czwartek, 23 kwietnia 2015

9. Potęga i siła

Rosaline. Nie... To w ogóle nie mieści się w głowie. Jakim cudem. Nie potrafię już myśleć... ale dlaczego on nie ściągnął mi tej maski? Powiedział, że będzie musiał ją mieć przy sobie. Najprawdopodobniej na sobie. A więc o co chodzi? Po kilku minutach bólu i rozpadania się na kawałeczki do pomieszczenia wszedł Olavo wraz z trójką ludzi. Miał na sobie biały kombinezon, w ręce trzymał szklaną maskę. "Dobrze Rosaline... Teraz powiedz grzecznie ojcu gdzie leży maska". Ale... że co? On robi ze mnie idiotkę czy ja coś źle usłyszałam? Postanowiłam spytać się go o co mu chodzi, ale jakoś nie potrafiłam nawet ruszyć ustami. Straciłam zdolność poruszania czymkolwiek. "Powiedz mi. Gdzie  ona jest. Na pewno już ją znalazłaś. inaczej kwiaty nie zaczęły by rosnąć.... To gdzie jest?! Odpowiedz do cholery jak do ciebie mówię!" Wrzasnął. Gdy dalej nie odpowiadałam podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z taką siłą, że aż odleciała mi głowa w bok i uderzyłam się w kant stolika stojącego obok. Poczułam metaliczny zapach krwi. Mimo woli spojrzałam na ziemię gdzie kapały kropelki czerwonej mazi. "Gadaj!" Zawołał i wylał na moją stopę zielony płyn, który zawsze wtłaczali mi do żył. Krzyk, który wydobył się z mojego gardła brzmiał jakby nie pochodził ode mnie. Przerażona spojrzałam na swoje stopy. Nie myliłam się. Płonęły i tym razem na prawdę, a nie w żyłach. Na serio na stopach był ogień.  I to coraz wyższy. Jednak nie posuwał się wyżej.  Tylko tam gdzie Olavo wylał płyn. Spojrzałam na niego i widząc jaką przyjemność sprawia mu patrzenie na mój ból z oczu popłynęły mi toksyczne łzy wypalające małe rowki w moich policzkach. Tak. Toksyczne. Bo w moim organizmie nie ma już nic czystego. Jak można być takim człowiekiem!? Nienawidzę go. Jest psychiczny!
"Mów! Gdzie! Jest! Ta! Maska!" i pomiędzy każdym słowem wylewał na mnie coraz więcej zielonego płynu. Czyli zaraz zginę. Na prawdę. Ból jaki czułam był nie do opisania. Wiłam się na tym stole, krzyczałam, nic to jednak nie dawało. Kurwa. Kiedy on w końcu skończy! Spojrzałam mu w oczy i wtedy to się stało. Poczułam ukłucie igły (tak poczułam) w miejscu gdzie niby jest moje serce. To jeden z tych zamaskowanych ludzi. Potem wszystko zdarzyło się dziwnie... niby szybko a jednak w zwolnionym tempie. Człowiek wtłoczył płyn w moje ostatkiem sił bijące serce, następnie Olavo odepchnął go od stołu, zaczął krzyczeć, zabił tego w masce jednym pociągnięciem noża przez gardło, następnie omiotła mnie chłodna pianka powoli gasząca płomienie na ciele jednak w sercu nie zdołał mi pomóc. Z mojego gardła wydobył się ostatni krzyk bólu i rozpaczy, po czym spojrzałam na mojego walniętego ojca, który ... płakał?  No chyba nie... Na pewno nie z powodu, że umieram... Ach tak... nie dostał swojej maski. No to ma problem. W sumie jakby tak popatrzeć na wszystko z innej perspektywy... dobrze, że zginęłam. Teraz nikt nie zdobędzie maski. A skoro o ginięciu mowa... poczułam jakby uderzenie w sercu, potem usłyszałam trzask, jakby coś się we mnie rozerwało... to chyba moje zmęczone serce... a z całej klatki piersiowej, przez skórę zaczęła sączyć się krew. No.. To by było na tyle cierpienia bo potem gdy z nadzieją zamknęłam oczy wszystko zniknęło. Nie czułam bólu, zimna, ciepła. Nic. Praktycznie rzecz biorąc na tym powinna się skończyć moja opowieść. Powinnam teraz napisać co się stało po mojej śmierci, ale o to chodzi, że ja nie wiem do końca czy ja faktycznie umarłam. Bo raczej gdy otworzyłam oczy nie powinnam widzieć błękitnego nieba, nie powinnam dotykać zielonej trawy i nie powinnam widzieć dookoła budynków Londynu i spieszących się ludzi. Chyba, że to niebo... w co wątpię. Bo  nie ma tu nic czystego i dobrego. Bo od kiedy w niebie są złodzieje, których właśnie widzę jak okradają tą biedną panią. No chyba kurwa nie. Znowu nie umarłam? Dlaczego? Gdzie ja jestem. Ogółem to mi się zdaje, że leżę tam skąd przeniósł mnie gościu mówiąc, że muszę zginąć. "Przepraszam, którą mamy godzinę?" Spytałam nadchodzącej pani, ta jednak nawet na mnie nie zwróciła uwagi i ... co jeszcze dziwniejsza, przeszła przeze mnie. Tak. Normalnie stawiła stopę na moim brzuchu. Raz - nic nie poczułam, dwa - ona ( czyli stopa) zagłębiła się we mnie. Tak normalnie jakbym była ...duchem? Przeszła przeze mnie. Co się kurwa dzieje? Nie no to jest już przesada.  