pomaga mi w mojej sytuacji. Dalej się boje. Dalej jestem sama. Dalej słyszę i widzę to czego nie trzeba. Wszyscy mnie zostawili. Nawet rodzice, od czasu ostatniego napadu histerii jakoś mniej ze mną rozmawiają. Nie pamiętam. Nie pamiętam co robiłam, co mówiłam, gdzie byłam, co mną kierowało. I to jest najgorsze. Halo! To ja! JA! Dalej taka sama, jak wcześniej. Bo ja zawsze taka byłam. Tylko dopiero teraz wszyscy to zauważyli i co? Odeszli. I raczej nie wrócą. Nawet jeśli zostawili po sobie jakieś rzeczy w postaci… no nie wiem… załóżmy… w postaci nie dokończonych spraw…. Nie wrócą. Na zawsze zostaną niedokończone. Za cztery dni  wyjeżdżam. Boję się. Nie chcę tam jechać.  Nie chcę skończyć w białym pokoju z metalowym łóżkiem i kamerą, by wszyscy mogli patrzeć  jak się męczę. By wszyscy mogli patrzeć czy czasem nie postanawiam sobie odebrać życia, co próbowałam dwa razy uczynić. Ale za każdym razem mi się nie udawało. Zawsze znalazł się ktoś kto mnie ratował. Ale po co?! Skoro nikt się mną nie zajmuje to po co mam być? Zapytacie dlaczego próbowałam się zabić? Powodów jest wiele… mogłabym wymieniać i wymieniać… ale po co? To przecież nikogo nie interesuje. Powiecie pewnie „lekarzy interesuje, bo chcą ci pomóc”…. Gówno prawda. Im chodzi o kasę. I nawet jeśli jest lepiej nie powiedzą tego. Będą utrzymywać, że istnieje szansa, że postanowię się zabić po raz kolejny… Ale czy oni wierzą w Boga? Tak w sumie… mogę sobie sama zadać to pytanie. Czy ja wierzę w Boga. Odpowiedź nie jest łatwa. Ale odczuwam wyraźny znak. Jeśli już dwa razy nie pozwolił mi zginąć to znaczy, że po coś tu jestem. Mam jakiś cel w życiu, o którym nie wiem. I tu jest problem. Jak mam realizować swoją misję, skoro nie wiem jaka ona jest, na czym polega… Wracając do mojego wyjazdu do wariatkowa, jak to nazywam, uważam, że to jest całkowicie bez sensu. Nikogo nie zabiłam. Nawet siebie mi się nie udało to co dopiero kogoś. Czy nie uważacie, że jestem głupia? Może powinnam… właściwie co powinnam? Przestać to widzieć? Przestać to słyszeć? I zawsze tak samo… Powinnam przestać tracić świadomość i przestać robić rzeczy, których potem nie pamiętam? Jak? Ja się pytam jak do kurwy! Czego wy ode mnie wymagacie. Że od tak nagle powiem sobie „Dobra Christin. Koniec z tymi dziwnymi jakby wizjami. Bądź normalna i zachowuj się tak jakby nic się nie wydarzyło”. Myślicie, że nawet jak jakimś cudem mnie wyleczycie to będę taka jak kiedyś? Niee… to grubo się mylicie. Tamtej Christin już nie ma i w sumie nigdy nie było. To był tylko chory wymysł waszej wyobraźni. Widzieliście mnie taką jaką chcieliście zobaczyć a nie jaką byłam. I gdy nagle moje … można powiedzieć … dotychczas mało widoczne dziwactwo pokazało się w całej okazałości udajecie, że mnie nie znacie. Spierdalajcie mi z takimi przyjaciółmi.   To nie ja jestem chora. To wy. Może w innym sensie. Może nie… źle to ubrałam w słowa. Ja może jestem chora, ale wy bardziej. Jesteście ślepi! Nie widzicie pewnych jasnych i logicznych rzeczy.  Od momentu, gdy obudziłam się po drugiej nie udanej próbie samobójstwa zaczęłam patrzeć na świat innymi oczami. Może moje widzenia (mogę to tak nazwać?)  się nie skończyły. Ale ja już nie chcę się zabić. Czy wy tego nie potraficie zrozumieć?! Jasne… bo po co mnie słuchać. Bo przecież wszyscy dookoła  wiedzą lepiej co czuje, co myśli Christin. Dlatego za dni wyjeżdżam. Do wariatkowa. I jak tam mi się nie pogorszy to będzie cud. Bo oni mi nie pomogą. Jestem tego święcie przekonana. Będą mi wmawiać jakieś niezliczone rady, sentencje, opowiadania o życiu… ale jaki to ma cel? Jak ma mi to pomóc?


~*~*~*~*~*~*~
Witam :P
Jako, że jest piątek ♥
mam wstawić notkę. Rozdział głównego opowiadania nie jest gotowy. Dlatego wstawiam rozdział czegoś co napisałam wczoraj o 1:30. A tak właściwie to dzisiaj xD
Jest to dziwne i będzie tylko pięć lub sześć rozdziałów tej miniaturki. 
Kolejnej notki spodziewajcie się za tydzień bo raczej na stałe wróciłąm na blogosferę xp
Nie wiem czy wstawie główne opowiadanie czy jakąś miniaturkę np kolejny rozdział kryminału (pamiętacie go jeszcze choć trochę? xddd) albo właśnie tego opowiadania
Rozdział dedykuję zmarłym komarom, które w nocy zginęły i leżą na moim parapecie xD
Pozdrawiam miłego weekendu 
Wasza Lee :*

piątek, 16 maja 2014

19. Miły weekend- Sobota

- Halo! Pobudka. Chyba nie chcesz przespać całego dnia!- zawołał radosny głos odsłaniając zasłony. Otworzyłam oczy i oślepiły mnie jasne promienie słońca. Zdezorientowana zamrugałam i zobaczyłam Kiare.
-Kiara! Co ty tu robisz tak wcześnie?
 - Wcześnie!- zaśmiała się- spójrz na zegarek. Tak też zrobiłam i okazało się że była 12:30. No ładnie. Spróbowałam w stać ale poczułam straszny ból głowy. dlaczego mnie bo... aha! tak. nieszczęsna wizyta u Tima.
-Co ci? - spytała kładąc się obok mnie.
 - Powiem ci wszystko ale nie teraz- posłałam jej tajemniczy uśmiech i poszłam do łazienki. Ubrałam kolorowy kombinezon, włosy związałam w wysokiego koka i w wesołych podskokach pobiegłam do Kiary.
 - Chodź na dół umieram z głodu! - zawołałam. Radosne jak małe dziewczynki wpadłyśmy do kuchni gdzie mama piła kawę i czytała gazetę. Spojrzała na nas i lekko się uśmiechnęła. Byłyśmy takie radosne. Na śniadanie zjadłam kilka tostów z serem. Po skończonym posiłku ubrałam sandałki i zawołałam
 - Mamuś! Wychodzimy gdzieś i... nie wiem kiedy wrócę. Pa!
Już chciałam wyjść ale... No właśnie. Ale.
-A uścisk? -zawołała za mną. Zawahałam się, ale jednak odwróciłam się i spojrzałam na nią przepraszającym wzrokiem
-Nie teraz mamo.- powiedziałam smutno i  wyszłam, żeby tylko nie myśleć o wczorajszych kłopotach. Później z nią pogadam. Nie chcę by wszystko wiedziała przez swój dar. Wszystko jej wyjaśnię. Tak wiem... zachowałam się jak ostatni cham.. ale ona na pewno rozumie. Bo przecież ile było takich sytuacji, że nie pozwalałam jej się mnie dotknąć. Później i tak wszystko jej mówiłam. Nie ma sensu naciskać.
Przez całą drogę do parku starałam się nie myśleć o kłopotach i innych sprawach, jednak mój humor diametralnie się zmienił. Z pełnej chęci życia na zrezygnowano pesymistkę.
-Nie Ola! Nie rób mi tego teraz. To nasz dzień. Wyznania i poważne rozmowy na poważne tematy potem.- popatrzyła mi w oczy. Miała je takie radosne i pełne blasku, że nie potrafiłam jej odmówić.
-Zgoda.- uśmiechnęłam się i poszłyśmy dalej.
Dotarłyśmy do parku. Usiadłyśmy na czerwonym kocu w kratę, który zabrałam z domu i zaczęłyśmy gadać, śmiać się z byle czego. To było piękne. Piękne jak wszystko co nas otaczało. Wokół rosło pełno różnokolorowych kwiatów, gdzieniegdzie wyrastały pojedyncze drzewa, a cały ten widok dopełniał wielki staw, w którym odbijało się piękne letnie słońce. A najlepsze w tej całej sytuacji  jest to, że jestem tu z Kiarą. A jesli jestem z nią... to znaczy, że jestem na 100% sobą. Uwielbiam z nią spędzać czas, a zwłaszcza soboty gdzy mamy wolne i możemy robić co tylko nam się podoba.

-Kiedy są castingi?- spytała nagle Kiara całkowicie z innej beczki.
 -Że co! Jakie... Aaaaa! Te castingi.
 -No i?
 -Chyba we wtorek. Wybierasz się?
 -No jasne. Ale i tak głównej roli nie dostanę.
 -Jak to? Czemu tak mówisz? Przecież zawsze ty ją dostajesz. Jesteś najlepsza.
 -Być może byłam... Ale znam jedną lepszą ode mnie.
 -Kogo niby. Przestań. Przecież dobrze wiesz jak jest.
 -Ale powiedz mi... jak ja mam równać się z tobą. Kobieto! To ty będziesz mieć tą rolę jak w banku.
 -Być może.... gdybym startowała.... to kto wie...- na te słowa Kiarę zatkało.
 -Jak to... zaraz zaraz. Możesz powtórzyć co powiedziałaś?
 -Być może gdybym startowała to kto wie. Co jest w tym zdaniu dziwnego?
 -CZEKAJ! WRÓĆ. "GDYBYM STARTOWAŁA"??!!
 -Yyyy.... no?
 -Chyba Ci coś się pomieszało w głowie. Przecież musisz startować.
 -Nic nie muszę. Sprzedawanie biletów lub odsłanianie i zasłanianie kurtyny w zupełności mi wystarczy.
 -Ola. Nie marudź mi tu. Już w zeszłym semestrze mówiłaś, że nie. I rok temu... i dwa lata temu też. Ale ja nie zapomniałam. Podczas premiery w zeszłym semestrze obiecałaś mi, że chociaż weźmiesz udział w castingu.
