wtorek, 8 listopada 2016

Cud na końcu drogi

Cud na końcu drogi
Mimo, że słońce dopiero wstaje, Tony już od dawna jest na nogach. Przerażenie jakie czuł jeszcze dobę temu zastąpił smutek i nostalgia. Na stole obok pudełek pełnych cennych rzeczy jakie posiadał leży wymówienie i parę umów. Tak. Stracił pracę. Do tego stare długi dały o sobie znać. A raczej osoby, u których je zaciągnął. Za parę godzin to wszystko zniknie. Zostanie tylko wspomnieniem, które może wydawać się pięknym snem. Wszystko co miał właśnie stracił. Pracę, samochód, apartament. Przynajmniej nikomu już nie jest nic dłużny. Ale co teraz ma zrobić? Wieczorem ma się wynieść z mieszkania. I gdzie się później podzieje dopóki nie przyjdzie ostatnia wypłata? Wszyscy już wiedzą. Stefan już szykuje pokój u siebie w domu. Przelot samolotem ma zarezerwowany dopiero na za tydzień. Całkowity brak pomysłu na dalsze życie zamyka mu usta, zawęża horyzonty. Wstyd nie pozwoli mu wrócić na rynek. Czuje się upokorzony. A chciał dobrze. Nigdy więcej nie będzie przedstawicielem żadnej firmy. Nie ma na to siły. Tyle ile teraz przeszedł przekracza wszelkie wyobrażenia, ale z drugiej strony kochał to co robił. Czas przeszły jest tu całkowicie wskazany.
Zrezygnowany usiadł w miękkiej sofie i zamknął oczy. Po kilku sekundach uchylił lekko powieki i ujrzał budzący się dzień. Na niebie powoli rozbłyskiwały pierwsze promieni słońca. Granat nocy stopniowo zamieniał się w róże, fiolety i pomarańcze. Gdzieniegdzie puchate, białe chmurki leniwie przesuwały się we wszystkie strony zasłaniając wyblakły już księżyc i tworząc różne kształty. Jakże piękne jest niebo o tej porze dnia.
-Będzie mi tego brakowało- mruknął pod nosem i wziął się za dalsze pakowanie.
***
Od dłuższego czasu wiedziała, że z jej sercem jest coś nie tak. Ale za każdym razem odkładała wizytę u lekarza na później. Wreszcie jakieś trzy tygodnie temu, za namową siostry poszła na sesję różnych dziwnych badań. Dziś jest dzień wizyty z jej osobistym kardiologiem. Lauren nie ma pojęcia czego się spodziewać. Od godziny siedzi w poczekalni drogiej, prywatnej przychodni Samuela Treftz’a.
-Lauren Richis. – kobieta została wyrwana z zamyślenia swoim nazwiskiem.
Gabinet, do którego weszła okazał się małym pokoikiem z wielkim oknem, biurkiem i kilkoma regałami zawalonymi książkami.
- Pani Richis. Może się czegoś pani napije? – zaproponował na wstępie młody lekarz siedząc tyłem i wyglądając za okno.
-Nie dziękuję.- odpowiedziała grzecznie i usiadła na krześle po przeciwnej stronie biurka doktora Briana.
-Dobrze. To znaczy nie dobrze. Lauren. Mogę nie owijać w bawełnę? Znamy się parę lat i wiedz, że możesz mi ufać. Tylko błagam, nie rób głupstw. – po tych słowach odwrócił się przodem i ujrzał zdezorientowaną twarz blondynki. Po takim wstępie do rozmowy serce zaczęło jej mocniej bić, poczuła suchość w gardle, a całe ciało zesztywniało jakby było z betonu. Mimo to cudem odpowiedziała
-Postaram się. – jej głos był cichy, dziwnie przytłumiony i roztrzęsiony z nadmiaru emocji. Doktor Brian chwycił ją za rękę i spojrzał z bólem w jej zielone oczy.
-Lauren… Przykro mi ale został ci około miesiąc życia. – mężczyzna oczekując jakiejś reakcji patrzył na nią i zastanawiał się jakie piekło właśnie przechodzi jego pacjentka. Jednak nawet nie wie jak bardzo się myli. Nastała głucha i lekko krępująca cisza. Kobieta puściła rękę doktora i najzwyklej w świecie zaczęła się śmiać.
-Dobry dowcip. Już prawie się nabrałam. Jesteś naprawdę dobrym aktorem. A tak naprawdę co jest z moim sercem? Mam arytmię? Może za wysokie ciśnienie? Mam zażywać jakieś leki? A może to po prostu ze stresu? Brian. Powiedz coś!- przerwała widząc, że doktor wcale się nie śmieje. Opanowała się i natychmiastowo spoważniała. – Ty nie żartujesz.
-Lauren… my nie możemy już nic zrobić. Tak mi przykro.
-Ale, ale, ale… ja mam dopiero 26 lat. To nie… nie może… nie może być prawda. Nie może. Całe życie przede mną. Ja nie … O mój Boże! Nie…- Ze strachu i szoku zaczęła się jąkać, a po chwili wybuchła płaczem. Brian wstał i objął ją. Trwali tak przez dobre 20 minut póki Lauren lekko się nie uspokoiła. W głowie miała plątaninę myśli ale jedna z mich górowała nad wszystkimi: „Masz miesiąc życia”.
-Chodź. Stecy zrobi Ci herbaty. – powiedział lekaż i pomógł wstać ciągle trzęsącej się pacjentce. Na korytarzu siedziało parę osób, ale udawali, że cała ta sytuacja ich nie obchodzi. Brian otworzył drzwi od kolejnego pomieszczenia i zawołał kogoś. Do Lauren nic nie dochodziło. Wiedziała tylko, że ktoś ją trzyma i gdzieś prowadzi. Nic nie widziała, a może po prostu tak jej się zdawało. Słyszała tylko głośne i w ogóle nie rytmiczne pukanie własnego serca. Serca, które wszystko zepsuło. Nagle przeszył ją dreszcz i zasnęła. Zemdlała.
***
Było już ciemno gdy Tony wychodził ze swojego starego mieszkania z dwoma walizami na kółkach. Miał tu wszystko co mu zostało. Wszystko co potrzebuje do przeżycia. Idąc w kierunku centrum rozmyślał o powrocie w rodzinne strony do Polski. Ostatni raz był tam 8 lat temu. Jednak dalej pamiętał rodzinny Kraków. Nigdy nie myślał, że wróci tam tak szybko. Jednak najwidoczniej tak miało być. Spotka się z rodziną, w końcu nie będzie sam. Tony nagle stanął na środku zatłoczonego chodnika i zrozumiał, że nie ma dokąd iść. Nie ma gdzie spać. Za resztkę zaoszczędzonych pieniędzy będzie musiał wynająć jak najtańszy hotel. Nie będzie łatwo. I tak pogrążony we własnych myślach zaczął przechodzić przez ulicę nie rozglądając się. Pisk opon, odgłos gwałtownego hamowania i klakson nadjeżdżającego auta sprawiły, że zamarł na środku jezdni jakby skamieniały mu nogi. „To koniec!” Przerażony spojrzał prosto w twarz nadjeżdżającego kierowcy i jakby zapomniał o całym bożym świecie. Auto zatrzymało się o parę milimetrów od niego.
***
Gdy Lauren się obudziła było grubo po 16:00. Następnie długa rozmowa z lekarzem, która nie wpłynęła pozytywnie na samopoczucie kobiety. I tak jakoś się stało, że z wracała do domu w okolicach godzin 19:00. Było już ciemno. Lauren zapaliła silnik i oparła głowę o kierownicę swojego Audi. Blondynka nie chciała myśleć, nie chciała płakać, ani okazywać jakichkolwiek emocji, ale nie potrafiła powstrzymać łez. Przed oczami widziała twarz smutnego lekarza, który nieudolnie próbował ją pocieszyć. Ciągle płacząc Lauren wyjechała na ulicę i nie zwracając uwagi na ograniczenia prędkości pojechała w kierunku domu. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swojej własnej sypialni, we własnym łóżku gdzie będzie mogła spokojnie się wypłakać w poduszkę, spokojnie przemyśleć każde słowo doktora Briana. Kobieta niby to od niechcenia spojrzała uważniej na jezdnię i zaczęła krzyczeć. Kilkadziesiąt metrów dalej stał jakiś człowiek. Nie wie dlaczego nie zaczął uciekać. Lauren wcisnęła z całych sił hamulec, a szarpnięcie spowodowało, że butelka z wodą, która leżała obok na fotelu, wyleciała w powietrze rozbijając przednią szybę i lecąc naprzód z siłą pocisku. Gdy jej samochód nieubłaganie zbliżał się do nieznajomego zamknęła oczy i zaczęła w duszy prosić Boga aby auto zdążyło się zatrzymać. I nagle stop. Pisk ustał, auto stanęło. Lauren dalej nie otwierając oczu puściła kierownicę i chwyciła się za głowę. Z jej piersi wydarł się głuchy i pojedynczy szloch. „Co jeszcze dziś się stanie źle!” Zawołała w myślach. O mało co nie zabiła tego człowieka. Wzięła kilka głębokich oddechów i powoli otworzyła drzwi samochodu. Facet stał tam gdzie jeszcze chwilę temu. Nie ruszył się ani o centymetr.
-Wszystko w porządku?- zapytała niepewnie. On tylko patrzył się na nią.- Ja bardzo przepraszam. Nic panu nie jest?
-Nie… Nie to ja przepraszam. Nie wiem co się stało. Dlaczego ja wszedłem na środek ulicy?! Ale ja jestem głupi. Mogłem spowodować wypadek. Bardzo przepraszam. Ja już pójdę…- mężczyzna wziął do ręki dwie walizki i zaczął iść w kierunku chodnika.
-Stój! To moja wina. Byłam zdekoncentrowana… mogłam cię wcześniej zobaczyć.- Lauren spojrzała na jego walizki- podwieźć Cię gdzieś? Przynajmniej tyle będę mogła zrobić żeby przeprosić.
-W sumie to potrzebuje jakiegoś taniego noclegu i szukam hotelu.
-Jest już późno. Może chcesz na tę jedną noc zatrzymać się u mnie? – tuż po chwili jak to powiedziała ugryzła się w język… Poczuła uderzenie ciepła na policzkach. „po co ja to powiedziałam!” zganiła siebie w myślach.
-Jeżeli nie stanowiłoby to jakiegoś problemu…
-No.. nie. To.. no… zapraszam?- powiedziała niepewnie wskazując na samochód z dziurą w przedniej szybie. Facet wrzucił walizki do bagażnika i sam usiadł z tyłu.
***
Jadąc w kierunku jej mieszkania panowała głucha cisza. Nie miał odwagi nawet spojrzeć w lusterku na jej oczy. Wstyd, zażenowanie i niepewność. To w tym momencie czuł Tony wychodząc z samochodu jasnowłosej. Zatrzymali się przed wysokim, szklanym budynkiem.
-20 piętro. – powiedziała podając mu jego walizki.- Tak w ogóle to jestem Lauren Richis.
-Tony Brown. – odpowiedział i wszedł do środka mijając elegancko ubranego portiera. Wszystko zdawało mu się tak znajome. Jeszcze kilka dni temu sam mógłby powiedzieć, że jest właścicielem takiego budynku. Stojąc w windzie w końcu spojrzał na Lauren. Była to niewysoka i szczupła blondynka o zielonych oczach.
-Co się tak patrzysz? – spytała lekko się czerwieniąc. Kilka lekkich zmarszczek pojawiło się na jej czole. Tony miał wrażenie jakby coś ją zdenerwowało.
-Tak po prostu. Przepraszam jeśli cię uraziłem. – stwierdził i odwrócił wzrok.
Szklana winda zatrzymała się na 20 piętrze. Pomieszczenie, w którym znalazł się Tony było duże, w nowoczesnym stylu ale puste.
-Mieszkasz sama? – spytał ponownie spoglądając w jej stronę.
-Tak. – westchnęła- Chodź. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Za jakiś czas przyślę do ciebie Marthe z kolacją.
-Nie. Dziękuje. Nie jestem głodny.- stwierdził idąc za Lauren prosto w stronę wielkich dwuskrzydłowych drzwi. Blondynka otworzyła je i spojrzała mu w oczy.
-Dobrze. To… miłej nocy. Jutro rano mój kierowca odwiezie cię tam gdzie będziesz chciał. Dobranoc.- powiedziała i odeszła nie czekając na odpowiedź.