A może frytki do tego? Jeszcze powiedzcie, że nie mogę się ruszać... ło! Jednak mogę. Wstałam i rozejrzałam się.Coś tu było nie tak. ludzie chodzący byli wyblakli, jakby byli tylko wyświetlani przez projektor. A tysiące ludzi, którzy leżeli na ziemi baz znaku życia wyglądali jak najbardziej prawdziwie. Podeszłam do pierwszej lepszej osoby i ujrzałam nic nie znaczącą twarz. Jednak gdy tylko dotknęłam jego głowy facet otworzył oczy. Uśmiechnął się i pomachał mi, jakby na pożegnanie i zniknął. To było...dziwne. Podeszłam do kolejnego "umarlaka" i zakryłam dłońmi usta by tylko nie wrzasnąć. Przy moich stopach leżał Aron. Wyglądał... dobrze jednak na jego twarzy widziałam wymalowany strach. "Nie nie nie. Jeśli to jest to miejsce, o którym myślę to nie może być prawda! Ty nie mogłeś zginąć!" Bo zaczęłam podejrzewać, że znalazłam się w jakiejś dziwnej umieralni gdzie wszyscy są zmarli. Tylko dlaczego ja jakby "żyję"? Zaczęłam płakać. Chwyciłam go za dłonie. Były takie zimne... "Aron.. jak ja bym chciała, żebyś był tu obok mnie" Szeptałam przytulając jego bezwładne ciało. To nie może być prawda. Wszystko mi się pomieszało. Nie wiem co jest prawdą, co snem, a co tylko wymysłem mojej wyobraźni. Zamknęłam oczy i próbowałam sobie to wszystko poukładać w głowie. Umarłam i obudziłam się w dziwnym miejscu, gdzie wszyscy są trupami. Czy to może być prawda? Nie wiem. 
Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś dotyk. Podskoczyłam jak oparzona bo... To przecież umieralnia gdzie wszyscy są martwi tylko nie ja! Nikt nie mógł mnie dotknąć! Otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdzam, że trupów jest dwa razy tyle ile zobaczyłam za pierwszym razem. Spojrzałam na Arona, którego ciągle trzymałam w objęciach. O cholera. Zaczęłam wrzeszczeć. TAK. Wrzeszczeć z powodu nie opanowanego ataku strachu i histerii. Aron najzwyklej w świecie ożył i teraz to on mnie przytulał. Zaczęłam się odpychać. Nie. To nie może być prawda. On umarł. Nie mógł ożyć. To tylko wymysł mojej chorej wyobraźni. "Puść mnie!" Zaczęłam krzyczeć i piszczeć. Kopać i uderzać pięściami. "Uwierz mi, przeżyłem już gorsze rzeczy od twoich marnych prób wyrwania się ode mnie więc oszczędź sobie. Musisz zbierać siłę a nie głupio marnować." powiedział nie kto inny niż sam Aron we własnej osobie. To wcale mnie nie uspokoiło, ale przestałam i wtuliłam się w niego. Nie był już zimny i bezwładny. Krew na nowo zaczęła krążyć w jego organizmie." To ty? Naprawdę żyjesz? Czy ja sobie tego nie wymyśliłam?" Spytałam szeptem. On pogłaskał mnie po plecach." Tak to ja Ros. Czy żyję... to za dużo powiedziane. Tutaj nikt tak na prawdę nie żyje. Nikt oprócz ciebie" Na dźwięk mojego prawdziwego imienia wzdrygnęłam się. Nie zbyt miło mi się kojarzy. "To znaczy gdzie my jesteśmy Aron?"I zaczął opowiadać.
Ros słonko.... jesteśmy w świecie martwych. Jak usłyszałaś od Olavo ten kto posiada maskę jest panem świata żywych i umarłych. Nie możesz umrzeć bo jesteś nieśmiertelna.Posiadasz również moc wskrzeszania i posyłania ludzi na ziemię. Ci wszyscy tutaj umarli bo Cię chronili. Gdyby nie Tarret... gdzieś tu na pewno jest. To on Cię zabił. Taki był plan awaryjny. Gdyby Olavo Cię dopadł. Musisz się wiele nauczyć. Maska Losu posiada wiele mocy, o których nie masz pojęcia.  Musisz nam pomóc. Bez ciebie nie damy rady wygrać tej wojny. 
Aron spojrzał na mnie, a ja? Ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Przed chwilą umarłam. Teraz dowiaduję się, że jednak nie... no i tak przy okazji... jestem nieśmiertelna. Nie potrafię tego ułożyć w głowie. "Musisz nam pomóc" wyszeptał. Wzięłam głęboki oddech. Już za daleko w to wszystko weszłam, żeby teraz zrezygnować. Poza tym... to są moi ludzie. Walczyli za mnie, dla mnie. Nie zostawię ich teraz! "Naucz mnie Aron. Powiedz jak używać Maski Losu". Powiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć, żeby dodać mu choć odrobinę otuchy. "Pewnie już wiesz jak wskrzeszać ludzi. Wystarczy, że dotkniesz ich twarzy dłońmi. Żeby odesłać ich na dół, do naszego świata wystarczy, że zamkniesz im oczy. Posiadasz również moce ułatwiające walkę. Tylko musisz się skupić." To mówiąc chwycił moje dłonie i ułożył je jakbym miała nabierać wody. "Teraz pomyśl, że na twoich dłoniach jest kula  światła. Tylko się skup i utrzymaj ją w dłoniach." Zaczęłam intensywnie myśleć. Kula światła. Nagle poczułam, że mam  coś w dłoniach. Zerknęłam na swoje dłonie i faktycznie. Leżała tam mała kuleczka złożona z miliardów diamencików, które odbijały światło.  "Świetnie! Teraz ostrożnie. Możesz walczyć na dwa sposoby. Razić światłem i powodując, że ludzie szkła nie mogą się do ciebie zbliżyć, albo możesz rzucić kulą, która wybuchnie." Zamknęłam oczy." Nie chcę zabijać ludzi. Nawet tych, którzy chcieli mnie skrzywdzić. Wtedy staję się taka jak oni. Bezwzględna, bez serca. Aron do Ciebie nic nie mam. Ale ja po prostu..." załamał mi się głos. Ja kurwa za dużo przeszłam przez tak krótki okres czasu. Moja psychika tego nie ogarnia! Jeszcze przed chwilą moje żyły były pełne toksycznego ognia.A teraz? Miotam światłem i uczę się jak zabijać. Nie chcę tego. Nie dam rady. Bo mimo, że wszystko jest za mną to wspomnienia zostały. Dalej nie rozumiem jak można być takim człowiekiem jak Olavo. Jak mógł być tak zachłanny. Dlaczego tak bardzo pragnie władzy, której nie powinien posiadać? Dlaczego to wszystko spadło na mnie?  Od kiedy dowiedziałam się, że jestem księżniczką... moje życie z dnia na dzień staje się coraz trudniejsze. "Ros... jestem przy tobie. Nikomu nie pozwolę cię więcej skrzywdzić" ja przytuliłam go ale pokręciłam głową. "Nie prawda. Nie mów tak. Nie możesz tego zapewnić." Zamknęłam oczy i postanowiłam, że się ogarnę. Skoro Los mnie wybrał... skoro takie jest moje przeznaczenie... tak też musi się stać. Tak musi być. Gwałtownie wstałam i podeszłam do pierwszego umarlaka z brzegu. Dotknęłam jego twarzy, a gdy otworzył oczy delikatnie ich dotknęłam a on się rozpłynął w powietrzu. To niesamowite. Nagle przed moimi oczami stanął Alexis. Jego palce na mojej talii, gdy trzymał mnie w metrze, jego usta przy moich, gdy mi się przedstawiał... tak mało o nim wiem, a tak bardzo za nim tęsknię. Czy jest tutaj? Czy mnie pamięta? To znaczy... z tego co się orientuję, to chyba każdy tutaj wie kim jestem... ale pozostaje jedno pytanie. Czy on tu jest. "Aron!" Zawołałam swojego opiekuna.Przybiegł prawie natychmiast. " Co się stało?" Spojrzał na mnie zaniepokojony. "Powiedz mi... kim jest Alexis"
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
HEJ Cześć i czołem.
Witam w nowym rozdziale. Początek pisałam dawno temu.
Dokończyłam teraz.
Nie mam pojęcia co było wtedy w mojej głowie i czy dokładnie tak chciałam to napisać...
Ale jest. Mam nadzieję, że jest ok.
Dedykuję Black, która sprawiła, że się uśmiechnęłam wchodząc na bloga i patrząc czy ktoś to czytał.
Dzięki... choć komentarz jest z lutego... a tu zbliża się maj XD
Zapraszam do komentowania:)
Kolejna część będzie ... nie mam pojęcia kiedy.
Miłej majówki :)
Li

2 komentarze:

  1. Dziękuję za dedykację, na mnie możesz liczyć, nawet z lekkim opóźnieniem c:
    Co do rozdziału jednak to był zaksakujący, szczególnie zdziwił mnie brak miłości ze strony ojca, a durnowata zachłanność.
    To okropne.
    Zawsze kochałam Hadesa, najlepszego boga jakiego świat widział (razem z Nordyckim Lokim <3 ), chociaż wizja, że pan umarlaków i trupów ma maskę jest bardzo budująca.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie szybciej c:
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy styl pisania, spodobało mi się! Czekam na kolejną część <3
    Pozdrawiam.
    http://falkoosiak.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń