Cud
na końcu drogi
Mimo,
że słońce dopiero wstaje, Tony już od dawna jest na nogach.
Przerażenie jakie czuł jeszcze dobę temu zastąpił smutek i
nostalgia. Na stole obok pudełek pełnych cennych rzeczy jakie
posiadał leży wymówienie i parę umów. Tak. Stracił pracę. Do
tego stare długi dały o sobie znać. A raczej osoby, u których je
zaciągnął. Za parę godzin to wszystko zniknie. Zostanie tylko
wspomnieniem, które może wydawać się pięknym snem. Wszystko co
miał właśnie stracił. Pracę, samochód, apartament. Przynajmniej
nikomu już nie jest nic dłużny. Ale co teraz ma zrobić? Wieczorem
ma się wynieść z mieszkania. I gdzie się później podzieje
dopóki nie przyjdzie ostatnia wypłata? Wszyscy już wiedzą. Stefan
już szykuje pokój u siebie w domu. Przelot samolotem ma
zarezerwowany dopiero na za tydzień. Całkowity brak pomysłu na
dalsze życie zamyka mu usta, zawęża horyzonty. Wstyd nie pozwoli
mu wrócić na rynek. Czuje się upokorzony. A chciał dobrze. Nigdy
więcej nie będzie przedstawicielem żadnej firmy. Nie ma na to
siły. Tyle ile teraz przeszedł przekracza wszelkie wyobrażenia,
ale z drugiej strony kochał to co robił. Czas przeszły jest tu
całkowicie wskazany.
Zrezygnowany
usiadł w miękkiej sofie i zamknął oczy. Po kilku sekundach
uchylił lekko powieki i ujrzał budzący się dzień. Na niebie
powoli rozbłyskiwały pierwsze promieni słońca. Granat nocy
stopniowo zamieniał się w róże, fiolety i pomarańcze.
Gdzieniegdzie puchate, białe chmurki leniwie przesuwały się we
wszystkie strony zasłaniając wyblakły już księżyc i tworząc
różne kształty. Jakże piękne jest niebo o tej porze dnia.
-Będzie
mi tego brakowało- mruknął pod nosem i wziął się za dalsze
pakowanie.
***
Od
dłuższego czasu wiedziała, że z jej sercem jest coś nie tak. Ale
za każdym razem odkładała wizytę u lekarza na później. Wreszcie
jakieś trzy tygodnie temu, za namową siostry poszła na sesję
różnych dziwnych badań. Dziś jest dzień wizyty z jej osobistym
kardiologiem. Lauren nie ma pojęcia czego się spodziewać. Od
godziny siedzi w poczekalni drogiej, prywatnej przychodni Samuela
Treftz’a.
-Lauren
Richis. – kobieta została wyrwana z zamyślenia swoim nazwiskiem.
Gabinet,
do którego weszła okazał się małym pokoikiem z wielkim oknem,
biurkiem i kilkoma regałami zawalonymi książkami.
-
Pani Richis. Może się czegoś pani napije? – zaproponował na
wstępie młody lekarz siedząc tyłem i wyglądając za okno.
-Nie
dziękuję.- odpowiedziała grzecznie i usiadła na krześle po
przeciwnej stronie biurka doktora Briana.
-Dobrze.
To znaczy nie dobrze. Lauren. Mogę nie owijać w bawełnę? Znamy
się parę lat i wiedz, że możesz mi ufać. Tylko błagam, nie rób
głupstw. – po tych słowach odwrócił się przodem i ujrzał
zdezorientowaną twarz blondynki. Po takim wstępie do rozmowy serce
zaczęło jej mocniej bić, poczuła suchość w gardle, a całe
ciało zesztywniało jakby było z betonu. Mimo to cudem
odpowiedziała
-Postaram
się. – jej głos był cichy, dziwnie przytłumiony i roztrzęsiony
z nadmiaru emocji. Doktor Brian chwycił ją za rękę i spojrzał z
bólem w jej zielone oczy.
-Lauren…
Przykro mi ale został ci około miesiąc życia. – mężczyzna
oczekując jakiejś reakcji patrzył na nią i zastanawiał się
jakie piekło właśnie przechodzi jego pacjentka. Jednak nawet nie
wie jak bardzo się myli. Nastała głucha i lekko krępująca cisza.
Kobieta puściła rękę doktora i najzwyklej w świecie zaczęła
się śmiać.
-Dobry
dowcip. Już prawie się nabrałam. Jesteś naprawdę dobrym aktorem.
A tak naprawdę co jest z moim sercem? Mam arytmię? Może za wysokie
ciśnienie? Mam zażywać jakieś leki? A może to po prostu ze
stresu? Brian. Powiedz coś!- przerwała widząc, że doktor wcale
się nie śmieje. Opanowała się i natychmiastowo spoważniała. –
Ty nie żartujesz.
-Lauren…
my nie możemy już nic zrobić. Tak mi przykro.
-Ale,
ale, ale… ja mam dopiero 26 lat. To nie… nie może… nie może
być prawda. Nie może. Całe życie przede mną. Ja nie … O mój
Boże! Nie…- Ze strachu i szoku zaczęła się jąkać, a po chwili
wybuchła płaczem. Brian wstał i objął ją. Trwali tak przez
dobre 20 minut póki Lauren lekko się nie uspokoiła. W głowie
miała plątaninę myśli ale jedna z mich górowała nad wszystkimi:
„Masz miesiąc życia”.
-Chodź.
Stecy zrobi Ci herbaty. – powiedział lekaż i pomógł wstać
ciągle trzęsącej się pacjentce. Na korytarzu siedziało parę
osób, ale udawali, że cała ta sytuacja ich nie obchodzi. Brian
otworzył drzwi od kolejnego pomieszczenia i zawołał kogoś. Do
Lauren nic nie dochodziło. Wiedziała tylko, że ktoś ją trzyma i
gdzieś prowadzi. Nic nie widziała, a może po prostu tak jej się
zdawało. Słyszała tylko głośne i w ogóle nie rytmiczne pukanie
własnego serca. Serca, które wszystko zepsuło. Nagle przeszył ją
dreszcz i zasnęła. Zemdlała.
***
Było
już ciemno gdy Tony wychodził ze swojego starego mieszkania z dwoma
walizami na kółkach. Miał tu wszystko co mu zostało. Wszystko co
potrzebuje do przeżycia. Idąc w kierunku centrum rozmyślał o
powrocie w rodzinne strony do Polski. Ostatni raz był tam 8 lat
temu. Jednak dalej pamiętał rodzinny Kraków. Nigdy nie myślał,
że wróci tam tak szybko. Jednak najwidoczniej tak miało być.
Spotka się z rodziną, w końcu nie będzie sam. Tony nagle stanął
na środku zatłoczonego chodnika i zrozumiał, że nie ma dokąd
iść. Nie ma gdzie spać. Za resztkę zaoszczędzonych pieniędzy
będzie musiał wynająć jak najtańszy hotel. Nie będzie łatwo. I
tak pogrążony we własnych myślach zaczął przechodzić przez
ulicę nie rozglądając się. Pisk opon, odgłos gwałtownego
hamowania i klakson nadjeżdżającego auta sprawiły, że zamarł na
środku jezdni jakby skamieniały mu nogi. „To koniec!”
Przerażony spojrzał prosto w twarz nadjeżdżającego kierowcy i
jakby zapomniał o całym bożym świecie. Auto zatrzymało się o
parę milimetrów od niego.
***
Gdy
Lauren się obudziła było grubo po 16:00. Następnie długa rozmowa
z lekarzem, która nie wpłynęła pozytywnie na samopoczucie
kobiety. I tak jakoś się stało, że z wracała do domu w okolicach
godzin 19:00. Było już ciemno. Lauren zapaliła silnik i oparła
głowę o kierownicę swojego Audi. Blondynka nie chciała myśleć,
nie chciała płakać, ani okazywać jakichkolwiek emocji, ale nie
potrafiła powstrzymać łez. Przed oczami widziała twarz smutnego
lekarza, który nieudolnie próbował ją pocieszyć. Ciągle płacząc
Lauren wyjechała na ulicę i nie zwracając uwagi na ograniczenia
prędkości pojechała w kierunku domu. Chciała jak najszybciej
znaleźć się w swojej własnej sypialni, we własnym łóżku gdzie
będzie mogła spokojnie się wypłakać w poduszkę, spokojnie
przemyśleć każde słowo doktora Briana. Kobieta niby to od
niechcenia spojrzała uważniej na jezdnię i zaczęła krzyczeć.
Kilkadziesiąt metrów dalej stał jakiś człowiek. Nie wie dlaczego
nie zaczął uciekać. Lauren wcisnęła z całych sił hamulec, a
szarpnięcie spowodowało, że butelka z wodą, która leżała obok
na fotelu, wyleciała w powietrze rozbijając przednią szybę i
lecąc naprzód z siłą pocisku. Gdy jej samochód nieubłaganie
zbliżał się do nieznajomego zamknęła oczy i zaczęła w duszy
prosić Boga aby auto zdążyło się zatrzymać. I nagle stop. Pisk
ustał, auto stanęło. Lauren dalej nie otwierając oczu puściła
kierownicę i chwyciła się za głowę. Z jej piersi wydarł się
głuchy i pojedynczy szloch. „Co jeszcze dziś się stanie źle!”
Zawołała w myślach. O mało co nie zabiła tego człowieka. Wzięła
kilka głębokich oddechów i powoli otworzyła drzwi samochodu.
Facet stał tam gdzie jeszcze chwilę temu. Nie ruszył się ani o
centymetr.
-Wszystko
w porządku?- zapytała niepewnie. On tylko patrzył się na nią.-
Ja bardzo przepraszam. Nic panu nie jest?
-Nie…
Nie to ja przepraszam. Nie wiem co się stało. Dlaczego ja wszedłem
na środek ulicy?! Ale ja jestem głupi. Mogłem spowodować wypadek.
Bardzo przepraszam. Ja już pójdę…- mężczyzna wziął do ręki
dwie walizki i zaczął iść w kierunku chodnika.
-Stój!
To moja wina. Byłam zdekoncentrowana… mogłam cię wcześniej
zobaczyć.- Lauren spojrzała na jego walizki- podwieźć Cię
gdzieś? Przynajmniej tyle będę mogła zrobić żeby przeprosić.
-W
sumie to potrzebuje jakiegoś taniego noclegu i szukam hotelu.
-Jest
już późno. Może chcesz na tę jedną noc zatrzymać się u mnie?
– tuż po chwili jak to powiedziała ugryzła się w język…
Poczuła uderzenie ciepła na policzkach. „po co ja to
powiedziałam!” zganiła siebie w myślach.
-Jeżeli
nie stanowiłoby to jakiegoś problemu…
-No..
nie. To.. no… zapraszam?- powiedziała niepewnie wskazując na
samochód z dziurą w przedniej szybie. Facet wrzucił walizki do
bagażnika i sam usiadł z tyłu.
***
Jadąc
w kierunku jej mieszkania panowała głucha cisza. Nie miał odwagi
nawet spojrzeć w lusterku na jej oczy. Wstyd, zażenowanie i
niepewność. To w tym momencie czuł Tony wychodząc z samochodu
jasnowłosej. Zatrzymali się przed wysokim, szklanym budynkiem.
-20
piętro. – powiedziała podając mu jego walizki.- Tak w ogóle to
jestem Lauren Richis.
-Tony
Brown. – odpowiedział i wszedł do środka mijając elegancko
ubranego portiera. Wszystko zdawało mu się tak znajome. Jeszcze
kilka dni temu sam mógłby powiedzieć, że jest właścicielem
takiego budynku. Stojąc w windzie w końcu spojrzał na Lauren. Była
to niewysoka i szczupła blondynka o zielonych oczach.
-Co
się tak patrzysz? – spytała lekko się czerwieniąc. Kilka
lekkich zmarszczek pojawiło się na jej czole. Tony miał wrażenie
jakby coś ją zdenerwowało.
-Tak
po prostu. Przepraszam jeśli cię uraziłem. – stwierdził i
odwrócił wzrok.
Szklana
winda zatrzymała się na 20 piętrze. Pomieszczenie, w którym
znalazł się Tony było duże, w nowoczesnym stylu ale puste.
-Mieszkasz
sama? – spytał ponownie spoglądając w jej stronę.
-Tak.
– westchnęła- Chodź. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Za
jakiś czas przyślę do ciebie Marthe z kolacją.
-Nie.
Dziękuje. Nie jestem głodny.- stwierdził idąc za Lauren prosto w
stronę wielkich dwuskrzydłowych drzwi. Blondynka otworzyła je i
spojrzała mu w oczy.
-Dobrze.
To… miłej nocy. Jutro rano mój kierowca odwiezie cię tam gdzie
będziesz chciał. Dobranoc.- powiedziała i odeszła nie czekając
na odpowiedź.
Zmęczony
całym dniem Tony rzucił się na wielkie łoże i zasnął. Jednak
po kilku godzinach obudził go jakiś dźwięk. Tak cichy, że
mogłoby mu się zdawać, że słyszy go jedynie w swojej głowie.
Mimo wszystko wstał i wyszedł z wielkiej sypialni. W salonie było
ciemno. Jedynym źródłem światła były wielki księżyc. Tony
zaczął słuchać. Dźwięk dochodził zza najbliższych drzwi. Były
one stosunkowo mniejsze od tych z jego sypialni. Po cichu podszedł
do nich i lekko nacisnął klamkę. W momencie gdy drzwi się
otworzyły Tony od razu rozpoznał dźwięk. To płacz. Przestraszony
już chciał się wycofać, ale coś mu nie pozwalało. Zajrzał do
środka i zobaczył Lauren zwiniętą w kłębek z czerwonymi oczami
od płaczu i z mokrą poduszką od łez. Teraz już się nie wahał.
Szybko podszedł do niej i przykrył kocem leżącym obok. Następnie
chciał położyć się obok niej i uspokoić, ale ona natychmiast
przestała płakać. Mimo, że dalej przeszywały ją dreszcze i do
oczu nadal napływały łzy, spojrzała na niego.
-Idź
sobie. – powiedziała zachrypniętym głosem. –Zostaw mnie w
spokoju. Proszę.- Zaskoczony cofnął się o dwa kroki w tył i
spojrzał w jej oczy. Były pełne bólu i strachu. Co się stało?
Lauren znowu wybuchła płaczem i zakryła głowę kocem. Zbity z
tropu Tony wyszedł zamykając za sobą drzwi. Wrócił do swojego
pokoju, jednak teraz tak szybko nie zasnął.
***
-Pani
Richis! Mamy wywiad z Morisonem jak pani prosiła. – powiedział
Zac wchodząc do jej gabinetu i kładąc na biurku plik kartek. –
przejrzy pani to zanim trafi do gazety?
-Tak.
Zaraz spojrzę. Zawołaj tu Shai dobrze? – spytała i upiła łyk
świeżo zaparzonej kawy. Zac wyszedł i Lauren została sama.
Spojrzała na zegarek. Dochodziła 13. Po chwili do pomieszczenia
weszła ciemnoskóra i uśmiechnięta kobieta.
-Wzywała
mnie pani?
-Tak.
Przełóż spotkanie z Colinem o godzinę później i zadzwoń po
mojego szofera. Ma być przed budynkiem za 5 minut.
Lauren
uśmiechnęła się do siebie i zamknęła laptop. Pozbierała
dokumenty do szuflady, przekręciła kluczyk, zabrała torebkę i
wyszła. Na zewnątrz było dość zimno ale to jej nie
przeszkadzało. Chwilę później pojawiło się czarne audi, z
którego wyszedł Tom.
-Dzień
dobry Pani. Przepraszam, że musiała pani czekać.
-W
porządku. Do GreenTee proszę. – uśmiechnęła się i wsiadła do
samochodu.
Podróż
nie trwała długo. Po jakichś 10 minutach byli na miejscu. Lauren
od razu zobaczyła swoją przyjaciółkę Amy stojącą przed
kawiarnią.
-Hej!
Dawno się nie widziałyśmy. – Uścisnęły się na powitanie i
weszły razem do środka.
Usiadły
przy stoliku obok okna i zamówiły coś do jedzenia i filiżankę
zielonej herbaty.
-Co
się stało, że zażądałaś tak pilnego spotkania? – powiedziała
Amy półżartem półserio.
-Potrzebuję
twojej rady.
-Zamieniam
się w słuch.
-Co
byś zrobiła, gdybyś poznała pewnego faceta… nie przerywaj –
powiedziała widząc, że przyjaciółka już otwierała usta by
wtrącić jakiś niepotrzebny komentarz.- To znaczy… co byś
zrobiła gdybyś prawie spowodowała wypadek i w ramach przeprosin
zaprosiła nieznajomego do domu i co byś zrobiła gdyby on zobaczył
coś, czego nie chciałaś żeby widział i jeśli chciałabyś żeby
został i….- Blondynka na chwilę przestała mówić i wbiła wzrok
w splecione dłonie.- Nie. Zapomnij. Co ja w ogóle plotę za
brednie- Lauren czuła, że robi się coraz bardziej czerwona.
-Spokojnie.
Czekaj. Od początku. Co się stało?- zapytała zagubiona Amy. No i
Lauren zaczęła jej opowiadać o tym jak to się stało, że poznała
Tony’ego. Oczywiście nie wspomniała, że umiera.
-No
i ja nie wiem co z nim zrobić. – podsumowała swoją wypowiedź.
-Powiedz,
żeby sobie poszedł.
-Ale,
ja go prawie przejechałam.
-I
co z tego? Nie przejechałaś go, pozwoliłaś mu spać u siebie. Nie
jesteś mu nic winna.
-Ale…
-Nie
ma „ale”… zdaje mi się, że szukasz wymówek, żeby tylko nie
wyrzucać go z domu.
-Nie
prawda!- oburzyła się.
-Poza
tym… nie wiesz czy już sobie nie pojechał. Pewnie nigdy już go
nie zobaczysz. Problem z głowy.
-Nigdy?-
wyrwało się Lauren zanim ugryzła się w język.
-Komuś
tu zależy na nieznajomym- powiedziała Amy z uśmiechem na twarzy. –
Przynajmniej jest przystojny?- Spytała się śmiejąc.
-Co
ty w ogóle mówisz? Nie wiem czy jest przystojny. Nie obchodzi mnie
to. – oburzyła się poprawiając rękaw kurtki. Miała wrażenie
jakby przyjaciółka widziała wszystkie jej myśli.
-Dobra…
Nie chcesz mówić to nie. Prędzej czy później i tak go poznam.
***
Parę
godzin później, Lauren podjeżdżając pod Crystals Tower,
zauważyła grupę ludzi stojących przed drzwiami. Po chwili
błysnęło parę fleszy.
-Co
się tu dzieje? –Spytała zaskoczona kierowcę.
-Paparazi.
Chcą znać więcej szczegółów dotyczących wczorajszego wypadku.
-Jakim
cudem to trafiło do mediów?!
-Przykro
mi ale nie mam pojęcia.
Lauren
znalazła ciemne okulary w bocznej kieszeni samochodu i włożyła je
na oczy. Wysiadając rozbłysło milion fleszy aparatów, a przy
schodach stały dwie kamery i kilku ludzi z mikrofonami. Lekko
zdenerwowana przeszła obok kamer i stanęła na czubku schodów.
-Jak
się pani czuje?
-Nic
mi nie jest. Wczoraj nie doszło do żadnego wypadku. Wszyscy żyją.-
spróbowała mówić beztroskim tonem głosu. Nie jest pewna czy jej
to wyszło.
-Co
tak właściwie się stało?
-Ktoś
stał na środku drogi. Po prostu go nie zauważyłam.
-Kim
jest mężczyzna, który po wypadku wsiadł do pani samochodu? – To
pytanie spowodowało, że przez chwilę nie potrafiła nic
powiedzieć. Skąd oni to wszystko wiedzą?! Lauren zastanawiała się
czy powiedzieć jak bardzo jej przykro, że prawie zabiła tego
człowieka czy nie lepiej udawać, że nic to dla niej nie znaczyło.
Że nic się nie stało. Jakby na to spojrzeć… lepiej nie wzbudzać
podejrzeń i nie tworzyć niepotrzebnych możliwości do stworzenia
nowych plotek.
-Nikim.
To nikt ważny. Tylko ten idiota, który stał na ulicy i prawie
spowodował wypadek.
-Skoro
nikt ważny, to dlaczego pani wzięła go do siebie?
-A
co was to obchodzi kogo biorę do siebie?- te pytania coraz bardziej
ją denerwowały.
-Ale
mogła Pani go zostawić. Co panią skłoniło do wzięcia go ze
sobą?
