czwartek, 23 kwietnia 2015

9. Potęga i siła

Rosaline. Nie... To w ogóle nie mieści się w głowie. Jakim cudem. Nie potrafię już myśleć... ale dlaczego on nie ściągnął mi tej maski? Powiedział, że będzie musiał ją mieć przy sobie. Najprawdopodobniej na sobie. A więc o co chodzi? Po kilku minutach bólu i rozpadania się na kawałeczki do pomieszczenia wszedł Olavo wraz z trójką ludzi. Miał na sobie biały kombinezon, w ręce trzymał szklaną maskę. "Dobrze Rosaline... Teraz powiedz grzecznie ojcu gdzie leży maska". Ale... że co? On robi ze mnie idiotkę czy ja coś źle usłyszałam? Postanowiłam spytać się go o co mu chodzi, ale jakoś nie potrafiłam nawet ruszyć ustami. Straciłam zdolność poruszania czymkolwiek. "Powiedz mi. Gdzie  ona jest. Na pewno już ją znalazłaś. inaczej kwiaty nie zaczęły by rosnąć.... To gdzie jest?! Odpowiedz do cholery jak do ciebie mówię!" Wrzasnął. Gdy dalej nie odpowiadałam podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z taką siłą, że aż odleciała mi głowa w bok i uderzyłam się w kant stolika stojącego obok. Poczułam metaliczny zapach krwi. Mimo woli spojrzałam na ziemię gdzie kapały kropelki czerwonej mazi. "Gadaj!" Zawołał i wylał na moją stopę zielony płyn, który zawsze wtłaczali mi do żył. Krzyk, który wydobył się z mojego gardła brzmiał jakby nie pochodził ode mnie. Przerażona spojrzałam na swoje stopy. Nie myliłam się. Płonęły i tym razem na prawdę, a nie w żyłach. Na serio na stopach był ogień.  I to coraz wyższy. Jednak nie posuwał się wyżej.  Tylko tam gdzie Olavo wylał płyn. Spojrzałam na niego i widząc jaką przyjemność sprawia mu patrzenie na mój ból z oczu popłynęły mi toksyczne łzy wypalające małe rowki w moich policzkach. Tak. Toksyczne. Bo w moim organizmie nie ma już nic czystego. Jak można być takim człowiekiem!? Nienawidzę go. Jest psychiczny!
"Mów! Gdzie! Jest! Ta! Maska!" i pomiędzy każdym słowem wylewał na mnie coraz więcej zielonego płynu. Czyli zaraz zginę. Na prawdę. Ból jaki czułam był nie do opisania. Wiłam się na tym stole, krzyczałam, nic to jednak nie dawało. Kurwa. Kiedy on w końcu skończy! Spojrzałam mu w oczy i wtedy to się stało. Poczułam ukłucie igły (tak poczułam) w miejscu gdzie niby jest moje serce. To jeden z tych zamaskowanych ludzi. Potem wszystko zdarzyło się dziwnie... niby szybko a jednak w zwolnionym tempie. Człowiek wtłoczył płyn w moje ostatkiem sił bijące serce, następnie Olavo odepchnął go od stołu, zaczął krzyczeć, zabił tego w masce jednym pociągnięciem noża przez gardło, następnie omiotła mnie chłodna pianka powoli gasząca płomienie na ciele jednak w sercu nie zdołał mi pomóc. Z mojego gardła wydobył się ostatni krzyk bólu i rozpaczy, po czym spojrzałam na mojego walniętego ojca, który ... płakał?  No chyba nie... Na pewno nie z powodu, że umieram... Ach tak... nie dostał swojej maski. No to ma problem. W sumie jakby tak popatrzeć na wszystko z innej perspektywy... dobrze, że zginęłam. Teraz nikt nie zdobędzie maski. A skoro o ginięciu mowa... poczułam jakby uderzenie w sercu, potem usłyszałam trzask, jakby coś się we mnie rozerwało... to chyba moje zmęczone serce... a z całej klatki piersiowej, przez skórę zaczęła sączyć się krew. No.. To by było na tyle cierpienia bo potem gdy z nadzieją zamknęłam oczy wszystko zniknęło. Nie czułam bólu, zimna, ciepła. Nic. Praktycznie rzecz biorąc na tym powinna się skończyć moja opowieść. Powinnam teraz napisać co się stało po mojej śmierci, ale o to chodzi, że ja nie wiem do końca czy ja faktycznie umarłam. Bo raczej gdy otworzyłam oczy nie powinnam widzieć błękitnego nieba, nie powinnam dotykać