Zmęczony całym dniem Tony rzucił się na wielkie łoże i zasnął. Jednak po kilku godzinach obudził go jakiś dźwięk. Tak cichy, że mogłoby mu się zdawać, że słyszy go jedynie w swojej głowie. Mimo wszystko wstał i wyszedł z wielkiej sypialni. W salonie było ciemno. Jedynym źródłem światła były wielki księżyc. Tony zaczął słuchać. Dźwięk dochodził zza najbliższych drzwi. Były one stosunkowo mniejsze od tych z jego sypialni. Po cichu podszedł do nich i lekko nacisnął klamkę. W momencie gdy drzwi się otworzyły Tony od razu rozpoznał dźwięk. To płacz. Przestraszony już chciał się wycofać, ale coś mu nie pozwalało. Zajrzał do środka i zobaczył Lauren zwiniętą w kłębek z czerwonymi oczami od płaczu i z mokrą poduszką od łez. Teraz już się nie wahał. Szybko podszedł do niej i przykrył kocem leżącym obok. Następnie chciał położyć się obok niej i uspokoić, ale ona natychmiast przestała płakać. Mimo, że dalej przeszywały ją dreszcze i do oczu nadal napływały łzy, spojrzała na niego.
-Idź sobie. – powiedziała zachrypniętym głosem. –Zostaw mnie w spokoju. Proszę.- Zaskoczony cofnął się o dwa kroki w tył i spojrzał w jej oczy. Były pełne bólu i strachu. Co się stało? Lauren znowu wybuchła płaczem i zakryła głowę kocem. Zbity z tropu Tony wyszedł zamykając za sobą drzwi. Wrócił do swojego pokoju, jednak teraz tak szybko nie zasnął.
***
-Pani Richis! Mamy wywiad z Morisonem jak pani prosiła. – powiedział Zac wchodząc do jej gabinetu i kładąc na biurku plik kartek. – przejrzy pani to zanim trafi do gazety?
-Tak. Zaraz spojrzę. Zawołaj tu Shai dobrze? – spytała i upiła łyk świeżo zaparzonej kawy. Zac wyszedł i Lauren została sama. Spojrzała na zegarek. Dochodziła 13. Po chwili do pomieszczenia weszła ciemnoskóra i uśmiechnięta kobieta.
-Wzywała mnie pani?
-Tak. Przełóż spotkanie z Colinem o godzinę później i zadzwoń po mojego szofera. Ma być przed budynkiem za 5 minut.
Lauren uśmiechnęła się do siebie i zamknęła laptop. Pozbierała dokumenty do szuflady, przekręciła kluczyk, zabrała torebkę i wyszła. Na zewnątrz było dość zimno ale to jej nie przeszkadzało. Chwilę później pojawiło się czarne audi, z którego wyszedł Tom.
-Dzień dobry Pani. Przepraszam, że musiała pani czekać.
-W porządku. Do GreenTee proszę. – uśmiechnęła się i wsiadła do samochodu.
Podróż nie trwała długo. Po jakichś 10 minutach byli na miejscu. Lauren od razu zobaczyła swoją przyjaciółkę Amy stojącą przed kawiarnią.
-Hej! Dawno się nie widziałyśmy. – Uścisnęły się na powitanie i weszły razem do środka.
Usiadły przy stoliku obok okna i zamówiły coś do jedzenia i filiżankę zielonej herbaty.
-Co się stało, że zażądałaś tak pilnego spotkania? – powiedziała Amy półżartem półserio.
-Potrzebuję twojej rady.
-Zamieniam się w słuch.
-Co byś zrobiła, gdybyś poznała pewnego faceta… nie przerywaj – powiedziała widząc, że przyjaciółka już otwierała usta by wtrącić jakiś niepotrzebny komentarz.- To znaczy… co byś zrobiła gdybyś prawie spowodowała wypadek i w ramach przeprosin zaprosiła nieznajomego do domu i co byś zrobiła gdyby on zobaczył coś, czego nie chciałaś żeby widział i jeśli chciałabyś żeby został i….- Blondynka na chwilę przestała mówić i wbiła wzrok w splecione dłonie.- Nie. Zapomnij. Co ja w ogóle plotę za brednie- Lauren czuła, że robi się coraz bardziej czerwona.
-Spokojnie. Czekaj. Od początku. Co się stało?- zapytała zagubiona Amy. No i Lauren zaczęła jej opowiadać o tym jak to się stało, że poznała Tony’ego. Oczywiście nie wspomniała, że umiera.
-No i ja nie wiem co z nim zrobić. – podsumowała swoją wypowiedź.
-Powiedz, żeby sobie poszedł.
-Ale, ja go prawie przejechałam.
-I co z tego? Nie przejechałaś go, pozwoliłaś mu spać u siebie. Nie jesteś mu nic winna.
-Ale…
-Nie ma „ale”… zdaje mi się, że szukasz wymówek, żeby tylko nie wyrzucać go z domu.
-Nie prawda!- oburzyła się.
-Poza tym… nie wiesz czy już sobie nie pojechał. Pewnie nigdy już go nie zobaczysz. Problem z głowy.
-Nigdy?- wyrwało się Lauren zanim ugryzła się w język.
-Komuś tu zależy na nieznajomym- powiedziała Amy z uśmiechem na twarzy. – Przynajmniej jest przystojny?- Spytała się śmiejąc.
-Co ty w ogóle mówisz? Nie wiem czy jest przystojny. Nie obchodzi mnie to. – oburzyła się poprawiając rękaw kurtki. Miała wrażenie jakby przyjaciółka widziała wszystkie jej myśli.
-Dobra… Nie chcesz mówić to nie. Prędzej czy później i tak go poznam.
***
Parę godzin później, Lauren podjeżdżając pod Crystals Tower, zauważyła grupę ludzi stojących przed drzwiami. Po chwili błysnęło parę fleszy.
-Co się tu dzieje? –Spytała zaskoczona kierowcę.
-Paparazi. Chcą znać więcej szczegółów dotyczących wczorajszego wypadku.
-Jakim cudem to trafiło do mediów?!
-Przykro mi ale nie mam pojęcia.
Lauren znalazła ciemne okulary w bocznej kieszeni samochodu i włożyła je na oczy. Wysiadając rozbłysło milion fleszy aparatów, a przy schodach stały dwie kamery i kilku ludzi z mikrofonami. Lekko zdenerwowana przeszła obok kamer i stanęła na czubku schodów.
-Jak się pani czuje?
-Nic mi nie jest. Wczoraj nie doszło do żadnego wypadku. Wszyscy żyją.- spróbowała mówić beztroskim tonem głosu. Nie jest pewna czy jej to wyszło.
-Co tak właściwie się stało?
-Ktoś stał na środku drogi. Po prostu go nie zauważyłam.
-Kim jest mężczyzna, który po wypadku wsiadł do pani samochodu? – To pytanie spowodowało, że przez chwilę nie potrafiła nic powiedzieć. Skąd oni to wszystko wiedzą?! Lauren zastanawiała się czy powiedzieć jak bardzo jej przykro, że prawie zabiła tego człowieka czy nie lepiej udawać, że nic to dla niej nie znaczyło. Że nic się nie stało. Jakby na to spojrzeć… lepiej nie wzbudzać podejrzeń i nie tworzyć niepotrzebnych możliwości do stworzenia nowych plotek.
-Nikim. To nikt ważny. Tylko ten idiota, który stał na ulicy i prawie spowodował wypadek.
-Skoro nikt ważny, to dlaczego pani wzięła go do siebie?
-A co was to obchodzi kogo biorę do siebie?- te pytania coraz bardziej ją denerwowały.
-Ale mogła Pani go zostawić. Co panią skłoniło do wzięcia go ze sobą?
-Nie wiem. Litość? Nawet nie wiem czy chciałam go zabrać ze sobą. – kłamstwa. Coraz więcej kłamstw. Lauren źle się czuła, że tak powiedziała o Tonym. Wcale nie chciała tego mówić. Co on sobie pomyśli jeśli to zobaczy? Ze jest nieczuła i pusta.
-Spędził u pani noc. Kolejną również? To jakiś bezdomny?- tego było już za wiele!
- Czy ktoś tu z obecnych mnie śledzi?! To niedorzeczne. Czy ja nie mam prawa do chociaż odrobiny prywatności! – wybuchła i nagle poczuła, że robi jej się słabo. Dopiero teraz usłyszała jak szybko i nierówno bije jej serce. Powoli przed oczami pojawiały jej się mroczki, a w uszach słyszała tylko wysoki pisk. Potem straciła czucie w nogach i pewnie by upadła na ziemię gdyby nie portier, który stał obok. Chwycił ją w pasie i wprowadził do budynku. W windzie musiała siedzieć. Była na skraju świadomości. Nie potrafiła o niczym innym myśleć niż o tym by oddychać. Drzwi otworzyły się i portier już nie prowadził Lauren tylko wziął ją na ręce i zaniósł do jej sypialni. Położył ją na łóżku i otworzył okno.
-Co się dzieje?! –zawołał jakiś głos. Skądś go znała, ale nie potrafiła sobie przypomnieć. Zaczynała wpadać w coraz większą panikę. Dlaczego tak się stało? Czy już umiera?
-Pani Richis nagle straciła przytomność. Powinna zaraz się obudzić.
-Na pewno? Nie trzeba zadzwonić po pogotowie? – zaczął zastanawiać się zmartwiony głos, który coś jej przypominał.
-Spokojnie. Może pan z nią tu posiedzieć i poczekać aż się obudzi.
Oddech powoli się uspakajał, a serce wracało do swojego starego nierównego rytmu. Nagle jasny błysk światła przykuł uwagę Lauren. Otworzyła oczy. Okazało się, że to tylko błysk zachodzącego słońca. Uniosła głowę i zobaczyła obok siebie Tony’ego Browna.
-Ty.- powiedziała. To jego zatroskany głos słyszała chwilę temu.
-Jak się czujesz? – spytał. Lekko uniósł rękę, ale potem jakby się rozmyślił i opuścił ją z powrotem na swoje kolano.
-Lepiej. Co ty tu robisz? – spytała kaszląc.
-No… właśnie chciałem o tym z tobą porozmawiać jak wrócisz z pracy. Ale może najpierw coś zjesz? Pani Martha ugotowała pyszne spaghetti.
-Skąd znasz Marthe?- spytała zaskoczona.
-Spędziłem cały dzień z nią pomagając w wypełnianiu jej obowiązków.
-Dlaczego nie wyjechałeś?
-Nie chciałem tak bez pożegnania i podziękowania Ci. Ale jeśli bardzo ci przeszkadzam to wybacz. Mogę już iść. W sumie masz rację. Po co ja tu mam być. Jestem tylko idiotą, który prawie spowodował wypadek.
-Przestań tak mówić.
-Dlaczego? Taka jest prawda.- zaczął wstawać, ale Lauren chwyciła jego dłoń. Zaskoczony spojrzał na nią, a ona odwróciła twarz w inną stronę i szybko puściła jego rękę.
-Zostaniesz jeszcze jedną noc? – spytała najciszej jak potrafiła. Nie zastanawiała się nad tym co mówiła. Wiedziała, że nie chce być sama. Powoli zaczynała sobie przypominać słowa Amy. To prawda. Musi przyznać, że nie chce by Tony wyjeżdżał.
***
Minął tydzień odkąd Lauren poznała Tony’ego. Tego wieczoru mieli wybrać się razem na kolacje dobroczynną gdzie blondynka miała wręczać dzieciom nagrody przyznane w jakimś konkursie. Do Crystal Tower przyjechała Amy i pomagała w przygotowaniach. Przy okazji poznała Tony’ego.
-Wydaje się całkiem miły. – stwierdziła Amy wchodząc do garderoby. Gdy spojrzała na Lauren nie wierzyła własnym oczom. – Rany! Wyglądasz pięknie. Jak cię zobaczy to oszaleje.
-Kto?- spytała zakłopotana.
-Twój przyjaciel. – odpowiedziała konspiracyjnym szeptem.
-To nie jest mój przyjaciel.
-Chłopak? Jesteście już razem? – ucieszyła się szatynka.
-Nie! – oburzyła się Lauren, a na jej policzki wkradł się rumieniec. – On jest tylko moim gościem. Za kilka dni ma samolot do Polski.
-Taak… I ciebie w ogóle to nie obchodzi? Nie wierze ci. Lauren! Przejrzyj na oczy! On ci się podoba. Kto normalny pozwala obcemu spać u siebie.
-Ja. – odpowiedziała i wyszła z pomieszczenia. Na korytarzu czekał Tony ubrany w czarny garnitur. Był przystojny. Ale to tylko gość. Za kilka dni wyjeżdża. Nikt inny. Tylko gość. Tak próbowała siebie do tego przekonać.
***
Któregoś ranka Tony siedział w kuchni pijąc kawę i czytając gazetę. Drzwi od jej sypialni otworzyły się i wyszła ona. Miała na sobie piękną błękitną sukienkę.
-Dzień dobry. –przywitała go z uśmiechem.
-Cześć. Kawy? –spytał wstając.
-Tak. Chętnie.- uśmiechnęła się i usiadła na krześle obok. Tony wyciągnął filiżankę z szafki i nalał świeżej kawy.
-Słuchaj… Odmówiłem bilet na samolot. – powiedział siadając obok.
-Jak to? – zdziwiła się. Spojrzał na Lauren i zobaczył jak na czole pojawia się maleńka zmarszczka.
-Stwierdziłem, że może spędzimy trochę czasu razem… wiesz… to znaczy… pomyślałem, że świetnie by było lepiej cię poznać. – Tony przestał mówić i z napięciem czekał na jej odpowiedź. Może się mylił i Lauren wcale go nie lubi i wolałaby żeby wyjechał jak najszybciej.
-Oczywiście jeśli nie chcesz to mogę je zarezerwować z powrotem.
-Cii- uciszyła go. Tony nie miał pojęcia o czym ona może teraz myśleć. Po chwili odpowiedziała- Nie mam pojęcia co powiedzieć.- mówiąc to zaczęła nerwowo bawić się brzegiem sukienki. Patrzyła się w podłogę.
-Czyli zgadzasz się żebym został?- spytał uśmiechając się. Spróbował jakoś rozładować napiętą atmosferę. Poczuł jak ręce zaczynają mu się pocić, a serce przyspiesza.
-Tak.- powiedziała niepewnie. Spojrzała na niego po czym natychmiast spuściła głowę w dół. Tony chwycił ręką jej brodę i podniósł tak, że patrzyli sobie w oczy. Uśmiechnął się do niej i dotknął jej dłoni. Siedzieli tak i patrzyli się na siebie, a ich twarze powoli zbliżały się do siebie, gdy nagle do kuchni wszedł Tom.
-Pani Richis, samochód już czeka.- powiedział, a Lauren i Tony odskoczyli od siebie jakby przyłapano ich na czymś czego im nie było wolno.
-Dziękuję Tom. – powiedziała blondynka głośno nabierając powietrza. – Zaraz przyjdę.- stwierdziła i weszła do sypialni. Po kilku sekundach pojawiła się z powrotem z czarną torebką.
-Wrócę tak jak zwykle.- stwierdziła i unikając kontaktu wzrokowego weszła do windy. Gdy drzwi zamknęły się za nią Tony zamknął oczy i uśmiechnął się do siebie.
***
I tak, Tony mieszkał u Lauren przez kolejne dwa tygodnie. Co wieczór zabierał ją na spacery, kolacje, spotykali się z Amy albo siedzieli w domu i rozmawiali o wszystkim. Po prostu mile spędzali czas. Lauren była szczęśliwa, mimo nieubłagalnie zbliżającej się śmierci. Nawet o tym nie myślała. Ale nie myślała również, że się zakocha. W końcu sobie to uświadomiła, ale nie była na tyle odważna by mu o tym powiedzieć. On też jej tego jeszcze nie powiedział, choć próbował parę razy. Brzmi jak banalna historia miłosna, która zbliża się ku szczęśliwemu końcowi, jednak pojawił się jeden dzień, który zachwiał równowagę. Zmącił spokój, zasiał ziarno niepokoju.
Tony siedział w kuchni i kończył właśnie jeść lunch gdy w telewizji poruszona reporterka zaczęła mówić o Lauren Richi, redaktor naczelnej miesięcznika „Class&Style”. Zaskoczony mężczyzna zgłośnił telewizor.
-Jesteśmy właśnie przed miejskim szpitalem gdzie przed chwilą przywieziono Lauren Richi, redaktor naczelną znanego w całych Stanach miesięcznika „Class &Style”. Na jednym ze spotkaniu doszło do zasłabnięcia. Kobieta nie budziła się przez ponad 5 minut więc wezwano pogotowie. Nie wiemy z jakiej przyczyny doszło do zasłabnięcia. Jak wiemy to nie pierwszy raz gdy pani Richi mdleje. Co jest przyczyną tych zasłabnięć? Być może wypadek jaki miała kilka tygodni temu? Przypomnijmy co Lauren Richi mówiła o wypadku.
Obraz reporterki zniknął. Na ekranie pokazała się Lauren stojąca przed Crystals Tower.
-Jak się pani czuje?
-Nic mi nie jest. Wczoraj nie doszło do żadnego wypadku. Wszyscy żyją.
-Co tak właściwie się stało?
-Ktoś stał na środku drogi. Po prostu go nie zauważyłam.
- Kim jest mężczyzna, który po wypadku wsiadł do pani samochodu?
-Nikim. To nikt ważny. Tylko ten idiota, który stał na ulicy i prawie spowodował wypadek.
-Skoro nikt ważny, to dlaczego pani wzięła go do siebie?
-A co was to obchodzi kogo biorę do siebie?
- Ale mogła Pani go zostawić. Co panią skłoniło do wzięcia go ze sobą?
-Nie wiem. Litość? Nawet nie wiem czy chciałam go zabrać ze sobą.”
-Na oficjalnej stronie Lauren Richi na facebooku pojawiają się oskarżenia tajemniczego mężczyzny, o którym nikt nic nie wie. Dlaczego tego dnia stał na środku ulicy? Kim jest dla Lauren? Czy przez niego jej stan zdrowia się pogorszył? Wrócimy do tego tematu jak tylko będziemy mieli więcej informacji. Dla telewizji TVInfo Merry Stan.
-Idiota. Litość. Nikt ważny.- wyszeptał.
Tony nie wiedział co myśleć. Był w szoku. Po pierwsze, bo jego ukochana jest w szpitalu, po drugie… właśnie pękło mu serce. Nie rozumiał, jak po tym wszystkim ona mogła tak powiedzieć. To nie trzymało się kupy. To tak jakby wszystko co teraz przeżyli było zmyślone. Może mu się tylko zdawało, że cokolwiek ich łączy? Może w jej oczach nie widział miłości tylko litość. Litość nad biednym idiotą, który stracił pracę bo został wrobiony. Litość nad facetem, który nie ma się gdzie podziać. Tony w tym momencie nie myślał. Poszedł do sypialni i zaczął wrzucać do torby wszystkie swoje ubrania. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Zalała go fala wspomnień. Tutaj spał pierwszy raz po wypadku, którego nie było. Lauren wtedy płakała. Dalej nie dowiedział się z jakiego powodu. Może jakby przypomniał to sobie godzinę temu to by go to interesowało, ale teraz już nie. Czuł się zraniony, oszukany, upokorzony. Ostatni raz spojrzał na mieszkanie, w którym spędził ostatnie tygodnie. Nie chciał opuszczać tego miejsca, nie chciał opuszać Lauren. Ale nie widział sensu by dalej to ciągnąć. Zszedł po schodach, na dole zamówił taksówkę i po kilku minutach już jechał na lotnisko.
***
Pikanie maszyn. Nierytmiczne jak jej serce. Gdzie ona jest? Powoli uchyliła powieki. Białe ściany. Wielkie okno i metalowe łóżka. Coś jest nie tak. Lauren podniosła głowę i rozejrzała się wokół. Ku jej zaskoczeniu znajdowała się w szpitalu.
-O Boże! Dziecko! Już myślałam, że nigdy się nie obudzisz!- zawołał znany głos. Do sali weszli jej rodzice z siostrą.
-Co się stało?- spytała ciągle skołowana i lekko otumaniona lekami.
-Zasłabłaś w pracy i nie budziłaś się. Przywieziono cię tutaj. Spałaś przez godzinę. Tak bardzo się bałam!
-Jest Tony?
-Tony? Jaki Tony?- spytała jej starsza siostra Sara.
-Nikt nie zadzwonił do niego?! To on nic nie wie. Mogę telefon? – spytała Lauren, a maszyny zaczęły szybciej pikać.
-Lau. Spokojnie. Oddychaj. Nie możesz się denerwować. –tata pogładził ją po włosach.
-Muszę wam wszystkim coś powiedzieć. Ja… jestem chora. Bardzo poważnie.
-To znaczy? – spytała mama.
-Ja umrę mamo. I całkiem możliwe, że za niedługo.
-Przestań sobie żartować.
-Ja nie żartuje. Przepraszam. Nie chciałam żebyście patrzyli na mnie inaczej przez ostatni czas mojego życia. To był dobry czas. Zwłaszcza dzięki Tony’emu. Dlatego teraz chcę aby ktoś przekazał mu, że jestem w szpitalu. – Oni patrzyli na nią z niedowierzaniem. Mama wybuchła płaczem i wyszła, tata za nią, a Sara mimo, że zaczęła płakać usiadła obok siostry i chwyciła ją za rękę.
-Wszystko będzie dobrze. Pamiętaj. Wszystko będzie okay.- szeptała.
-Wiem. –szepnęła ze smutnym uśmiechem na ustach, myśląc, że za jakąś chwilę zjawi się Tony i wtedy naprawdę będzie wszystko dobrze i na swoim miejscu.
***
Szum na lotnisku nie przeszkodził Tony’emu wyczuć wibracji swojego telefonu. Spojrzał na wyświetlacz, który pokazywał znajomą twarz kobiety, z którą nie ma ochoty mieć nic wspólnego. Mimo uczuć jakie do niej żywi. Z bólem serca schował telefon do kieszeni i ruszył w kierunku bramek na lotnisku.
***
Wiadomość, że jej ukochany wyjechał nie zostawiając żadnej wiadomości dokąd, gdzie i na ile spowodowała, że Lauren wpadła w depresje. Płakała, mało jadła, nie chciała z nikim rozmawiać. Za każdym razem kiedy jej telefon dzwonił z nadzieją patrzyła na wyświetlacz i marzyła o tym by ujrzeć tam twarz ukochanego. Przez cały ten czas patrzyła za okno, albo przeglądała ich wspólne zdjęcia, wspominając chwile, w których czuła się szczęśliwa. Przypominała sobie każdą chwilę, kiedy miała ochotę go pocałować. Teraz każdy uśmiech ze wspomnień powodował, że dziura w jej sercu jaką pozostawił Tony wyjeżdżając powiększała się. Najgorsze było to, że nie miała pojęcia dlaczego. „Dlaczego?” To pytanie dręczyło ją najczęściej. Codziennie zasypiała i budziła się z nadzieją, że zobaczy go siedzącego obok. Mimo wszystko poczucie odrzucenia nie spowodowało pogorszeniu stanu zdrowia.
Tydzień później odbył się pogrzeb Lauren Richis. Było wiele osób. Jej bliskich, pracowników, czytelników. Ale nie było jego. Osoby, dzięki której jej ostatni miesiąc był cudowny i zarazem przez którego jej ostatni tydzień był koszmarem. Dzień przed śmiercią wyznała siostrze, że jest zakochana i jedynej rzeczy, której żałuje to tego, że to przyszło tak późno i że nie zdążyła mu o tym powiedzieć.
Tymczasem Tony, niczego nieświadomy, zaczynał wszystko od początku. Znalazł pracę w Polsce. Zamieszkał z bratem i odbudowywał zerwane kontakty z rodziną. Starał się zapomnieć o Lauren, jednak nie potrafił. Dlatego postanowił przynajmniej zadzwonić. Usłyszeć jej głos i przeprosić, że wyjechał tak bez pożegnania. Po kilku sygnałach w telefonie odezwał się jakiś słaby głos. Ale to nie była ona.
-Halo?
-Lauren? To ty? – spytał zaskoczony. W odpowiedzi usłyszał jak ktoś głośno wciąga powietrze.
-Cześć Tony. Nie jestem Lauren tylko Sara. Jej siostra.- odpowiedziała.
-Jest gdzieś obok ciebie? Muszę z nią porozmawiać. Przeprosić.- teraz zamiast odpowiedzi usłyszał jak dziewczyna zaczyna głośno szlochać.
-Lauren nie żyje.- powiedziała i rozłączyła się. Na początku nie zrozumiał co przed chwilą usłyszał. Po chwili otrzymał krótką wiadomość
Lauren nie żyje. Była chora.
Wczoraj odbył się pogrzeb.
Sara”
Tony z wrażenia oparł się o blat stołu. Zaparło mu dech w piersi i miał wrażenie, że się dusi. Przeszył go nieprzyjemny dreszcz, a w oczach stanęły łzy. W gardle poczuł wielką gulę. Nie był w stanie się ruszyć. Powoli uklęknął na ziemi. Schował twarz w dłoniach i bezgłośnie powtarzał jakieś słowa, całkowicie pozbawione sensu.
-Coś się stało? O matko! Antek! Dlaczego płaczesz? – to Stefan wszedł do kuchni. Antek… dawno nikt go nie nazywał jego polskim imieniem. A łzy.. tak jakoś same poleciały. Nie potrafił ich zatrzymać.
-Masz pieniądze?- spytał brata.- Muszę lecieć do Stanów. Rozumiesz? Muszę!
-Spokojnie. Najpierw powiedz co się stało.
Następnego dnia był już na lotnisku w Nowym Yorku. Łatwo złapał taksówkę i pojechał pod jej dom.
-Proszę poczekać – zwrócił się do kierowcy i wysiadł z samochodu. Na recepcji zastał tego samego portiera co za pierwszym razem. Mężczyzna spojrzał na Tony’ego i już miał coś powiedzieć, ale mu przerwał.
-Gdzie. –poleciała mu łza- Gdzie Lauren została pochowana? Wiem, że wiesz. Proszę powiedz mi.