-Nie
wiem. Litość? Nawet nie wiem czy chciałam go zabrać ze sobą. –
kłamstwa. Coraz więcej kłamstw. Lauren źle się czuła, że tak
powiedziała o Tonym. Wcale nie chciała tego mówić. Co on sobie
pomyśli jeśli to zobaczy? Ze jest nieczuła i pusta.
-Spędził
u pani noc. Kolejną również? To jakiś bezdomny?- tego było już
za wiele!
-
Czy ktoś tu z obecnych mnie śledzi?! To niedorzeczne. Czy ja nie
mam prawa do chociaż odrobiny prywatności! – wybuchła i nagle
poczuła, że robi jej się słabo. Dopiero teraz usłyszała jak
szybko i nierówno bije jej serce. Powoli przed oczami pojawiały jej
się mroczki, a w uszach słyszała tylko wysoki pisk. Potem straciła
czucie w nogach i pewnie by upadła na ziemię gdyby nie portier,
który stał obok. Chwycił ją w pasie i wprowadził do budynku. W
windzie musiała siedzieć. Była na skraju świadomości. Nie
potrafiła o niczym innym myśleć niż o tym by oddychać. Drzwi
otworzyły się i portier już nie prowadził Lauren tylko wziął ją
na ręce i zaniósł do jej sypialni. Położył ją na łóżku i
otworzył okno.
-Co
się dzieje?! –zawołał jakiś głos. Skądś go znała, ale nie
potrafiła sobie przypomnieć. Zaczynała wpadać w coraz większą
panikę. Dlaczego tak się stało? Czy już umiera?
-Pani
Richis nagle straciła przytomność. Powinna zaraz się obudzić.
-Na
pewno? Nie trzeba zadzwonić po pogotowie? – zaczął zastanawiać
się zmartwiony głos, który coś jej przypominał.
-Spokojnie.
Może pan z nią tu posiedzieć i poczekać aż się obudzi.
Oddech
powoli się uspakajał, a serce wracało do swojego starego
nierównego rytmu. Nagle jasny błysk światła przykuł uwagę
Lauren. Otworzyła oczy. Okazało się, że to tylko błysk
zachodzącego słońca. Uniosła głowę i zobaczyła obok siebie
Tony’ego Browna.
-Ty.-
powiedziała. To jego zatroskany głos słyszała chwilę temu.
-Jak
się czujesz? – spytał. Lekko uniósł rękę, ale potem jakby się
rozmyślił i opuścił ją z powrotem na swoje kolano.
-Lepiej.
Co ty tu robisz? – spytała kaszląc.
-No…
właśnie chciałem o tym z tobą porozmawiać jak wrócisz z pracy.
Ale może najpierw coś zjesz? Pani Martha ugotowała pyszne
spaghetti.
-Skąd
znasz Marthe?- spytała zaskoczona.
-Spędziłem
cały dzień z nią pomagając w wypełnianiu jej obowiązków.
-Dlaczego
nie wyjechałeś?
-Nie
chciałem tak bez pożegnania i podziękowania Ci. Ale jeśli bardzo
ci przeszkadzam to wybacz. Mogę już iść. W sumie masz rację. Po
co ja tu mam być. Jestem tylko idiotą, który prawie spowodował
wypadek.
-Przestań
tak mówić.
-Dlaczego?
Taka jest prawda.- zaczął wstawać, ale Lauren chwyciła jego dłoń.
Zaskoczony spojrzał na nią, a ona odwróciła twarz w inną stronę
i szybko puściła jego rękę.
-Zostaniesz
jeszcze jedną noc? – spytała najciszej jak potrafiła. Nie
zastanawiała się nad tym co mówiła. Wiedziała, że nie chce być
sama. Powoli zaczynała sobie przypominać słowa Amy. To prawda.
Musi przyznać, że nie chce by Tony wyjeżdżał.
***
Minął
tydzień odkąd Lauren poznała Tony’ego. Tego wieczoru mieli
wybrać się razem na kolacje dobroczynną gdzie blondynka miała
wręczać dzieciom nagrody przyznane w jakimś konkursie. Do Crystal
Tower przyjechała Amy i pomagała w przygotowaniach. Przy okazji
poznała Tony’ego.
-Wydaje
się całkiem miły. – stwierdziła Amy wchodząc do garderoby. Gdy
spojrzała na Lauren nie wierzyła własnym oczom. – Rany!
Wyglądasz pięknie. Jak cię zobaczy to oszaleje.
-Kto?-
spytała zakłopotana.
-Twój
przyjaciel. – odpowiedziała konspiracyjnym szeptem.
-To
nie jest mój przyjaciel.
-Chłopak?
Jesteście już razem? – ucieszyła się szatynka.
-Nie!
– oburzyła się Lauren, a na jej policzki wkradł się rumieniec.
– On jest tylko moim gościem. Za kilka dni ma samolot do Polski.
-Taak…
I ciebie w ogóle to nie obchodzi? Nie wierze ci. Lauren! Przejrzyj
na oczy! On ci się podoba. Kto normalny pozwala obcemu spać u
siebie.
-Ja.
– odpowiedziała i wyszła z pomieszczenia. Na korytarzu czekał
Tony ubrany w czarny garnitur. Był przystojny. Ale to tylko gość.
Za kilka dni wyjeżdża. Nikt inny. Tylko gość. Tak próbowała
siebie do tego przekonać.
***
Któregoś
ranka Tony siedział w kuchni pijąc kawę i czytając gazetę. Drzwi
od jej sypialni otworzyły się i wyszła ona. Miała na sobie piękną
błękitną sukienkę.
-Dzień
dobry. –przywitała go z uśmiechem.
-Cześć.
Kawy? –spytał wstając.
-Tak.
Chętnie.- uśmiechnęła się i usiadła na krześle obok. Tony
wyciągnął filiżankę z szafki i nalał świeżej kawy.
-Słuchaj…
Odmówiłem bilet na samolot. – powiedział siadając obok.
-Jak
to? – zdziwiła się. Spojrzał na Lauren i zobaczył jak na czole
pojawia się maleńka zmarszczka.
-Stwierdziłem,
że może spędzimy trochę czasu razem… wiesz… to znaczy…
pomyślałem, że świetnie by było lepiej cię poznać. – Tony
przestał mówić i z napięciem czekał na jej odpowiedź. Może się
mylił i Lauren wcale go nie lubi i wolałaby żeby wyjechał jak
najszybciej.
-Oczywiście
jeśli nie chcesz to mogę je zarezerwować z powrotem.
-Cii-
uciszyła go. Tony nie miał pojęcia o czym ona może teraz myśleć.
Po chwili odpowiedziała- Nie mam pojęcia co powiedzieć.- mówiąc
to zaczęła nerwowo bawić się brzegiem sukienki. Patrzyła się w
podłogę.
-Czyli
zgadzasz się żebym został?- spytał uśmiechając się. Spróbował
jakoś rozładować napiętą atmosferę. Poczuł jak ręce zaczynają
mu się pocić, a serce przyspiesza.
-Tak.-
powiedziała niepewnie. Spojrzała na niego po czym natychmiast
spuściła głowę w dół. Tony chwycił ręką jej brodę i
podniósł tak, że patrzyli sobie w oczy. Uśmiechnął się do niej
i dotknął jej dłoni. Siedzieli tak i patrzyli się na siebie, a
ich twarze powoli zbliżały się do siebie, gdy nagle do kuchni
wszedł Tom.
-Pani
Richis, samochód już czeka.- powiedział, a Lauren i Tony
odskoczyli od siebie jakby przyłapano ich na czymś czego im nie
było wolno.
-Dziękuję
Tom. – powiedziała blondynka głośno nabierając powietrza. –
Zaraz przyjdę.- stwierdziła i weszła do sypialni. Po kilku
sekundach pojawiła się z powrotem z czarną torebką.
-Wrócę
tak jak zwykle.- stwierdziła i unikając kontaktu wzrokowego weszła
do windy. Gdy drzwi zamknęły się za nią Tony zamknął oczy i
uśmiechnął się do siebie.
***
I
tak, Tony mieszkał u Lauren przez kolejne dwa tygodnie. Co wieczór
zabierał ją na spacery, kolacje, spotykali się z Amy albo
siedzieli w domu i rozmawiali o wszystkim. Po prostu mile spędzali
czas. Lauren była szczęśliwa, mimo nieubłagalnie zbliżającej
się śmierci. Nawet o tym nie myślała. Ale nie myślała również,
że się zakocha. W końcu sobie to uświadomiła, ale nie była na
tyle odważna by mu o tym powiedzieć. On też jej tego jeszcze nie
powiedział, choć próbował parę razy. Brzmi jak banalna historia
miłosna, która zbliża się ku szczęśliwemu końcowi, jednak
pojawił się jeden dzień, który zachwiał równowagę. Zmącił
spokój, zasiał ziarno niepokoju.
Tony
siedział w kuchni i kończył właśnie jeść lunch gdy w telewizji
poruszona reporterka zaczęła mówić o Lauren Richi, redaktor
naczelnej miesięcznika „Class&Style”. Zaskoczony mężczyzna
zgłośnił telewizor.
-Jesteśmy
właśnie przed miejskim szpitalem gdzie przed chwilą przywieziono
Lauren Richi, redaktor naczelną znanego w całych Stanach
miesięcznika „Class &Style”. Na jednym ze spotkaniu doszło
do zasłabnięcia. Kobieta nie budziła się przez ponad 5 minut więc
wezwano pogotowie. Nie wiemy z jakiej przyczyny doszło do
zasłabnięcia. Jak wiemy to nie pierwszy raz gdy pani Richi mdleje.
Co jest przyczyną tych zasłabnięć? Być może wypadek jaki miała
kilka tygodni temu? Przypomnijmy co Lauren Richi mówiła o wypadku.
Obraz
reporterki zniknął. Na ekranie pokazała się Lauren stojąca przed
Crystals Tower.
„-Jak
się pani czuje?
-Nic
mi nie jest. Wczoraj nie doszło do żadnego wypadku. Wszyscy żyją.
-Co
tak właściwie się stało?
-Ktoś
stał na środku drogi. Po prostu go nie zauważyłam.
-
Kim jest mężczyzna, który po wypadku wsiadł do pani samochodu?
-Nikim.
To nikt ważny. Tylko ten idiota, który stał na ulicy i prawie
spowodował wypadek.
-Skoro
nikt ważny, to dlaczego pani wzięła go do siebie?
-A
co was to obchodzi kogo biorę do siebie?
-
Ale mogła Pani go zostawić. Co panią skłoniło do wzięcia go ze
sobą?