zielonej trawy i nie powinnam widzieć dookoła budynków Londynu i spieszących się ludzi. Chyba, że to niebo... w co wątpię. Bo  nie ma tu nic czystego i dobrego. Bo od kiedy w niebie są złodzieje, których właśnie widzę jak okradają tą biedną panią. No chyba kurwa nie. Znowu nie umarłam? Dlaczego? Gdzie ja jestem. Ogółem to mi się zdaje, że leżę tam skąd przeniósł mnie gościu mówiąc, że muszę zginąć. "Przepraszam, którą mamy godzinę?" Spytałam nadchodzącej pani, ta jednak nawet na mnie nie zwróciła uwagi i ... co jeszcze dziwniejsza, przeszła przeze mnie. Tak. Normalnie stawiła stopę na moim brzuchu. Raz - nic nie poczułam, dwa - ona ( czyli stopa) zagłębiła się we mnie. Tak normalnie jakbym była ...duchem? Przeszła przeze mnie. Co się kurwa dzieje? Nie no to jest już przesada.  A może frytki do tego? Jeszcze powiedzcie, że nie mogę się ruszać... ło! Jednak mogę. Wstałam i rozejrzałam się.Coś tu było nie tak. ludzie chodzący byli wyblakli, jakby byli tylko wyświetlani przez projektor. A tysiące ludzi, którzy leżeli na ziemi baz znaku życia wyglądali jak najbardziej prawdziwie. Podeszłam do pierwszej lepszej osoby i ujrzałam nic nie znaczącą twarz. Jednak gdy tylko dotknęłam jego głowy facet otworzył oczy. Uśmiechnął się i pomachał mi, jakby na pożegnanie i zniknął. To było...dziwne. Podeszłam do kolejnego "umarlaka" i zakryłam dłońmi usta by tylko nie wrzasnąć. Przy moich stopach leżał Aron. Wyglądał... dobrze jednak na jego twarzy widziałam wymalowany strach. "Nie nie nie. Jeśli to jest to miejsce, o którym myślę to nie może być prawda! Ty nie mogłeś zginąć!" Bo zaczęłam podejrzewać, że znalazłam się w jakiejś dziwnej umieralni gdzie wszyscy są zmarli. Tylko dlaczego ja jakby "żyję"? Zaczęłam płakać. Chwyciłam go za dłonie. Były takie zimne... "Aron.. jak ja bym chciała, żebyś był tu obok mnie" Szeptałam przytulając jego bezwładne ciało. To nie może być prawda. Wszystko mi się pomieszało. Nie wiem co jest prawdą, co snem, a co tylko wymysłem mojej wyobraźni. Zamknęłam oczy i próbowałam sobie to wszystko poukładać w głowie. Umarłam i obudziłam się w dziwnym miejscu, gdzie wszyscy są trupami. Czy to może być prawda? Nie wiem. 
Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś dotyk. Podskoczyłam jak oparzona bo... To przecież umieralnia gdzie wszyscy są martwi tylko nie ja! Nikt nie mógł mnie dotknąć! Otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdzam, że trupów jest dwa razy tyle ile zobaczyłam za pierwszym razem. Spojrzałam na Arona, którego ciągle trzymałam w objęciach. O cholera. Zaczęłam wrzeszczeć. TAK. Wrzeszczeć z powodu nie opanowanego ataku strachu i histerii. Aron najzwyklej w świecie ożył i teraz to on mnie przytulał. Zaczęłam się odpychać. Nie. To nie może być prawda. On umarł. Nie mógł ożyć. To tylko wymysł mojej chorej wyobraźni. "Puść mnie!" Zaczęłam krzyczeć i piszczeć. Kopać i uderzać pięściami. "Uwierz mi, przeżyłem już gorsze rzeczy od twoich marnych prób wyrwania się ode mnie więc oszczędź sobie. Musisz zbierać siłę a nie głupio marnować." powiedział nie kto inny niż sam Aron we własnej osobie. To wcale mnie nie uspokoiło, ale przestałam i wtuliłam się w niego. Nie był już zimny i bezwładny. Krew na nowo zaczęła krążyć w jego organizmie." To ty? Naprawdę żyjesz? Czy ja sobie tego nie wymyśliłam?" Spytałam szeptem. On pogłaskał mnie po plecach." Tak to ja Ros. Czy żyję... to za dużo powiedziane. Tutaj nikt tak na prawdę nie żyje. Nikt oprócz ciebie" Na dźwięk mojego prawdziwego imienia wzdrygnęłam się. Nie zbyt miło mi się kojarzy. "To znaczy gdzie my jesteśmy Aron?"I zaczął opowiadać.
Ros słonko.... jesteśmy w świecie martwych. Jak usłyszałaś od Olavo ten kto posiada maskę jest panem świata żywych i umarłych. Nie możesz umrzeć bo jesteś nieśmiertelna.Posiadasz również moc wskrzeszania i posyłania ludzi na ziemię. Ci wszyscy tutaj umarli bo Cię chronili. Gdyby nie Tarret... gdzieś tu na pewno jest. To on Cię zabił. Taki był plan awaryjny. Gdyby Olavo Cię dopadł. Musisz się wiele nauczyć. Maska Losu posiada wiele mocy, o których nie masz pojęcia.  Musisz nam pomóc. Bez ciebie nie damy rady wygrać tej wojny. 
Aron spojrzał na mnie, a ja? Ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Przed chwilą umarłam. Teraz dowiaduję się, że jednak nie... no i tak przy okazji... jestem nieśmiertelna. Nie potrafię tego ułożyć w głowie. "Musisz nam pomóc" wyszeptał. Wzięłam głęboki oddech. Już za daleko w to wszystko weszłam, żeby teraz zrezygnować. Poza tym... to są moi ludzie. Walczyli za mnie, dla mnie. Nie zostawię ich teraz! "Naucz mnie Aron. Powiedz jak używać Maski Losu". Powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć, żeby dodać mu choć odrobinę otuchy. "Pewnie już wiesz jak wskrzeszać ludzi. Wystarczy, że dotkniesz ich twarzy dłońmi. Żeby odesłać ich na dół, do naszego świata wystarczy, że zamkniesz im oczy. Posiadasz również moce ułatwiające walkę. Tylko musisz się skupić." To mówiąc chwycił moje dłonie i ułożył je jakbym miała nabierać wody. "Teraz pomyśl, że na twoich dłoniach jest kula  światła. Tylko się skup i utrzymaj ją w dłoniach." Zaczęłam intensywnie myśleć. Kula światła. Nagle poczułam, że mam  coś w dłoniach. Zerknęłam na swoje dłonie i faktycznie. Leżała tam mała kuleczka złożona z miliardów diamencików, które odbijały światło.  "Świetnie! Teraz ostrożnie. Możesz walczyć na dwa sposoby. Razić światłem i powodując, że ludzie szkła nie mogą się do ciebie zbliżyć, albo możesz rzucić kulą, która wybuchnie." Zamknęłam oczy." Nie chcę zabijać ludzi. Nawet tych, którzy chcieli mnie skrzywdzić. Wtedy staję się taka jak oni. Bezwzględna, bez serca. Aron do Ciebie nic nie mam. Ale ja po prostu..." załamał mi się głos. Ja kurwa za dużo przeszłam przez tak krótki okres czasu. Moja psychika tego nie ogarnia! Jeszcze przed chwilą moje żyły były pełne toksycznego ognia.A teraz? Miotam światłem i uczę się jak zabijać. Nie chcę tego. Nie dam rady. Bo mimo, że wszystko jest za mną to wspomnienia zostały. Dalej nie rozumiem jak można być takim człowiekiem jak Olavo. Jak mógł być tak zachłanny. Dlaczego tak bardzo pragnie władzy, której nie powinien posiadać? Dlaczego to wszystko spadło na mnie?  Od kiedy dowiedziałam się, że jestem księżniczką... moje życie z dnia na dzień staje się coraz trudniejsze. "Ros... jestem przy tobie. Nikomu nie pozwolę cię więcej skrzywdzić" ja przytuliłam go ale pokręciłam głową. "Nie prawda. Nie mów tak. Nie możesz tego zapewnić." Zamknęłam oczy i postanowiłam, że się ogarnę. Skoro Los mnie wybrał... skoro takie jest moje przeznaczenie... tak też musi się stać. Tak musi być. Gwałtownie wstałam i podeszłam do pierwszego umarlaka z brzegu. Dotknęłam jego twarzy, a gdy otworzył oczy delikatnie ich dotknęłam a on się rozpłynął w powietrzu. To niesamowite. Nagle przed moimi oczami stanął Alexis. Jego palce na mojej talii, gdy trzymał mnie w metrze, jego usta przy moich, gdy mi się przedstawiał... tak mało o nim wiem, a tak bardzo za nim tęsknię. Czy jest tutaj? Czy mnie pamięta? To znaczy... z tego co się orientuję, to chyba każdy tutaj wie kim jestem... ale pozostaje jedno pytanie. Czy on tu jest. "Aron!" Zawołałam swojego opiekuna.Przybiegł prawie natychmiast. " Co się stało?" Spojrzał na mnie zaniepokojony. "Powiedz mi... kim jest Alexis"
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
HEJ Cześć i czołem.
Witam w nowym rozdziale. Początek pisałam dawno temu.
Dokończyłam teraz.
Nie mam pojęcia co było wtedy w mojej głowie i czy dokładnie tak chciałam to napisać...
Ale jest. Mam nadzieję, że jest ok.
Dedykuję Black, która sprawiła, że się uśmiechnęłam wchodząc na bloga i patrząc czy ktoś to czytał.
Dzięki... choć komentarz jest z lutego... a tu zbliża się maj XD
Zapraszam do komentowania:)
Kolejna część będzie ... nie mam pojęcia kiedy.
Miłej majówki :)
Li

poniedziałek, 2 lutego 2015

8. Piekło na... ziemi?

Leżałam dokładnie w tym samym miejscu. Tylko, że nie otaczały mnie drzewa lub krzaki. Wokół mnie, wszędzie stały płomienie. Ale to nie rośliny się paliły. To stosy wykrwawionych ciał ludzkich. Żadnej z twarzy nie potrafiłam rozpoznać, ale widok był.. szokujący. Maska! Spojrzałam na miejsce gdzie jeszcze chwilę temu była. Była i jest. Leży tu jakby nigdy nic. Jakby wokół nie działo się nic złego. No coś ty… przecież to wcale nie o nią i o mnie toczy się walka. A gdzie jest tajemniczy facet, który w tak uroczy sposób przekazał mi wiadomość o mojej niedalekiej przyszłości. Zaraz… co on powiedział? „Musisz umrzeć”? Coś w tym stylu… No nie powiem… oryginalne. No… to gdzie on jest? Ah.. no tak. Już został zabity. Nawet nie wiem kiedy ktoś rozerwał go na strzępy… To co? Ja będę następna? Ok. Proszę bardzo. Wstałam na chwiejnych nogach, ale jak zwykle nikt nie zwracał na mnie uwagi. O ironio… zawsze gdy chcę by ktokolwiek chociaż spojrzał na mnie to jak na złość nikt mnie nie zauważa. Zobaczmy czy magiczna tarcza dalej działa. Podeszłam do maski i wyciągnęłam rękę w jej stronę spodziewając się ciepła. Nic jednak takiego nie odczułam. Tak! Nareszcie wszystko się skończy. Gdy podchodziłam do maski obok mnie padło parę osób trupem. Tak bardzo źle się czułam, że nie mogę im pomóc… chociaż… część z nich to ludzie szkła, inni niczemu nie winni obywatele tego miasta, a jeszcze inni to moi strażnicy w zielonych mundurach. Uklękłam obok maski i lekko drżącymi rękami podniosłam z brudnej ziemi. Dotykając jej wszystko jakby się zmieniło. Ludzie, otoczenie, świat. A mnie przeszył dziwny dreszcz. Co ja powinnam z tą maską zrobić? Założyć? Będę wyglądać idiotycznie. No ale cóż… nie mam gdzie indziej jej dać. Włożyłam ją sobie ostrożnie na twarz i zawiązałam złotą kokardę z tyłu głowy. Jej konsystencja była tak lekka, że w ogóle jej nie czułam na sobie. Taa.. teraz tylko muszę się dostać do naszej siedziby, która szczerze nie mam pojęcia gdzie jest. I tak zastanawiając się nad tym, w którą stronę powinnam się udać jak zwykle przyleciał niespodziewany samolot.  Najpierw zaczął zrzucać nową porcję ognia, następnie zaczął wyć alarm, a jeszcze później zobaczyłam całą chmarę samolocików, z których zwisają drabinki z ludźmi. Nie jest dobrze. Spodziewam się, że przybyli tu w jasnym celu. Odnaleźć mnie, zabrać maskę i zabić. Zaczęłam biec. Byle dalej od parku pełnego ludzkich flaków i krwi bo zaczęło robić mi się słabo. A może to przez bliską obecność ognia? Nie ważne. W każdym bądź razie biegłam, aż do ostatniego drzewa po przeciwnej stronie parku. Tam się chciałam zatrzymać, obmyśleć jakąś strategię i biec dalej, jednak okazało się, że kilka punktów w moim planie musiało ulec zmianie. Na przykład nie mogę się tu zatrzymać, bo wokół jest pełno ludzi w szklanych maskach. Po drugie, nie wyjdę z parku ponieważ został cały ogrodzony drucianą siatką, która na milion procent jest pod napięciem. Cudownie. To koniec. Wygrali. Nie mam szans. Ciekawe czy ktokolwiek ode mnie jeszcze żyje. Czy poczuję jeśli umrze mój strażnik? Zaczynam się dusić. Nie mogę oddychać! Pomocy! Tak wiem, że to głupie i impulsywne, ale najzwyklej w świecie zaczęłam wołać o pomoc, z nadzieją, że tak jak zawsze nikt mnie nie posłucha.. los jednak chciał inaczej. Jestem kretynką! Jak mogłam tak łatwo wpaść w ich ręce? Większej idiotki chyba świat nie widział. No… to mogę się przygotować psychicznie na ostatnie i jakże gorące chwile mojego życia. Kilku ludzi podbiegło do mnie. Zrobiło się głośno, a ja zaczęłam tracić przytomność. Tego tylko brakowało.  Maska! Nie mogą mi jej ściągnąć! Zakryłam dłońmi twarz i poddałam się. Ci chwycili mnie za ramiona i zanieśli nie wiadomo gdzie. Poczułam wiatr. Tak… właśnie zostaję wciągnięta do samolotu razem z drabinką i kimś z maską. Potem to chyba oczywiste co się stało dalej. Zostałam położona na stole, tak jak ostatnio, ktoś nie kłopotał się moim ubraniem i najzwyklej w świecie rozciął MOJĄ sukienkę pozostawiając mnie w samej bieliźnie. Tak jak ostatnio przyczepiono mi do klatki piersiowej czujki i tak jak ostatnio po chwili usłyszałam rytmiczne i nieco za szybkie bicie mego serca. W zgięciu prawej ręki poczułam ukłucie, a następnie tak dobrze znany ból ognia  w żyłach. To koniec. Za góra… pół godziny będę martwa. Zawiodłam tyle ludzi… a byłam tak blisko. Nawet znalazłam już tą zasraną maskę… Ej. Właśnie… Czemu oni mi jej jeszcze nie ściągnęli? Ból coraz silniejszy szybko rozprzestrzeniał się po moim ciele, jednak to nie była dawka śmiertelna. No oczywiście… bo po co mnie zbić od razu. Wokół mnie stało pełno ludzi, a mimo to było cholernie cicho. Do czasu… kiedy już nie mogłam znieść takiego bólu. Zaczęłam krzyczeć i zwijać się z bólu. Ich to nie ruszało. Nawet na mnie nie patrzyli. Ślepo wykonywali rozkazy. Ale czyje? Właśnie. Kto kieruje Ludem Szkła? Spodziewam się, że za niedługo będzie to ostatni człowiek, którego zobaczę.
Wylądowaliśmy. Ja zaczęłam się histerycznie śmiać i zarazem płakać gorzkimi łzami. Tyle osób zawiodłam, tyle zraniłam. I teraz zginę. To chyba najwyższy czas by się poddać. Nie widzę sensu w dalszej walce. To koniec. Nie ma co się oszukiwać. Bez sensowny koniec. A zaczynało być dobrze... No ale zawsze tak jest.. coś jest dobrze i nie trwa to długo. Zawsze od razu się psuje. Nie mam już na nic ochoty. Po prostu leżę wpatrzona w sufit, z pulsującym bólem w całym ciele. Już nawet nie miałam sił by krzyczeć. Bo przecież to też nic nie da. Nikt nie przyjdzie na pomoc, nikt nie  zwróci uwagi, nie zmniejszy to bólu.
Wjechałam do jednej z sal. Postawiono mnie pod wielką lampą i pozostawiono sobie.  Mimo ognia powoli tlącego się we mnie rozglądnęłam się po sali. Odchylając lekko głowę w tył poczułam jakby wszystkie mięśnie szyi kruszyły się. Jednak to z porównaniem do tego co zobaczyłam było niczym. Za mną stało pełno łóżek z podłączonymi kroplówkami z zielonym płynem. Do tego pod ścianą leżała sterta czarnych jak węgiel ciał. W fiolkach na półkach była jakaś czerwona ciecz... najprawdopodobniej krew. Ale najgorszy był widok konającego Arona. Nieprzytomne oczy, grymas bólu na zmęczonej twarzy, wszędzie pełno nie zasklepionych rozcięć. Cały mundur... nie było już nigdzie widać zieleni... wszędzie purpura krwi. Zaczęłam krzyczeć. Chęć życia jak zniknęła tak pojawiła się. Niespodziewanie i nagle. On nie może zginąć! Jedyny człowiek, przy którym czuję się bezpiecznie! "Aron! Aron obudź się! Nie zasypiaj! Walcz! Nie nie nie! Nie możesz się poddać!" Łzy znowu pociekły mi po policzku. Tak bardzo chciałam do niego podejść, przytulić, ochronić. Do pokoju wszedł wysoki czarnowłosy z mega ulizaną fryzurką facet. Miał prawie białą cerę, oczy prawie czarne. Nienaganny i wyprasowany garnitur idealnie leżał na jego ciele. Całkowicie odrębny styl od wszystkiego co nas otaczało. Nacisnął guzik przy drzwiach i światło rozbłysło w całym pomieszczeniu. Podszedł do mnie i obrócił w swoją stronę. Nachylił się do mojej twarzy. Poczułam idiotyczne połączenie bzu z marchewką. Kto używa takich perfum? Jednak kolejna rzecz, którą uczynił była jeszcze bardziej zaskakująca niż zapach. Facet najnormalniej w świecie zaczął mnie całować. Miałam wrażenie jakby włożył w to całkiem sporo emocji. Tym sposobem mętlik w mojej głowie gwałtownie się powiększył. Co on sobie wyobraża?! Wstając niezauważalnie pokręcił jakimś kółeczkiem co spowodowało, że zielona trucizna szybciej wtłaczała się w moje żyły. Syknęłam z bólu. Z niedługo tam już nie będzie krwi tylko sama trucizna!
"Wiesz... czekałem na ten moment 16 długich lat" Jaki moment? Zabicia mnie? Czy... pocałowania...to nie ma sensu. "Smakujesz dokładnie tak jak twoja matka w dniu kiedy cię poczęła" Że co kurwa?! To chyba jakiś żart. Nie... to nie może być prawda. On tylko próbuje mi namieszać w głowie. Chciałam coś odpowiedzieć, ale on przyłożył mi tylko palec do ust. "O... nie powiedzieli ci? A to dziwne... to pewnie dlatego nigdy nie chciałaś mnie poznać... nie chciałaś poznać swojego ojca" Tu spojrzał na mnie i kpiarsko się uśmiechnął. To nie może być prawdą. Taki zły człowiek nie może być moim ojcem. "Kłamiesz!" wrzasnęłam po czym zwinęłam się z bólu. Każdy ruch sprawia, że żyły pękają i trucizna wdziera się głębiej do ciała. W tym momencie moja głowa płonie. Nie potrafię myśleć. Pozostało mi słuchanie.