 -Ale...- zająknęłam się. Rzeczywiście tak powiedziałam.- ale...Ale Kiara! To było pod wpływem impulsu! Tak pięknie się prezentowałaś na tej scenie!
 -To nic nie zmienia. Obietnica to obietnica, a przyjaciele dotrzymują obietnic.- powiedziała z wyrzutami w głosie bo była pewna, że się nie zgodzę. Nastała dłuuuga chwila ciszy. To znaczy na zewnątrz śpiewały ptaszki, szumiały drzewa i w ogóle, ale we mnie było baaardzo głośno. Aż chciało by się zatkać uszy. A najlepsze jest to, że  tylko jeden malutki, cichutki głosik nie chciał brać udziału w przedstawieniu. Cała reszta mnie jednogłośnie chciała stawiła czoło temu wyzwaniu. Bym w końcu zrobiła to co lubię, a nie chowała się przed innymi.
 -Nooo.... dobra.- powiedziałam patrząc na szereg dziwnych procesów na twarzy Kiary. Najpierw jakby "O co chodzi?" potem "Zwariowała" następnie "ona chyba tak na serio" i w końcu końcowy efekt "na serio się zgodziła". Kiara cała uśmiechnięta i szczęśliwa normalnie do łez żuciła się mi na szyje i prawie udusiła.
 -Dobra dobra! Bo mnie udusisz!
 -Sory.- powiedziała siadając znowu na swoim miejscu.- Zobaczysz. Będzie świetnie.
 -Zobaczymy.- powiedziałam półgłosem dalej zastanawiając się dlaczego tak bardzo chciałam wziąć udział w tym przedstawieniu. Może po prostu... chciałam uszczęśliwić przyjaciółkę?
 -No dobra. My tu gadu gadu a ja jestem głodna.- stwierdziłam już na głos.
 -Przecież niedawno jadłaś śniadanie.
 -Wiem. Co nie zmienia faktu, że jestem strasznie głodna i okropnie chce mi się pić.- przełknęłam slinę i poczułam ból suchego jak wiór gardła.
 -ok... to proponuję jakąś fajną restaurację w centrum.
 -O nie! Mam lepszy pomysł! Chodźmy do mojej babci
 -Dobra- uśmiechnęła się i już pomagała mi składać koc.
 Po chwili wstałyśmy i dalej śmiejąc się poszłyśmy w stronę domku babci Hellisti.
 *****
 Siedziała obok i patrzyła jak jego prawa ręka pisze ładne, kształtne literki, układające się w słowa. Za nimi siedział pan Dov i przeglądał jakieś papiery z biura i co jakiś czas ukradkiem zerkał na swojego syna i jego towarzyszkę.
 -Koniec.- Mark wstał od ciemnego stołu i zaczął iść w stronę schodów.
 -Może zaprosisz koleżanką na górę? Tak nie ładnie ją zostawiasz.- spytał ojciec.
 -Nie mam ochoty. Poza tym to nie jest moja koleżanka.- powiedział idąc dalej.
 -Nie przejmuj się nim i idź- zachęcił blondynkę, która pozbierała swoje zeszyty do czarnej torby i ruszyła jak cień za chłopakiem swoich marzeń.
 -Powiedziałem Ci, że nie życzę sobie, żebyś przebywała w moim pokoju.- warknął Mark, jednak Ariss sprawiała wrażenie, jakby nie usłyszała jego nie miłej uwagi. Gdy doszli do jego drzwi dziewczyna bez skrupułów weszła do jego pokoju .Rozejrzała się i stwierdziła
 -Masz ładny pokój.
 -Nie wkurwiaj mnie. Masz stąd natychmiast wyjść- zdenerwował się Mark zaciskając dłonie w pięści.
 -Zmuś mnie- zaśmiała się perfidnie i rzuciła w niego poduszką. Następnie sama walnęła się na jego łóżko. Mark bez słowa zamknął drzwi do swojego pokoju i poszedł w kierunku łazienki. Lekko zdziwiona Ariss wstała i zaczęła dokładniej przyglądać się pomieszczeniu,  w którym się znajdowała. Na półkach znalazła kilka ciekawych i głupich książek. Na szafce nocnej stało kilka ramek ze zdjęciami. Na szczęście nie było ani jednego zdjęcia dziwadła. Pewnie od razu by je zabrała i schowała gdzieś gdzie nikt by go nie znalazł. Ostatni mebel, który najbardziej przykuł uwagę Ariss zostawiła sobie na koniec. Była to wielka komoda z ciemnego drewna, z misternie zdobionymi rączkami i delikatnymi, złotymi dekoracjami na całej powierzchni szuflad. Wszystkie siedem szuflad miało dziurki na klucze. W każdej szufladzie poza jedną kluczyki były na miejscu. Co Mark tu chowa? Blondynka rozejrzała się w poszukiwaniu kluczyka. Nie musiała długo szukać bo kluczyk leżał niedbale na podłodze przy łóżku. Musiał mu kiedyś wypaść.
 Dziewczyna pospiesznie podniosła kluczyk i wsadziła w dziurkę. Pasował idealnie. Lekko przekręciła w prawo i usłyszała ciche kliknięcie oznaczające otwartą szafkę. Szuflada po otwarciu nie wydawała się pod żadnym względem jakaś specjalna... kilka albumów na zdjęcia, jakieś zeszyty, i ciemne pudełeczko. Ariss podniosła je i delikatnie uniosła wieczko. Jej oczom ukazał się najpiękniejszy naszyjnik jaki kiedykolwiek widziała. Był to delikatny złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie malutkiego kółeczka. A może to literka O? Kółeczko było również ze złota, tyle że po prawej stronie w równych odstępach były maluteńkie białe kryształki.. Ariss stała tak wpatrzona w biżuterię do puki nie przyszedł Mark.
 -Zostaw to! - zawołał.
 -Ja... ja tylko.... tylko pa-patrzę.... To znaczy... To znaczy skąd TO masz Mark!
 -Nie twój interes.
 -Ale dla kogo?!- dopytywała się.
 -Nie ważne. -powiedział zabierając jej pudełeczko, wkładając do szuflady, zamykając ją na kluczyk i wsuwając kluczyk do kieszeni spodni.
 -Ale...
 -Ariss. Możesz już sobie iść. Jeśli nie ma więcej zadań na prawdę nie musisz tu siedzieć.
 Mark próbował grzecznie ją wyprosić, ale ona była zbyt zszokowana tym co zobaczyła. Bo dla kogo to może być? Dla mamy? Siostry? Dla niej? Ale przecież... kółeczko? A może to rzeczywiście jest litera O.
 -To pewnie dla tej głupiej zdziry, za którą się tak uganiasz. Tak?!- zawołała Ariss i poczuła jak fala wściekłości całą ją zalewa. Tak nie może być. Przecież....TAK! Ola całowała się z tym blondynem! Dziewczyna nie wytrzymała wściekłości i użyła swojego daru. Pokazała Markowi wszystko. Całą sytuację w Parku. Gdy skończyła widząc przerażoną twarz Marka uśmiechnęła się triumfalnie.
 -Widzisz! Ona wcale Cię nie kocha!
 -Kłamiesz!- zawołał z rozpaczą w głosie. Dziewczyna wykorzystała to i pokazała mu jeszcze raz pocałunek. Tym razem jak w kamerze zrobiła zbliżenie na ich twarze.
 -Wynoś się z mojego domu!-zawołał  dygocąc z wściekłości. Ariss wyszła za drzwi i usłyszała jak Mark woła coś w stylu "Cholera! Nie wierzę!" I w coś uderza. Blondynka dobrze wie, że on jej nie wierzy. Ale zasiała ziarno niepewności. Teraz wystarczy ciągnąć to i żeby w odpowiednim momencie ten blondyn wkroczył do akcji.
 *****
 Po pysznym obiedzie i długiej rozmowie z babcią Hellistią, powoli wracałyśmy do domu. Słońce zaczęło zachodzić, a ja nic nie powiedziałam Kiarze. Ani słowa o Timie, piciu, pocałunku. Czułam się okropnie. 
 W pewnym momencie nie wytrzymałam. Coś we mnie pękło. Jakby woda przerwała tamę. Zatrzymałam się na środku chodnika, a do oczu napłynęły mi łzy. Nie chciałam płakać. Nie. Nie chciałam. A jednak. Znowu. Jestem taka słaba. Nie potrafię zapanować nad łzami co dopiero nad uczuciami.
 -Ola? Co się stało? Widzę, że przez cały dzień coś Cię dręczy.
 -Kiara...bo ja....ja wczoraj zrobiłam coś strasznie, ale to bardzo głupiego. I bardzo bardzo tego żałuję. I ogólnie nie radzę sobie z tym wszystkim. Jestem taka naiwna i głupia kochając Marka.
 -Czekaj. Zacznij od początku.
 Usiadłyśmy na najbliższej ławce, otarłam łzy i zaczęłam mówić wszystko. Nie było to łatwe bo większość rzeczy mi się mieszało lub nie wyraźnie pamiętam lub w ogóle nie pamiętam. Zastanawiam się też, czy niektóre rzeczy, które jej powiedziałam nie były snem. Kiara wysłuchała mnie popatrzyła w oczy i mocno przytuliła.
 -Ola...- powiedziała i zaczęła myśleć jak mi to powiedzieć.- nic złego nie zrobiłaś. Ten pocałunek był spowodowany alkoholem i nadmiarem emocji, które trzymałaś w sobie od dłuższego czasu. Jest ok.
 Ta wypowiedź lekko podniosła mnie na duchu, jednak dalej myśląc o pocałunku  z Timem mam wrażenie jak bym zdradzała Marka...

~*~*~*~*~*~*~
Patrzcie patrzcie i podziwiajcie!
Kto dodał rozdział?!
JA
heheheheheh
Cóż za miła niespodzianika co?
tak mnie znowu wzięło na tego bloga. I do pisania powróciły chęci... Może to dzięki wyróżnienieu  w konkursie xD (Nieeee... wcale wam się nie chwale xP)
Pewnie w niedługim czasie to opowoiadanie znajdzie się na tym blogu.
Do rzeczy...
Rozdizał dedykuję Zuzie, Klaudii i Black :D
Mam nadzieje, że rozdział nie za krótki i że nie ma zbyt wielu błędów i co najważniejsze że wam, się spodoba ;)
Tak na końcu stała prośba o komenty :P
Jeśli są błędy to poprawię potem bo teraz muszę uciekać
Dzięki za przeczytanie
Pozdrawiam 
Li <3

piątek, 9 maja 2014

18. "On jest mój ty głupia dziewczyno!"-powiedziała wariatka - Dziwne popołudnie cz.2

Przytuliła mnie i zasnęła.
-To jest twoja dziewczyna?- spytała się Mija.
-Nie- odpowiedziałem,  a po namyśle dodałem- jeszcze.
-A kiedy się poznaliście?- spytała podekscytowana tą sytuacją Diana.
-Wczoraj.
-Jak to wczoraj?!- zawołała Amanda.
-Cii! Normalnie. Siedziała w parku pod drzewem cała zapłakana to podszedłem.
-A czemu płakała?- zdziwił się Travis.
-Przez jakiegoś chłopaka.
-Myślisz, że ją zostawił?- zmartwiła się Diana.
-Być może.... Dlatego potrzebuje teraz MOJEGO wsparcia. I zobaczycie, że za niedługo będziemy razem.- mówiąc to pogłaskałem Olę po ramieniu. Jest taka delikatna i piękna. Jak ktoś mógł ją zostawić?
   No i siedzieliśmy tak chyba  godzinę gdy Ola się obudziła. Popatrzyła na mnie zaspanymi oczami i wymamrotała:
-Mark?
-CO?!- zdziwiła się Diana. Ja w sumie też bo o co jej chodzi? Jaki Mark?
-O...Gdzie ja jestem?- spytała zbita z tropu.
-Z nami- zaśmiał się przyjaźnie Travis.
-Aha! Tim- spojrzała na mnie dość przenikliwie i wyszeptała - już pamiętam.- Ola lekko pobladła i zamknęła oczy.
********
Gdy tylko się obudziłam poczułam, że jestem w czyichś ramionach. Uśmiechnęłam się do siebie i nie myśląc palnęłam
-Mark?- chłopak nie miał głosu jak Mark. Otworzyłam szerzej oczy.
-CO?!- zawołała jakaś dziewczyna. Niespokojnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Gdzie ja jestem i z kim?! Kto to jest? Jej twarz zdaje mi się znajoma ale nie potrafię sobie przypomnieć skąd. Jakoś ciężko mi się myśli. Spojrzałam jeszcze raz po pokoju.
-O... Gdzie ja jestem?
-Z nami- zaśmiał się czarnowłosy chłopak. Tego też pamiętam. Zaraz, zaraz... jak on miał na imię? Tra... Travis? Tak! Już pamiętam. Przypomniałam sobie wszystkich. Travis, Diana, Amanda, Mija i mnie trzyma... Tim. Przez chwilę w głowie pojawił mi się obraz mnie całującej się z blondynem. Co?! To chyba nie stało się naprawdę? Może to był tylko sen?
-Aha! Tim. Już pamiętam.- Popatrzyłam na niego i poczułam jak mi się robi słabo. Usłyszałam wokół śmiechy... ale mi wcale do śmiechu nie było. Poczułam jak zalewa mnie fala gorąca i nie wiem czemu po policzkach zaczęły płynąć mi łzy. Czułam się tak okropnie smutna jak nigdy wcześniej. Nawet nie wiem kiedy Tim przytulił mnie mocniej, Diana podeszła i chwyciła mnie za rękę, a ja zaczęłam się im żalić ze wszystkiego. Wyrzuciłam z siebie wszystko co leżało mi na sercu, z czym nie mogłam sobie poradzić i co mnie od zawsze smuciło. Niewiele myśląc,  co tego popołudnia zdarza mi się dość często, chwyciłam jakąś butelkę i zaczęłam pić. Płyn w środku był ohydny! Całe gardło zaczęło mnie palić i myślałam, że zaraz zwymiotuję. 
   Po jakimś czasie, gdy już w miarę się ogarnęłam zwróciłam uwagę, że świat wiruje. Spojrzałam na zegarek. Nie wierzyłam własnym oczom dlatego pomrugałam chwilę i godzina była dalej taka sama.
-Tim.... musimy.... to znaczy ja muszę już iść.- nie mogłam się wysłowić i to było bardzo denerwujące.
-Ok. odprowadzę cię bo sama nie dasz radę dojść- powiedział całując mnie w czoło.
-Nie musisz.... dam radę.... spokojnie trafię- popatrzyłam na niego i spróbowałam wstać. Gdy tylko się podniosłam i spróbowałam zrobić krok zaczęłam się chwiać i upadłam z powrotem na sofę. Co się ze mną dzieje. To bardzo denerwujące, że nie mogę sama wstać i chodzić.
-Na pewno sobie poradzisz?_ spytał z kpiącym uśmiechem podając mi rękę. Nerwowo zachichotałam i chwyciłam jego dłoń. Tim pociągnął mnie tak, że znowu wylądowałam w jego ramionach. Cicho zachichotałam i się do niego przytuliłam. Nie chciałam znowu upaść przy wszystkich. To żenujące. Nagle poczułam jak Tim odsuwa mnie od siebie, patrzy mi  w oczy i  zaczyna całować do puki nie kończy nam się oddech. Zaskoczona jego posunięciem próbowałam wyplątać się z jego objęć. Po jakimś czasie sam mnie puścił i poleciałam w tył prosto na kolana Travisa i Mije. Oni zaczęli się śmiać, a mi zrobiło się nie dobrze i duszno.
-Chodź do mnie księżniczko. Muszę Cię trochę ogarnąć.- podszedł do mnie i wziął na ręce.
-Jeszcze tu wrócimy- powiedział przez ramię i zniknęliśmy.
Tak jak myślałam pojawiliśmy się piętro niżej. Tim dał mi jakąś fiolkę i kazał wypić. Posłusznie wykonałam jego prośbę. Płyn był ohydny! Ale muszę przyznać, że poczułam się nieco lepiej. Później dał mi gumę do żucia i spryskał mnie perfumami jednej z dziewczyn. Na koniec cmoknął mnie w czoło i znowu podniósł, a ja nie miałam już siły protestować. Znowu się teleportowaliśmy.
-Uchu.... moje perfumy- zaśmiała się Diana. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i dalej kurczowo trzymałam się Tima, żebym mu czasem nie spadła.
-Przyszliśmy się pożegnać.- powiedział blondyn. Na te słowa wszyscy wstali i podeszli do nas. Chłopak lekko opuścił mnie na ziemię. Zostałam wyściskana jak należy i od każdego usłyszałam coś w stylu "miło było cię poznać" lub "trzymaj się" albo "mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy". Potem Travis powiedział coś Timowi ściszonym głosem na co blondyn wybuchnął śmiechem. Potem spoważniał i powiedział:
-Pomyślę. -potem razem zaczęli się śmiać.
Ok... nie wiem o co chodzi, ale Travis od tego momentu jakoś inaczej na mnie patrzył.
-Hej wszystkim!- Zawołałam i zniknęliśmy. Usłyszałam ciche pyknięcie i pojawiliśmy się w tym samym miejscu gdzie wczoraj rozmawialiśmy. Miałam wrażenie jakby od tego czasu minęło kilka lat. Ale... dlaczego pojawiliśmy się tutaj a nie od razu pod moim domem? Przecież pada deszcz.
-Pamiętasz to miejsce? Tu się wczoraj poznaliśmy.
-Jak bym mogła zapomnieć.- zaśmiałam się. W sumie to dobrze, że go poznałam. Czuję się... w miarę ok. To znaczy.... byłam w tym momencie ogarnięta pustką. W mojej głowie nie było kompletnie nic. Szufladka z napisem Mark w końcu ucichła. Zadziwiające jak alkohol wpływa na człowieka. Nagle zapragnęłam takiej nicości na zawsze. Nic mi nie przeszkadza. Nikt i nic nie rani. Po prostu jestem. Jak roślinka egzystuje na świecie do puki nie skończy się mój czas. Do puki nie przeminę. Po prostu jestem. Nikt i nic mnie nie obchodzi. Nie ma żadnych głosów w mojej głowie co mam robić a czego nie powinna. Co należy a czego nie wypada. Nic. Jest jedna wielka cisza. Nic się nie liczy. czyż to nie piękne? I tak ogarnięta pustką stałam w deszczu z Timem twarzą w twarz i patrząc sobie w oczy. Nie czułam nic. Ani smutku z wcześniej, ani radości z chwili obecnej. Ale co się dzieję obecnie? Mianowicie Tim całuje moje usta i dotyka moich włosów i pleców. Całuje mnie z taką namiętnością i zachłannością ale ja.... nie czułam nic. Ta chwila i każda wcześniejsza nic dla mnie nie znaczyła. Zwykła odskocznia od codzienności. Wiem, że potem będę tego żałować. Że jutro wszystko wróci być może ze zdwojoną siłą... ale co tam. Pogłębiłam pocałunek i wplotłam dłonie w jego platynowe włosy. Dałam się ponieść. Ale nic nie czułam. Beznadziejna sytuacja. Mam nadzieję, że on sobie nic nie pomyśli. Że też traktuje to tak jak ja. Że nic dla niego nie znaczę bo będzie kolejną osobą, którą zranię. Która będzie przeze mnie cierpiała. Gdy po jakimś czasie się od siebie odkleiliśmy miałam wrażenie, że on promienieje szczęściem. Chwycił mnie pod rękę i poszliśmy dalej. To znaczy potem się go uczepiłam i szłam zawieszona na nim bo nie potrafiłam sama ustać  na nogach. Doszliśmy do mojego domu. Bezmyślnie weszłam od razu do środka nie kłopocząc się tym czy mama jest w domu czy jej nie ma. Poszłam prosto na górę bo już w miarę trzymając się ściany potrafiłam chodzić. Tim był jak cień i podążał tuż za mną najpewniej mnie asekurując i będąc gotowym w każdej chwili mnie złapać. Chyba coś do mnie mówił jak wchodziliśmy do mojego pokoju. Ogólnie to chyba całą drogę coś do mnie mówił, ale ja całkowicie go olewałam. Miałam dość wszystkiego. Nawet pustki, która mnie ogarniała jak na mój gust już trochę za długo. Bolała mnie głowa i miałam wrażenie, że wszystko się rusza. A problemy wracają. Nie tylko te stare ale i te nowe, których sobie narobiłam przez ostatnie godziny.
-OLA!- wrzasnął Tim bo dopiero teraz dostrzegł, że do mnie nic nie dociera.
-CO!- zawołałam zdenerwowana. Dlaczego na mnie krzyczy? Jakim prawem. Nawet go nie znam. Jakim prawem wszedł do mojego domu. Dlaczego minie całował kilkakrotnie. Dlaczego mnie poznał. Dlaczego tego cholernego dnia podszedł do mnie w parku? Co się dzieje?
-Ej! Spokojnie. Bez nerwów. Nic się złego nie dzieje.
-Przepraszam. Jestem jakoś rozchwiana emocjonalnie. -stwierdziłam ziewając.
-Spokojnie. Nic się nie stało- próbował mnie uspokoić i pogłaskał mnie po ramieniu. Nagle poczułam jak strasznie mi zimno i zaczęłam się trząść.
-Zimno mi. I jest mi niedobrze.
-Zaraz ci pomogę. To normalne w twoim stanie. Niczym się nie przejmuj. Ja się wszystkim zajmę. A teraz Ci radzę wziąć porządną kąpiel, umyć się dokładnie, wziąć eliksir, który postawiłem tu na szafce i iść spać.- powiedział i pogłaskał mnie po głowie. Poczułam się osaczona. Nie chcę już by tu był. Pospiesznie pokiwałam głową i poszłam wykonać te czynności.
*****
Po około godzinie byłam gotowa do spania. Położyłam się na łóżku i Tim przykrył mnie kołdrą. 
-Śpij dobrze skarbie. Niedługo się zobaczymy. Obiecuję- powiedział  całując mnie na pożegnanie.
-Dobranoc.- i tyle bo tylko na tyle pozwalała mi wielka gula w gardle. Gdy tylko usłyszałam, że wyszedł już się nie powstrzymywałam. Zaczęłam ryczeć do poduszki. Bo to nie sprawiedliwe. Jak ja mogłam się tak zachować. Nawet nie zauważyłam, że ciągle powtarzam "co ja zrobiłam". Nie nie nie nie. Jak ja mogłam. Co ja zrobiłam. Muszę zasnąć. 
Niech ten okropny dzień w końcu się skończy! Nie chce. Nic już nie chce. Tylko spać. Spaaać...- i odpłynęłam.
*****
Dziewczyna z ciemnoblond włosami siedziała sobie na ławce. Ni to smutna ni to zła. Kompletnie nie wiedziała jak się czuje. Bo.... on był w szkole. I potraktował ją... źle. Przecież... czemu on tego nie rozumie, że ona to robi dla jego dobra. W pewnym momencie zobaczyła jakiegoś blondyna obejmującego jakąś dziewczynę, której twarz aż do złudzenia przypominała twarz.... NIE. To przecież nie możliwe. Doznała szoku. Przed nią stał jakiś przystojny blondyn i ...Ola Light. Obiekt, którego szczerze nienawidzi z całego serca. A co najdziwniejsze w tej sytuacji było? To, że nieznajomy całował blondynkę, a ona to odwzajemniała. Nie uciekała z piskiem jak by to był jakiś pedofil czy coś.... Wyglądała na szczęśliwą. Zielonooką lekko zatkało. Nie spodziewała się takiego czegoś. A może jej się to zdaje? Zamknęła oczy, policzyła do trzech. Po czym znowu je otwarła i dalej widział tą samą, dziwną scenkę. Podeszła bliżej chowając się za krzakami. Podsłuchała trochę.
-Chodź. Zaprowadzę cię do domu.
Chwyciła go pod rękę i poszli. Ariss postanowiła pójść za nimi. Szła w bezpiecznej odległości więc nie udało jej się nic usłyszeć, za to jednak obserwacje robią swoje. Ola szła, a właściwie to chłopak ją ciągnął, a ona tylko nieudolnie włóczyła nogami jakby była pijana. To do niej w ogóle nie pasowało więc ... więc co? Co jej się stało? Wysoki blondyn ciągle coś do niej mówił, a ona go olewała. To do niej też całkowicie nie pasowało.
Gdy weszli do domu panny Light Ariss czekała cierpliwie aż chłopak wyjdzie. Po jakimś czasie znudzona chciała zrezygnować gdy obiekt o blond czuprynie pojawił się na horyzoncie. 
Podeszła do niego i najzwyklej w świecie zapytała
-Skąd znasz Light?
-A co cię to obchodzi?- spytał mierząc ją wzrokiem.
-Pytam bo widziałam jak się całujecie. Jesteście razem?
-Na razie nie.
-Na razie? Hahahah- zaśmiała się najgłośniej jak potrafiła.- Jesteś kretynem jeśli tak mówisz.Nie wiesz, że ona jest zakochana w niejakim Marku?
-Wiem, że coś tam są jakieś przeciwności, że jakaś dziewczyna też go kocha i w jakiś sposób udowadnia swą miłość-Ta..
-Czekaj! Pozwól dokończyć. Szczerze? Chciałbym, żeby tej dziewczynie w końcu udało się im wybić siebie z głowy. Bo myślę, że Ola nie będzie chciała ze mną być do puki o nim nie zapomni.
-Ta dziewczyna to ja. Jestem Ariss Logh.
-Miło mi. Tim Wodsoon. Zapraszam na kawę. Może uda nam się coś wymyślić - puścił do niej oczko.
-Przykro mi, ale jestem umówiona. Proszę to mój adres. Napisz do mnie.- powiedziała Ariss i skierowała się w stronę domu Marka by przekazać mu notatki z dzisiaj.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Ta dam... :D
Witam wytrwałych i cierpliwych... zapewne nie dużo was zostało.
Tak że... DO WSZYSTKICH CO ZOSTALI
przepraszam i kocham.
Oto druga część rozdziału który miałam dodać... kurwa nie wiadomo kiedy xD
No nie ważne 
Pewnie żeby wiedzieç o co chodzi będziecie musieli przeczytać poprzedni...
No nic... przepraszam
Taki czas... że albo nie ma czasu albo nie ma weny albo nie ma tego i tego.
No...ludki... 
Rozdział dedykuje Klaudii, która nie straciła we mnie wiary ; )
Pozdrawiam i dziki
Plis... komenty ;)

niedziela, 23 lutego 2014

Niezamknieta bramka

Zadzwonił telefon.
-tak?
-czy rozmawiam z Oscarem Timhpo?
-przy telefonie- odparł młody blondyn.
-tu komisarz Michalak Wiem że jeat pan blisko z Joanną Cis. Z przykrością muszę  powiedzieć że dziewczyna została dziś w okolicach godziny 15:30 zastrzelona. - Oscar zaniemówił. Nie potrafil nic powiedziec. Jeszcze dziś rano widział się z nią na zajęciach. Razem studiowali sztukę.
-Jak to!  Dlaczego! Jak!  - tylko tyle był w stanie powiedzieć. Do oczu napłynęły mu łzy.
-Spokojnie. Czy mógłbym pana prosić na komisariat na przesłuchanie jutro o 16 ?
-taaak.-powiedzial i sie rozłączył. Rzucił telefonem o ścianę i usiadł na ziemi. Wstrząsnęły nim dreszcze smutku i gniewu. Gwałtownie wstał że aż zakręcił mu się w głowie. W głowie w której miał wielki bałagan. Bo za kilka dni chciał sie jej oświadczyć. Poszedl szybkim krokiem na korytarz. Chwycił kurtke i kluczyki. Trzasnął drzwiami od domu. Nawet nie spojrzał czy są zamknięte. Zbiegł szybko na dół. Otworzył swoje volvo i od razu odpalił. Jechał szybko.... za szybko jak na teren zabudowany. Na szczęście nie spotkal podrodze policji. Podjechał pod mały zielony domek. Nic nadzwyczajnego. Wyszedł z auta. Nawet nie zgasił silnika. Otworzyl bramkę i drewniane drzwi. Wszedł do kuchni. Tak jak myślał Sandra byla sama w domu i właśnie przygotowywała obiad. Wyraz twarzy miała.... tajemniczo smutny.
-SANDRA! - blondynka podskoczyła i wpuściła nóż na ziemie.
-Oscar. Co ty tu ro..
-zamknij sie do cholery jasnej!  Jak mogłaś do tego dopuścić!  Myślałem że ją chronisz razem ze mną. Myślałem że mogę ci zaufać.
- to nie tak!  Oni by mnie zabili!  Ja na prawde nie chciałam.
-tak?  Dlatego z zimną krwią strzelilaś jej w głowę i zwiałaś z kasą? ! Tak ja wiem jaki był plan. Znałem go bardzo dobrze.
- to nie ja!  Ja bym nie potrafiła!
-kłamiesz!- wrzasnął  i chwycił ją za nadgarstki.
- zdradziłaś ją!  I dla tego ona nie żyje!  Czy ty wiesz co zrobilaś. Jak moglaś do niej strzelić!
-ja nie strzeliłam!
-ta jasne... uważaj że ci uwierze. Gdzie masz forsę!
- nie mam!  To nie ja byłam na ulicy. To nie ja zabrałam kasę to nie ja w nią strzeliłam!
-czemu ciągle kłamiesz!  To nie przywróci jej życia! - wrzasnął i odepchnął ją mocno. Przerażona dziewczyna spadała. Nie wiedziała jak i na co upadnie. Wszystko działo sie tak szybko. Słyszała krzyk mezczyzny. Chyba Oscara ale  to nie był taki krzyk jak wtedy. Nie był oskarżycielski tylko przerażony. Potem uslyszala kilka strzałów. I wielki ból głowy. Walnęła głową o kant szfy. Zasnął.... i się już nie obudziła.... ale przyczyną jej śmierci nie było uderzenie w głowę. Powodem jej śmierci były dwa strzały. W głowę i serce. Po kilku minutach w małym zielonym domku nastała cisza przerywana szlochem. Kobieta siedziała z pistoletem w rękach przy ciałach swoich przyjaciół..... ale czy może ich nazywać swoimi przyjaciółmi skoro zrobiła im sie taką krzywdę?  Ciągle szeptała "przepraszam kocham was" po 15 minutach zadzwonil telefon Sandry. Dzwonil jakis nieznany numer. Zabójczyni wstała z podłogi,  schowała broń do swojego czarno-niebieskiego plecaka i wyszła z domku. Zamknęła drzwi i bramkę i poszła do swojego auta.
~*~*~*~*~*~
Oto druga czesc miniaturki kryminalnej. Pierwsza nazywała sie reklamówka. Mam nadzieję że się podoba
Planuje w tym tygodniu dodac rozdział opowiadania głównego
A tym czasem dobranoc :)