-Na Time Stret. Tu niedaleko. Miło pana widzieć panie Brown.- Tony skinął głową na pożegnanie i wyszedł.
Cmentarz był prawie pusty. Po krótkiej chwili znalazł nagrobek z pięknie zdobionymi literami układającymi się w słowa „Tu spoczywa Lauren Richis.” Tony upadł na kolana i zaczął płakać. Gdy w miarę się uspokoił przemówił lekko zachrypniętym głosem.
-Spóźniłem się. Przepraszam, że odszedłem. Że cię zostawiłem. Miałaś racje. Jestem idiotą. Jak mogłem wyjechać. Przepraszam. Spóźniłem się. Już nigdy nie zobaczę twojej uśmiechniętej twarzy. Nie usłyszę twojego śmiechu, ani nigdy nie powiem ci jak bardzo cię kocham. Nigdy nie powiem ci jak się poczułem gdy pierwszy raz zobaczyłem twoją przerażoną twarz kiedy prawie spowodowałem wypadek. To był dzień gdy myślałem, że straciłem wszystko. Ale wiesz co Lauren? Tego samego dnia zyskałem coś o wiele ważniejszego. Ciebie.
Śpieszmy się kochać ludzi
Tak szybko odchodzą.”
~ks. Jan Twardowski



Ja to tu po prostu zostawię
Napisane dawno temu na jakiś tam konkurs
Nie wiem czy fajne... pozostawiam wam do oceny
Pozdrawiam
Lee

wtorek, 19 kwietnia 2016

10. A potem nastała ciemność

Aron spojrzał na mnie najpierw zaskoczony, ale potem uśmiechnął się i bez słowa wyjaśnienia przytulił mnie. "Kim jest Alexis!" powtórzyłam pytanie. "Spokojnie. Już mówię. Alexis... to był wspaniały chłopak. Gdy tylko zniknęłaś... on był jednym z nielicznych, którzy od razu ruszyli Ci na ratunek." odpowiedział, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. "Kiedy zniknęłam?" spytałam i tak jakoś nie mogłam nabrać powietrza. Chwyciłam Arona za ramię i powoli osunęłam się na ziemię. "Rosie? Wszystko w porządku? Rosie? Rosie! Co się dzieje!" wołał mnie, ale ja słyszałam go jak przez mgłę. Jestem zmęczona. Za dużo tego wszystkiego. Chcę odpocząć. "Rosie! Nie odchodź. Nie teraz? Tak nie powinno być. Czy ty umierasz?" spytał... płacz. Tak. Aron płakał. A ja? Jak samolubna istota chcę odpoczywać. "A...Aro..n" nie potrafiłam z siebie wykrztusić normalnego słowa. Coś się działo nie tak. Spróbowałam odchrząknąć... poczułam ból w gardle. "Co się kurwa dzieje!" zawołałam w myślach. Nagle poczułam jakby ktoś zgniatał mi mózg i zaczęłam wrzeszczeć. Ból był ogromny. Jeszcze gorszy od ognia w żyłach. Nawet nie myślałam, że takie coś istnieje. Wtedy wreszcie jakimś cudem zrobiłam głęboki wdech i w głowie usłyszałam głosy. "Panie doktorze czy wszystko będzie dobrze?" spytał jakiś kobiecy głos. "Nie wiem, ale stan jest krytyczny! Zabieramy ją na salę operacyjną!" Co to miało być? Nagle wszystko zniknęło. Nie byłam już zmęczona, nie słyszałam głosów i nie czułam bólu. "Aron!" wrzasnęłam. Musimy szybko wszystko tu załatwić. "Aron! Dlaczego słyszałam to co działo się na Ziemi?! Ale nie tej twojej tylko od Christin! Dlaczego! Co się dzieje!" zaczęłam panikować. On podbiegł i przytulił mnie mocno i poczułam się bezpiecznie. Tak jak za pierwszym razem gdy mnie obejmował. To wszystko wydaje się jakby było bardzo dawno temu... a jak się spojrzy dokładniej okazuje się, że to było zaledwie kilka dni temu. Tak wiele się wydarzyło... Tak wiele się zmieniło... "Aron... ja chcę go znaleźć. Muszę go znaleźć." powiedziałam ocierając łzy. On tylko kiwnął głową. Westchnęłam i znowu zabrałam się za ożywianie ludzi. Zamknęłam oczy i w głowie zobaczyłam jego twarz. Miał takie piękne oczy, delikatne rysy twarzy. I kochał mnie. Dlaczego ja go nie znam? Dlaczego on wiedział kim jestem, a ja nie miałam pojęcia kim on jest. To nie sprawiedliwe. Potem oczami wyobraźni zobaczyłam jak kładzie mnie na ławce, potem drgania powietrza i on. Stojący w płomieniach. Przyłożyłam dłonie do twarzy i spróbowałam stłumić szloch. A co jeśli go nie znajdę? "Nie poddawaj się." Szepnął mi na ucho Aron. Spojrzałam na niego i lekko uśmiechnęłam się. Od tego momentu próbowałam wyłączyć wszystkie myśli i emocje. Jeśli ich nie ma pracuje się lepiej, szybciej. Nie wiem ile czasu mi zajęło uzdrawianie umarlaków, ale po jakiejś godzinie zostało tylko parę osób. A Alexisa nie znalazłam. Bałam się podejść do tych ostatnich osób. Bałam się, że go tam nie ma. Że przepadł już na zawsze. "Rosie. Musisz to zobaczyć!" zawołał machając ręką. Wstałam i na drżących nogach podeszłam tam gdzie stał mój opiekun. A to co mi pokazał nie mieściło się w mojej głowie. Poczułam uderzenie gorąca, zakręciło mi się w głowie, a potem moje serce zaczęło szybciej bić. Oddech stał się płytki i urywany, jakby ktoś walczył o najmniejszą drobinę tlenu. Nie mam pojęcia co się ze mną w tym momencie stało, ale jedno jet pewne. To wszystko przez i dzięki tym trzem osobom. "Alexis? Mama? Tata!" zawołałam i podbiegłam do trzech ciał leżących na ziemi. Ich kończyny były powyginane na wszystkie strony, a pusty wzrok przerażał. Delikatnie chwyciłam Tatę za głowę i zamknęłam oczy. po chwili poczułam jak jego skóra pod moimi palcami ogrzewa się. W żyłach znów zaczyna płynąć krew. A oczy? Znowu mają ciepły blask bijący z każdego spojrzenia. Wspomnienia zalały moją głowę. Każde wspomnienie z ojcem gdy byłam mała. Jak bawił mnie w kołysce, jak próbował ochronić przed swoim bratem, jak płakał gdy mu mnie odebrano i jak umierał na