"To była piękna noc. Taka magiczna. Jednak Anistra kochała mojego idiotycznego brata. Potem tak... była w ciąży, Lorenzo jej wybaczył a ja czekałem na ciebie. Anistra wzięła ślub dzień po urodzeniu dziecka i została księżną królestwa, w którym po kilku miesiącach doszło do rozłamu. A to wszystko i wyłącznie twoja wina. Gdyby nie okazało się, że jesteś tą na którą wszyscy czekali od milionów lat nic by się złego nie stało... nie licząc śmierci twoich rodziców... bo to ja chciałem się zajmować tobą. Przecież miałem takie same prawo do ciebie co Anistra.. Chciałem ich zabić bym mógł mieć swoją córkę tylko dla siebie, jednak sytuacja wymagała innego rozwiązania. No i wybuchła wojna. Lorenzo zabił naszą siostrę Jackin bo była po mojej stronie więc ja mu obiecałem, że kiedyś też odbiorę mu kogoś na kim mu zależy. Nie miałem w tym momencie na myśli jego żony tylko ciebie. I tak się stało. Co prawda.. nie zabiłem ich, ale ciebie odzyskałem."
Zaraz zaraz. Za dużo faktów jak na moją głowę. Nie w  moim stanie! Teraz skup się Christin. Co właśnie się dowiedziałaś? Że to jest mój ojciec... i że przeze mnie wybuchła wojna. Jednej rzeczy tu nie rozumiem. Skoro chciał się mną zajmować to dlaczego mnie zamknął w człowieku i torturował... a teraz chce mnie zabić? Tego już za wiele. "W takim razie dlaczego chcesz mnie zabić!" Krzyknęłam, a potem zaczęłam wrzeszczeć z bólu. Nie czuję już ręki. Najwidoczniej nerwy powoli się wypalają. A może to tylko złudzenie? "Nie chcę cię zabić." Że co?! Dobre żarty."Ale muszę. I bardzo ciężko mi to zrobić. Zwłaszcza teraz gdy jesteś taka piękna, gdy widzę cię na żywo, gdy wybuchła druga wojna." Nie... to się nie trzyma kupy. "pewnie chcesz wiedzieć dlaczego muszę to zrobić. Więc istnieje taka przepowiednia, która mówi, że Maską Losu może władać tylko ten, który złoży śluby przeznaczenia. Zyska on władzę nad światem umarłych i żywych, nieśmiertelność, bla bla bla bla i zostanie królem Losu. Wyjątkiem jesteś ty, która została do tego przeznaczona. Powiedziałbym , że stworzona. hahhaha. Tylko ty i nikt inny poza tobą jest prawowitym posiadaczem maski. Nie musisz składać żadnych ślubów, które uwierz mi są niemiłym doświadczeniem. Żebym ja mógł zostać Królem Losu mam dwa warunki do spełnienia. Pierwszy to mieć Maskę przy sobie, a drugi.... no... wystarczy, że cię zabije." To mówiąc zaśmiał się i podszedł do mnie. Już myślałam, że ściągnie mi maskę z twarzy. On jednak wyrwał mi z ręki rureczki i znowu pocałował. Fu....nie dość, że go nienawidzę, to jeszcze jest moim ojcem... Zajebiście kurwa.... Chciałam coś zrobić. Cokolwiek. Walnąć w twarz, wyrwać się, jednak byłam tak słaba, że potrafiłam tylko siedzieć.Mężczyzna oderwał się ode mnie i uśmiechnął się jakby nigdy nic."Jesteś taka jak ona" Zaśmiał się. "Tak w ogóle.. nie przedstawiliśmy się sobie. Jestem Olavo. A ty... piękna wcale nie jesteś Christin. Te brzydkie imię dostałaś od ziemian. O! I tak przy okazji przepraszam  za te 16 lat. Na pewno mi wybaczasz prawda? Wracając do imienia. Ty moja kochana masz na imię Rosaline, a teraz wybacz, ale muszę się przygotować do egzekucji. Ty chyba z resztą też." Zaśmiał się i wyszedł.
~*~*~*~*~*~*~*~*~
Hej :D
Śmiać mi się chce :D
Bo coś... pół roku temu chyba byłam. A ten post mam od dawna gotowy. Pewnie póki nikogo nie powiadomię nikt go nie przeczyta ;P. W między czasie napisałam kolejną pracę na konkurs. Teraz tylko trzeba czekać na wyniki. Dobra. Mam nadzieję, że ta część jest równie dobra jak pozostałe. Pozdrawiam i tym co mają ferie tak jak ja życzę żeby śnieg się utrzymał nam przez te dwa tygodnie. :D