-Nie
wiem. Litość? Nawet nie wiem czy chciałam go zabrać ze sobą.”
-Na
oficjalnej stronie Lauren Richi na facebooku pojawiają się
oskarżenia tajemniczego mężczyzny, o którym nikt nic nie wie.
Dlaczego tego dnia stał na środku ulicy? Kim jest dla Lauren? Czy
przez niego jej stan zdrowia się pogorszył? Wrócimy do tego tematu
jak tylko będziemy mieli więcej informacji. Dla telewizji TVInfo
Merry Stan.
-Idiota.
Litość. Nikt ważny.- wyszeptał.
Tony
nie wiedział co myśleć. Był w szoku. Po pierwsze, bo jego
ukochana jest w szpitalu, po drugie… właśnie pękło mu serce.
Nie rozumiał, jak po tym wszystkim ona mogła tak powiedzieć. To
nie trzymało się kupy. To tak jakby wszystko co teraz przeżyli
było zmyślone. Może mu się tylko zdawało, że cokolwiek ich
łączy? Może w jej oczach nie widział miłości tylko litość.
Litość nad biednym idiotą, który stracił pracę bo został
wrobiony. Litość nad facetem, który nie ma się gdzie podziać.
Tony w tym momencie nie myślał. Poszedł do sypialni i zaczął
wrzucać do torby wszystkie swoje ubrania. Rozejrzał się po
pomieszczeniu. Zalała go fala wspomnień. Tutaj spał pierwszy raz
po wypadku, którego nie było. Lauren wtedy płakała. Dalej nie
dowiedział się z jakiego powodu. Może jakby przypomniał to sobie
godzinę temu to by go to interesowało, ale teraz już nie. Czuł
się zraniony, oszukany, upokorzony. Ostatni raz spojrzał na
mieszkanie, w którym spędził ostatnie tygodnie. Nie chciał
opuszczać tego miejsca, nie chciał opuszać Lauren. Ale nie widział
sensu by dalej to ciągnąć. Zszedł po schodach, na dole zamówił
taksówkę i po kilku minutach już jechał na lotnisko.
***
Pikanie
maszyn. Nierytmiczne jak jej serce. Gdzie ona jest? Powoli uchyliła
powieki. Białe ściany. Wielkie okno i metalowe łóżka. Coś jest
nie tak. Lauren podniosła głowę i rozejrzała się wokół. Ku jej
zaskoczeniu znajdowała się w szpitalu.
-O
Boże! Dziecko! Już myślałam, że nigdy się nie obudzisz!-
zawołał znany głos. Do sali weszli jej rodzice z siostrą.
-Co
się stało?- spytała ciągle skołowana i lekko otumaniona lekami.
-Zasłabłaś
w pracy i nie budziłaś się. Przywieziono cię tutaj. Spałaś
przez godzinę. Tak bardzo się bałam!
-Jest
Tony?
-Tony?
Jaki Tony?- spytała jej starsza siostra Sara.
-Nikt
nie zadzwonił do niego?! To on nic nie wie. Mogę telefon? –
spytała Lauren, a maszyny zaczęły szybciej pikać.
-Lau.
Spokojnie. Oddychaj. Nie możesz się denerwować. –tata pogładził
ją po włosach.
-Muszę
wam wszystkim coś powiedzieć. Ja… jestem chora. Bardzo poważnie.
-To
znaczy? – spytała mama.
-Ja
umrę mamo. I całkiem możliwe, że za niedługo.
-Przestań
sobie żartować.
-Ja
nie żartuje. Przepraszam. Nie chciałam żebyście patrzyli na mnie
inaczej przez ostatni czas mojego życia. To był dobry czas.
Zwłaszcza dzięki Tony’emu. Dlatego teraz chcę aby ktoś
przekazał mu, że jestem w szpitalu. – Oni patrzyli na nią z
niedowierzaniem. Mama wybuchła płaczem i wyszła, tata za nią, a
Sara mimo, że zaczęła płakać usiadła obok siostry i chwyciła
ją za rękę.
-Wszystko
będzie dobrze. Pamiętaj. Wszystko będzie okay.- szeptała.
-Wiem.
–szepnęła ze smutnym uśmiechem na ustach, myśląc, że za jakąś
chwilę zjawi się Tony i wtedy naprawdę będzie wszystko dobrze i
na swoim miejscu.
***
Szum
na lotnisku nie przeszkodził Tony’emu wyczuć wibracji swojego
telefonu. Spojrzał na wyświetlacz, który pokazywał znajomą twarz
kobiety, z którą nie ma ochoty mieć nic wspólnego. Mimo uczuć
jakie do niej żywi. Z bólem serca schował telefon do kieszeni i
ruszył w kierunku bramek na lotnisku.
***
Wiadomość,
że jej ukochany wyjechał nie zostawiając żadnej wiadomości
dokąd, gdzie i na ile spowodowała, że Lauren wpadła w depresje.
Płakała, mało jadła, nie chciała z nikim rozmawiać. Za każdym
razem kiedy jej telefon dzwonił z nadzieją patrzyła na wyświetlacz
i marzyła o tym by ujrzeć tam twarz ukochanego. Przez cały ten
czas patrzyła za okno, albo przeglądała ich wspólne zdjęcia,
wspominając chwile, w których czuła się szczęśliwa.
Przypominała sobie każdą chwilę, kiedy miała ochotę go
pocałować. Teraz każdy uśmiech ze wspomnień powodował, że
dziura w jej sercu jaką pozostawił Tony wyjeżdżając powiększała
się. Najgorsze było to, że nie miała pojęcia dlaczego.
„Dlaczego?” To pytanie dręczyło ją najczęściej. Codziennie
zasypiała i budziła się z nadzieją, że zobaczy go siedzącego
obok. Mimo wszystko poczucie odrzucenia nie spowodowało pogorszeniu
stanu zdrowia.
Tydzień
później odbył się pogrzeb Lauren Richis. Było wiele osób. Jej
bliskich, pracowników, czytelników. Ale nie było jego. Osoby,
dzięki której jej ostatni miesiąc był cudowny i zarazem przez
którego jej ostatni tydzień był koszmarem. Dzień przed śmiercią
wyznała siostrze, że jest zakochana i jedynej rzeczy, której
żałuje to tego, że to przyszło tak późno i że nie zdążyła
mu o tym powiedzieć.
Tymczasem
Tony, niczego nieświadomy, zaczynał wszystko od początku. Znalazł
pracę w Polsce. Zamieszkał z bratem i odbudowywał zerwane kontakty
z rodziną. Starał się zapomnieć o Lauren, jednak nie potrafił.
Dlatego postanowił przynajmniej zadzwonić. Usłyszeć jej głos i
przeprosić, że wyjechał tak bez pożegnania. Po kilku sygnałach w
telefonie odezwał się jakiś słaby głos. Ale to nie była ona.
-Halo?
-Lauren?
To ty? – spytał zaskoczony. W odpowiedzi usłyszał jak ktoś
głośno wciąga powietrze.
-Cześć
Tony. Nie jestem Lauren tylko Sara. Jej siostra.- odpowiedziała.
-Jest
gdzieś obok ciebie? Muszę z nią porozmawiać. Przeprosić.- teraz
zamiast odpowiedzi usłyszał jak dziewczyna zaczyna głośno
szlochać.
-Lauren
nie żyje.- powiedziała i rozłączyła się. Na początku nie
zrozumiał co przed chwilą usłyszał. Po chwili otrzymał krótką
wiadomość
„Lauren
nie żyje. Była chora.
Wczoraj
odbył się pogrzeb.
Sara”
Tony
z wrażenia oparł się o blat stołu. Zaparło mu dech w piersi i
miał wrażenie, że się dusi. Przeszył go nieprzyjemny dreszcz, a
w oczach stanęły łzy. W gardle poczuł wielką gulę. Nie był w
stanie się ruszyć. Powoli uklęknął na ziemi. Schował twarz w
dłoniach i bezgłośnie powtarzał jakieś słowa, całkowicie
pozbawione sensu.
-Coś
się stało? O matko! Antek! Dlaczego płaczesz? – to Stefan wszedł
do kuchni. Antek… dawno nikt go nie nazywał jego polskim imieniem.
A łzy.. tak jakoś same poleciały. Nie potrafił ich zatrzymać.
-Masz
pieniądze?- spytał brata.- Muszę lecieć do Stanów. Rozumiesz?
Muszę!
-Spokojnie.
Najpierw powiedz co się stało.
Następnego
dnia był już na lotnisku w Nowym Yorku. Łatwo złapał taksówkę
i pojechał pod jej dom.
-Proszę
poczekać – zwrócił się do kierowcy i wysiadł z samochodu. Na
recepcji zastał tego samego portiera co za pierwszym razem.
Mężczyzna spojrzał na Tony’ego i już miał coś powiedzieć,
ale mu przerwał.
-Gdzie.
–poleciała mu łza- Gdzie Lauren została pochowana? Wiem, że
wiesz. Proszę powiedz mi.
-Na
Time Stret. Tu niedaleko. Miło pana widzieć panie Brown.- Tony
skinął głową na pożegnanie i wyszedł.
Cmentarz
był prawie pusty. Po krótkiej chwili znalazł nagrobek z pięknie
zdobionymi literami układającymi się w słowa „Tu spoczywa
Lauren Richis.” Tony upadł na kolana i zaczął płakać. Gdy w
miarę się uspokoił przemówił lekko zachrypniętym głosem.
-Spóźniłem
się. Przepraszam, że odszedłem. Że cię zostawiłem. Miałaś
racje. Jestem idiotą. Jak mogłem wyjechać. Przepraszam. Spóźniłem
się. Już nigdy nie zobaczę twojej uśmiechniętej twarzy. Nie
usłyszę twojego śmiechu, ani nigdy nie powiem ci jak bardzo cię
kocham. Nigdy nie powiem ci jak się poczułem gdy pierwszy raz
zobaczyłem twoją przerażoną twarz kiedy prawie spowodowałem
wypadek. To był dzień gdy myślałem, że straciłem wszystko. Ale
wiesz co Lauren? Tego samego dnia zyskałem coś o wiele
ważniejszego. Ciebie.
„Śpieszmy
się kochać ludzi
Tak
szybko odchodzą.”
~ks.
Jan Twardowski
Ja to tu po prostu zostawię
Napisane dawno temu na jakiś tam konkurs
Nie wiem czy fajne... pozostawiam wam do oceny
Pozdrawiam
Lee