moich oczach. "Tato" szepnęłam i przytuliłam się do niego. A on mnie objął. Poczułam jak przyjemny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. To niesamowite. Nigdy nie myślałam, że spotkam swoich rodziców. Tych prawdziwych. Bo może Olavo jest moim biologicznym ojcem... nie jest godzien tego tytułu. Nienawidzę tego człowieka i żal mi go. Żal, że ma tak zepsutą duszę i zniszczony charakter. A to wszystko przez żądzę władzy, która zaślepiła go totalnie. "Rosalie" wyszeptał mój ojciec. "Już myślałem, że Cię nigdy nie zobaczę" i zaczął płakać. A ja razem z nim, bo jak mogę nie płakać gdy taka radość mnie rozpiera. Po chwili przypomniałam sobie o mamie. Natychmiast chwyciłam ją za głowę i poczułam identyczne ciepło pod opuszkami palców, a do oczu napłynęły świeże łzy. "Mamo" wyszeptałam. Jakieś magiczne ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej, a dłonie drżały z przejęcia. "Kochanie tęskniłam" wyszeptała mama. I tak trwaliśmy w objęciach gdy Aron chrząknął. "Wasza wysokość... myślę, że musi pan wracać do królestwa." stwierdził kłaniając się mojemu ojcu. "Aron nie wygłupiaj się. Dobrze wiesz, że teraz to moja córka jest wiele ważniejsza niż ja." Powiedział wstając i obejmując Arona. "Dobrze Cię widzieć." Powiedział i odsunął się. Pomógł wstać swojej małżonce i skinął głową. "Komu w drogę temu czas" powiedziała mama ocierając policzki z łez i uśmiechając się do mnie. Ja nabrałam powietrza dotknęłam palcami ich oczu. Zamknęłam im powieki i zniknęli. "Jeszcze się zobaczymy" szepnęłam i odwróciłam się przodem do Alexisa. Przed oczami znowu ukazało mi się wspomnienie o Nim... gdy poświęcał swoje życie.  Z łzami w oczach i drążącymi dłońmi dotknęłam jego skroni. Po raz kolejny pod palcami poczułam ciepło. Alexis powoli budził się do życia.  Gdy otworzył oczy aż zaparło mi dech... jego oczy. Są takie piękne i ciepłe.  "Część" wyszeptał i spróbował usiąść. "Hej, nie płacz" uśmiechnął się ocierając moje łzy z policzków. "Dziękuję" powiedziałam.  Na razie tylko tyle jestem w stanie mu powiedzieć.  Na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech. Chyba był to najwspanialszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam.Patrzył na mnie i się uśmiechał. A ja? Co ja mogłam zrobić? Nie potrafiłam się ruszyć, nic powiedzieć... jak nie ja kurwa... śmieszne co jeden człowiek potrafi zrobić z moją osobowością. "Powiesz coś?" spytał jednocześnie dotykając dłonią mojej skroni. Poczułam fale gorąca. Ale to nie było takie gorąco od zielonego płynu... to było coś całkiem innego. Coś czego nie czułam od dawien dawna. Spojrzałam na swoje stopy. Co się ze mną dzieje?! Po policzku zaczęła mi płynąć łza. " Ej." Powiedział, uniósł moją głowę tak abym znowu spojrzała mu w oczy i tak po prostu przytulił mnie. Przed oczami znowu zobaczyłam jak pierwszy raz zobaczyłam go na dworcu... wtedy tak bardzo się bałam. Potem jak płonął. Dla mnie. Nie znam go, a On zna mnie. I mnie kocha. Nie zasługuję na taki rodzaj miłości. "Co teraz będzie?" Spytałam bardziej siebie niż Alexisa... Jedno co wiem to to, że muszę wrócić tam na dół i zrobić porządek. "Olavo musi zapłacić za swoje postępowanie" powiedział Aron. Aż się wzdrygnęłam gdy usłyszałam jego głos. W ramionach Alexisa całkowicie zapomniałam o jego obecności. "Rosalie... musisz mnie odesłać" powiedział Alexis. "Nie!" powiedziałam i jeszcze mocniej objęłam chłopaka, który mnie uratował. Nie pozwolę, żeby znowu odszedł. Nie chcę go już więcej stracić. "Rosalie przecież zaraz się zobaczymy" powiedział całując mnie w czoło i głaskając po głowie. "Nie chcę Cię znowu stracić" powiedziałam do niego przykładając głowę do jego klatki piersiowej. Na moje policzki wskoczył gorący rumieniec. Powiedziałam to. Przyznałam się kurwa do swoich obaw i uczuć. Za dużo tu się dzieje! Zaczęłam szybciej i ciężej oddychać. Świat zaczął wirować i jedyne co było stałe to On obejmujący mnie. Pochyliłam głowę i po prostu nabierałam powietrza, a nie czułam ulgi jaką przynosi każdy oddech wypełniający płuca tlenem. To było tak jakbym oddychała ale nie nabierała powietrza! Co się kurwa dzieje... "Ja pierdole" powiedziałam i ostatkiem sił dotknęłam oczu Alexisa. Bo w ostatnim momencie przyszło mi do głowy, że skoro umrę to on zostanie tu. Na górze w tak zwanym niebie. Bez możliwości powrotu. O Aronie zapomniałam. Ale on mi wybaczy. Ale Alexisa to Ja bym sobie nie wybaczyła. On zasługuje na życie. Tak wiele dla mnie zrobił. Tak bardzo się o mnie troszczył. Z oddali słyszałam dwa różne rodzaje krzyków. Z jednej jakby jeden, przerywany szlochem, a z drugiej mnóstwo głosów bredzących coś w jakimś dziwnym nie zrozumiałym języku. Spróbowałam otworzyć oczy. Zobaczyłam zapłakanego Arona, a potem nastała ciemność.
~*~*~*~*~*~
Witam :)
Po roku nieobecności wpadam na chwilkę z nowym rozdziałem
Mam nadzieję, że fajny... że ktokolwiek pamięta...
że ktokolwiek ma jakiekolwiek chęci przeczytać to co napisałam
 Nie wiem kiedy znowu się pojawię
Rozdział dedykuję Klaudii i Black <3 Moje blogowe wsparcie duchowe
Minęło dużo czasu od naszego ostatniego kontaktu... hmmm
Dobra, miłego dnia... i życia
Do napisania wkrótce
Li
*komentujcie* :*