poniedziałek, 31 lipca 2017

11. Czy zasługuję choć na odrobinę szcęścia?

Nie rozumiem. Co się właśnie przed chwilą stało? Co się do cholery stało! Dlaczego leżę przywiązana do szpitalnego łóżka? Dlaczego nie jestem przy Alexisie? "Gdzie ja jestem?!" wrzasnęłam na kobietę stojącą tuż obok. Ta spojrzała na mnie z przerażeniem i szybkim krokiem wyszła z mojego pokoju zamykając go na klucz. Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Jeśli to jest to miejsce, o którym myślę... nie nie nie. To nie może być kurwa prawda! Czy moi 'rodzice' dokonali tego czego się tak bardzo bałam? I w jaki sposób mnie wybudzono?! Przecież... przecież ja nie mogę tu być... Alexis! Nie nie nie.... to nie może być prawda. Do oczu napłynęły mi łzy. To okropne. Dopiero co go odzyskałam i już mi go odebrano. Dlaczego?! Czy ja nie zasługuję nawet na odrobinę szczęścia?
Moje użalanie nad sobą przerwało głośne skrzypienie ciężkich metalowych drzwi od tego pokoju. Do pomieszczenia wszedł dość młody mężczyzna. Miał na sobie biały fartuch lekarski z wystającym długopisem z kieszeni. W ręce trzymał niebieską podkładkę z przyczepionym plikiem kartek. Zapewne były to dokumenty dotyczące mojego stanu. "Witaj Christin. Nazywam się Nate Thomson. Jestem twoim lekarzem prowadzącym.". Miał drętwy, nieprzyjemny głos. Już wiem, że z tym człowiekiem nie przeżyję żadnych dobrych chwil... "Czy ja jestem... w psychiatryku?" spytałam niepewnie bo dalej nie była w stanie w to uwierzyć. Doktor uśmiechnął się, pokiwał głową i dodał "Tak, jest to ośrodek pomocy młodym niezrównoważonym z problemami psychicznymi". Zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że to w jakiś sposób powstrzyma łzy, które nagle zaczęły cisnąć się do moich oczu. "NIE!" mój wrzask wypełnił cały pokój. Zaczęłam szarpać nadgarstkami. Dlaczego wszystko zawsze się pierdoli? Spokojnie. Zamknij się w sobie. Nie pozwól mu się do siebie zbliżyć. Pamiętasz? Wystarczy, że zaśniesz. Sen. On wszystko zmieni. Zobaczysz Alexisa, rodziców. Ale panika, która we mnie narastała w magiczny sposób odciągała mnie od snu. Stop! Rosalie! Musisz się skupić. Ale tak się boję. Może to przez leki? Może mi coś podali? Z przerażeniem otwarłam oczy, ale w pokoju nikogo już nie było. Przez chwilę ogarnęła mnie myśl, że to może Ludzie Szkła mnie porwali i nie pozwalają mi zasnąć bym nie połączyła się z ich światem. Ale szybko odgoniłam tą myśl. Jestem na Ziemi. Rodzice wysłali mnie do pierdolonego psychiatryka. W końcu się im udało. Dopięli swego. Kurwa! Cały mój opór poszedł się jebać. Już nie muszą się mną zajmować, martwić co tym razem odwalę. Ilu ludzi jeszcze przerażę. Ale dlaczego teraz? To jest najgorszy moment, w którym mogli to zrobić. Skup się Rosalie! Musisz się uspokoić. Zamknęłam oczy i próbowałam uspokoić oddech. Pierwszy raz od dawna chciałabym zasnąć. Zemdleć. Stracić przytomność i dać się ponieść w kierunku równoległego świata, o którym dowiedziałam się parę dni temu. Szczerze powiedziawszy wolę być tam niż tu. Tam czuję się potrzebna i ktoś się o mnie martwi w odpowiedni sposób. Stop. Przestań myśleć choć na chwilę.
Niestety mimo wielu prób uspokojenia oddechu moje tętno nie spadało. Nie potrafiłam się uspokoić. "Cholera" zaklęłam na głos. Wszystko mnie denerwowało. Białe ściany, skórzane pasy, którymi były przymocowane moje dłonie do zimnej metalowej ramy łóżka, ostre i oślepiające światło. Brakowało mi połączenia z tamtym światem. Chociażby nawet uczucie ognia w żyłach... no nieźle. Psychiatryk robi ze mnie sadystkę. Zaczynam myśleć, że tortury ludzi szkła są lepsze niż to miejsce. Moim marzeniem jest to by Alexis i mój strażnik wpadli do tego pokoju i mnie stąd zabrali. Gdzie oni są? Czy żyją? Czy w moim świecie trwają walki? Kto w tym momencie przegrywa? I najgorsze pytanie... ilu ludzi już zginęło?
Moje rozmyślania po raz kolejny przerwał dźwięk otwieranych drzwi do mojego pokoju. W drzwiach pojawiła się niewysoka blondynka w białym fartuchu. yhy.. kolejna pielęgniarka. Podeszła do mnie. Była dość młoda, na szyi nosiła złoty łańcuszek, a w uszach błyskało mnóstwo kolczyków. Wyglądała na bardziej uprzejmą niż doktorek. Jednak gdy sięgnęła po moje ramię wzdrygnęłam się. Zobaczyłam, że z kieszeni wyciąga strzykawkę. Przerażona zaczęłam szybciej oddychać i nieudolnie wyrywać dłoń z jej silnego uścisku. "Zostaw mnie! Zabieraj te łapy ode mnie!" Zaczęłam wpadać w histerię. Miałam wielką ochotę schować się. Albo przynajmniej ukryć twarz w dłoniach. Skulić się w kącie pokoju tak jak to robiłam przed napadami wizji. "Uspokój się. Nic Ci nie zrobię. To tylko leki." Próbowała mnie uspokoić. Lecz ja jak spłoszone zwierzę pragnęłam się tylko schować daleko od niej i tej cholernej strzykawki. "Zostaw mnie" wyszeptałam i zaczęłam to powtarzać w kółko jak mantrę. Mój oddech był tak szybki jakbym przed chwilą przebiegła 10 km. Mam dość. Poddałam się, a ona wbiła chłodną igłę w moją cienką skórę. Trafiła w żyłę, która parę godzin temu paliła się żywym ogniem od środka. Syknęłam z bólu. Pielęgniarka spojrzała na mnie i powoli wtłoczyła bezbarwny płyn. Nie mówiąc nic odwróciła się i wyszła. A mnie powoli zaczęła ogarniać pustka. Ale nie ta, na którą czekam. To była zwykła ludzka pustka, którą czuje się gdy się jest na haju. Naćpali mnie. Ich dragi mają na celu nie pozwolić mi zasnąć. Mają spowodować otępienie. Bym nie myślała. Tak wiele bym za to dała jeszcze parę dni temu... a teraz? a teraz co?... Co ja chciałam tak właściwie powiedzieć. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Gdzie ja jestem? Spojrzałam na swoje ręce. Dlaczego mam je przywiązane do łóżka? Co się dzieje?
Do pokoju weszła jakaś niska blondynka. Podeszła do mnie. Chciałam się jej o to wszystko zapytać, ale z moich ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot. Kobieta odpięła moje dłonie. "Siadaj" powiedziała wskazując na wózek inwalidzki, którego wcześniej nie zauważyłam. Rozejrzałam się niespokojnie. spróbowałam wstać, ale przed oczami pojawiły mi się mroczki, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa. "Chyba dostałaś za dużą dawkę" stwierdziła kobieta i sama posadziła mnie na wózek. Za dużą dawkę? Ale czego?Przed oczami dalej miałam mroczki, a głowę bardzo ciężko było utrzymać w pionowej pozycji. Aż w końcu się poddałam i pozwoliłam jej swobodnie opaść na ramię. Wtedy spojrzałam na swój strój. Szpitalna koszula z papieru. Taka wiązana na plecach. Gdzie ja jestem? Coraz bardziej przerażona zaczęłam rozglądać się dookoła. Jechałyśmy ciemnym korytarzem pełnym drzwi.
"Rosalie! Trzymaj się. Wróć do nas" Usłyszałam czyjś ciepły głos. Rozejrzałam się dokładniej. Nie.. nikogo tu nie było. Zaraz. Ja mam na imię Christin. Ale to imię było mi jakoś dobrze znane. I ten głos. Ciągle powtarzał te słowa. "Słyszy go Pani?" spróbowałam powiedzieć ale nie zabrzmiało to tak jak chciałam. Bardzo ciężko było mi się skupić na czymkolwiek. Nawet na tym głosie, który dobiegał nie wiadomo skąd. Mam wrażenie, że znam ten głos. Zamknęłam oczy żeby bardziej się skupić. I tyle pamiętam. Potem wszystko zniknęło. I nie było już nic. Ani mnie, ani głosu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz